Wołanie o rozum
Od dłuższego czasu zastanawiam się nad sposobem komunikacji, jaki prezentują katolicy w polskiej sferze publicznej. Nie ja jedna - w celu poprawy wizerunku Kościoła pojawiła się choćby akcja "The Catholic Voices" (tyle protestów o angielskie "gender", a ta obca nazwa nikomu nie szkodzi, podobnie jak pro-life...). Oto stanowisko Kościoła prezentują w mediach świeccy, spokojnym, rzeczowym, fachowym językiem.
Niewiele ich co prawda słychać, ale pomysł zyskał powszechną aprobatę. Ze zdumieniem obserwuję coraz większy przechył od racjonalnej rozmowy do ekspresji emocji, które jak u dzieci wymykają się spod kontroli. Jest to na rękę przeciwnikom Kościoła, który od lat głoszą tezy o religijnym oszołomstwie. Po co dawać im argumenty na tacy?
O ile na początku chrześcijaństwo było bezspornie motorem kulturowego postępu, co widać m. in. na przykładzie historii Polski, to aktualnie ma opinię pierwszego "hamulcowego". Kluczowy zwrot w myśleniu dokonał się pod koniec XVIII w., gdy Wielka Rewolucja Francuska obaliła uświęcony tradycją porządek społeczny, a oświeceniowa sekularyzacja nauki ustawiła rozum i wiarę w opozycji. Przeciętna jednostka w XXI w. nie ma zbyt licznych mistrzów i autorytetów. Ma za to dużo prawie równoprawnych źródeł wiedzy o świecie (rodzina, szkoła/uczelnia, kościoły, subkultury, media, Internet) podających sprzeczne nierzadko informacje i interpretacje. Musi wybrać (racjonalnie?) komu zaufa. Społeczeństwo jest coraz lepiej wykształcone, analfabetyzm to przeszłość. Czy to sprawia, że ludzie w większym stopniu pytają o prawdę, weryfikują informacje? Nie mają czasu. W większości przypadków ufają temu "systemowi eksperckiemu", który wyda im się bardziej przekonujący.
Co robi Kościół, żeby sprostać wyzwaniu, jakim jest tzw. społeczeństwo wiedzy? Jako instytucja - niewiele.
Kluczowe są dwa elementy: autentyczność świadectwa i sposób argumentacji. Co do pierwszego: każdy przypadek, gdy zachowanie katolika jest radykalnie niezgodne z tym, co głosi na ambonie lub w mediach, rujnuje wiarygodność i autentyczność Kościoła. W drugiej: zamiast debaty polski Kościół wybiera aksjologiczne bunkry i moralne okopy. Na krytykę reaguje emocjonalnie, spychany - czemu przy ww. strategii trudno się dziwić - do narożnika.
Jeśli kurs zostanie utrzymany, będzie gorzej. Co można zmienić? Zaczęłabym od języka.
Katolikom przyprawia się "gębę" irracjonalnego przeciwnika zmian, pełnego agresji kołtuna. Katol nie pyta, posłusznie słucha, bezmyślnie przytakuje, szuka poczucia bezpieczeństwa, kuli się z lęku (przed Bogiem, karą, ludźmi, problemami, tłumionymi pragnieniami), kieruje złością, bezradnością, miłością lub wrogością, sympatią lub pogardą. To religia ma odpowiadać za "bezrozumne" zjawiska takie, jak: homofobia, ksenofobia, mizoginia; od dziecka uczy "języka nienawiści", sieje zabobony.
Mając na uwadze język "wzięłam na tapetę" termin "homofobia" ("Psychiatria" pod. red. A. Bilikiewicza Warszawa 2001, podręczniki do socjologii na półce, różne słowniki). Z dwóch powodów. W ciągu jednego dnia przeczytałam w prasie o fobii wobec lekarzy, wobec Ukraińców, a w pewnym raporcie o "narkofobii" (ta ufff - w cudzysłowie). Fobia robi karierę. Poza tym - cóż, cierpię na fobię. Dawno temu, po ukąszeniu przez pajączka (ujawnione uczulenie), życie ratowało mi pogotowie. Organizm to pamięta - reaguje paniką. Czym więc jest owa fobia?
Według Tomasza Wojciechowskiego, psychologa terapeuty, prezesa Fundacji Falochron:
"Fobia jest rodzajem nerwicy. Jest to jednostka chorobowa opisana w dwóch klasyfikacjach: europejskiej i amerykańskiej. O fobii jako lęku w sensie psychologicznym można mówić w przypadku jednostki. Nie ma zbiorowej fobii przed pająkami. Mówiąc o ksenofobii czy homofobii w rzeczywistości mówimy o postawach. To nie ma nic wspólnego z sytuacją, gdy ktoś boi się ciemności, zamkniętej przestrzeni czy latania."
Termin "homofobia" wymyślił ok. 40 lat temu Georg Weinberg, psycholog i działacz gejowski . Zdefiniował ją jako lęk o podłożu społecznym i (sic!) religijnym. W późniejszych źródłach jest to np. nieuzasadniony lęk wobec osób LGBT oparty na uprzedzeniach. I tu - czerwona lampka. Przecież to uprzedzenie jest postawą nacechowaną emocjonalnie (wrogością), opartą na stereotypach. Czemu różnica ma znaczenie? Ano choćby dlatego, że uprzedzenia, tak jak postawy, można badać. Da się stwierdzić, czy ktoś prezentuja postawę odrzucenia, akceptacji - czy bardziej złożoną niż ta opozycja - wobec osób LGBT. Jak racjonalnie wykazać, że nie czuje lęku?
Tomasz Wojciechowski:
"Feministki i ruchy LGBT na ogół nie uwzględniają biologii i wielu innych czynników - wszystko sprowadzają do konstruktów społecznych. To tak nie działa. Jeżeli natomiast problem definiują jako fobię, to to jest pomieszanie poziomów: diagnozę stawia się na jednostkowym, a rozwiązanie proponuje się na społecznym. Nic z tego nie wynika."
Wynika jedno. Piętnuje się pewną grupę społeczną, nazywając ją homofobiczną.
Katolicy sami mają duży wkład w swój wizerunek. Grzmią z oburzenia (emocja), domagając się dotkliwych kar za obrazę "uczuć religijnych" - jakby nie było innych terminów. Kiedy poseł z partii antyklerykałów ściąga krzyż ze ściany, nie idzie za nim przekaz o "uczuciach ateistycznych". Mówi językiem ludzi nowoczesnych: o przemocy symbolicznej, dyskryminacji, prawach człowieka i obywatela. Wystarczy zamienić "uczucia religijne" w art. 196 KK na: "agresywne zachowania w stosunku do symboli religijnych i przedmiotów czci (krzyż, gwiazda Dawida, Święte Księgi itp.) w celu ośmieszenia lub upokorzenia przedstawicieli danego wyznania" - co prowadzi do dyskryminacji (brzmienie do ustalenia przez prawników), a rzecz ma inny wydźwięk.
Skalę problemu dobrze ilustruje reakcja części katolików na propozycję uruchomienia kursu na temat teorii gender i queer na KUL. Na co zda się tłumaczenie, że sprzeciw wobec legalizacji małżeństw jednej płci nie wynika z fobii, gdy zza drzwi wyłania się niemal histeria? Marzę o dniu, w którym analogiczna czujność (wykład "do wyboru", planowany za 2 lata) objawi się w błyskawicznej, publicznej reakcji na dane nadużycie w Kościele.
Pora wrócić do podstaw. Do korzeni.
W dniach 18 -19 października 2012 r. na KUL odbyło się sympozjum naukowe "Od wiary Abrahama do wiary Kościoła". Ks. dr Wojciech Węgrzyniak, biblista z UPJP2, wygłosił referat pt. "Głupota niewiary". Przypomniał, że w Biblii nie-rozumność łączy się z niewiarą. Negacja Boga uznawana jest przez autorów za przejaw pewnych braków z dziedziny poznania, niewykorzystanie możliwości rozumu - a nie skutek braku wiary czy łaski. Współcześnie, jak zauważa ks Węgrzyniak, mamy do czynienia z sytuacją odwrotną. Wierzący muszą uzasadniać, że są rozumni. Czy nie na własne życzenie?
Skomentuj artykuł