Z dziećmi też można wypocząć

(fot. depositphotos.com)
dobrawnuczka.blog.deon.pl

Kiedy pojawiają się dzieci, można być pewnym tylko jednej rzeczy: odtąd nic nie będzie takie samo jak było. Im szybciej rodzic tę prawdę zaakceptuje, tym łatwiej mu będzie odnaleźć się w nowej sytuacji.

Wróciliśmy niedawno z urlopu. Pierwszy raz udało nam się wyjechać i spędzić na łonie natury blisko dwa tygodnie. Do tej pory 8 dni wypoczynku wydawało się szczytem naszych możliwości. Zawsze przecież są jakieś zaległe zobowiązania czy domowe rzeczy do ogarnięcia, na które w normalnym trybie życia nigdy nie starcza ani czasu, ani energii. Okazało się jednak, że stać nas na to, by zostawić świat na dłużej 

Nauka odpoczywania

Muszę jednak zaznaczyć, że do naszej decyzji dojrzewaliśmy długo. Można wręcz powiedzieć, że odpoczywania od kilku(nastu) lat się z mozołem uczymy. A zaczęło się od tego, że pewnej pięknej niedzieli odważyliśmy się zamknąć nasze służbowe laptopy, wyłączyliśmy telefony i po prostu pojechaliśmy (wtedy jeszcze we dwójkę) na dłuuuuugi spacer po lesie. Ogólnie… straszny był ten pamiętny wyjazd  Straszny, bo w trakcie tej podróży byliśmy nieustannie zestresowani, że nasi ówcześni szefowie kolejnego dnia rano urwą nam głowy, że nie odebraliśmy telefonu, nie przysłaliśmy oczekiwanych dokumentów, nie skończyliśmy wyliczeń, analiz, sprawozdań itd. itp.

Ale wiecie co? W poniedziałek – ku naszemu niepomiernemu zadziwieniu – świat się nie zawalił! Serio! A niedokończone sprawy udało się ogarnąć w normalnym trybie. Tamta lekcja zdecydowanie przeorała nasze myślenie.

Dopiero po niej zaczęliśmy na serio CELEBROWAĆ niedzielę – tzn. nie spieszyć się, cieszyć się byciem ze sobą, a nie obok siebie, dostrzegać piękno świata i jego niuansów, rozmawiać, a nie komunikować sobie różne polecenia… Dziś mogę spokojnie powiedzieć, że niedziela, wraz ze szczytem całego tygodnia – tzn. ze wspólną, rodzinną Eucharystią – jest naszym głównym akumulatorem.

To ten czas w tygodniu, gdy szary świat odzyskuje barwy, bo jest w nim Ktoś, kto pomaga nam zatrzymać się, określić, co jest ważne, a co nie i spojrzeć na wszystko z innej – to jest Bożej – perspektywy. I tego doświadczenia nie zmienia fakt, że nasza rodzina powiększyła się w międzyczasie o trójkę dzieci, co zasadniczo wpłynęło na swobodę organizowania sobie wolnego czasu.

Wręcz przeciwnie – z roku na rok przekonujemy się, że im więcej świadomości, że Pan Bóg w naszym życiu jest, że się o nas troszczy i że chce nam błogosławić, im więcej czasu poświęconego na pielęgnowanie Miłości w jej niezliczonych odsłonach, tym większy pokój serca i siły do zmagań z dniem powszednim. I paradoksalnie, choć z biegiem lat przybywa nam obowiązków, to – idąc śladami Jezusa – odkrywamy co rusz nowe „zielone pastwiska” (Ps 23) w naszym życiu. Także rodzinnym.

Okiełznaj oczekiwania

Kiedy pojawiają się dzieci, można być pewnym tylko jednej rzeczy: odtąd nic nie będzie takie samo jak było. Im szybciej rodzic tę prawdę zaakceptuje, tym łatwiej mu będzie odnaleźć się w nowej sytuacji. Są takie maluchy, które od urodzenia są zupełnie bezproblemowe i przy niewielkich modyfikacjach (i znaczącym wsparciu Babć/Cioć/Dziadków czy Wujków) pozwalają prowadzić niemal niezmieniony tryb życia. Bywają takie dzieciaki, których narodziny wnoszą w życie rodziców chaos, tornado, tsunami i Armageddon (w jednym). My np. jesteśmy szczęściarzami, którzy w swoim przychówku mają i takie, i takie dzieci.

Niezależnie jednak od tego, do której grupy zaliczysz swoją progeniturę, to jak dotąd nie spotkałam żadnego małżeństwa, które nie zauważyłoby, że pojawienie się dziecka zmieniło jego dotychczasowe funkcjonowanie. W związku z tym, jestem głęboko przekonana, że jedną z pierwszych refleksji, na których łapie się przeciętny rodzic, jest prawdopodobnie coś w stylu: „Ojej, do tej pory to jednak nie wiedziałem, co to zmęczenie”… A gdy jeszcze okazuje się, że małego dziecka nie da się wyłączyć, schować do magicznej szafy czy wysłać na obóz harcerski na drugi koniec Polski (trzylatków nie przyjmują – sprawdziliśmy ;-)), to bywa, że dorosły człowiek doświadcza pewnego rodzaju frustracji.

W naszym przypadku z takim pierwszym, realnym odczuciem wakacyjnej bezsilności zderzyliśmy się, gdy nasz Pierworodny nie zachwycił się trzygodzinnym szlakiem po Galerii Uffizi we Florencji. Serio! Wiem. WIEM, że wydaje się TO niemożliwie, ale niestety, z bólem serca muszę przyznać, że nasz (ówcześnie) roczny Syn ani przez sekundę nie kwilił z zachwytem na widok „Zwiastowania” Martiniego czy „Madonny ze szczygłem” Rafaela. Entuzjazmu nie wzbudził w nim ani Rembrandt, ani Tycjan. Ba! Nawet Rubens nie wywołał w nim cienia zainteresowania…  

Od wejścia marudził i całym sobą demonstrował, że chce być wszędzie, tylko nie tutaj. To była ta pierwsza wyprawa, która przekonała nas, że odtąd (przynajmniej przez kilkanaście kolejnych lat) nic już w naszym urlopowaniu nie będzie takie samo. Od tamtej pory wiem, że jeśli wakacje mają być udane, to musimy mierzyć zamiary na możliwości. I że samym ogromnym pragnieniem, by „mu się spodobało”, nie sprawimy, że ktoś rozpłynie się w ochach i achach, doświadczając naszej ukochanej formy relaksu.

Życie rodzinne to permanentny trening walki z własnym egoizmem, ale nigdy nie ma takich sytuacji, w których człowiek nie potrafiłby sobie ułatwić życia

Włoskie doświadczenie z Pierworodnym nie sprawiło, że zarzuciliśmy zwiedzanie galerii i muzeów, ale od tamtej pory po prostu lepiej planujemy tego typu eskapady. Przyświeca nam zazwyczaj hasło: „Dla każdego coś dobrego”. To oznacza, że podczas naszych rodzinnych wypadów MUSI znaleźć się jakieś miejsce, gdzie matczyne serce napełni się zachwytem nad pięknem ludzkiej historii i sztuki, ojciec wyjeździ na rowerze swoje stresy, a dzieci będą mieć swobodny dostęp do rodzicielskich przytulasów i całkowitej uwagi oraz jakąś mniejszą lub większą wolną przestrzeń do spenetrowania „po swojemu”. Oczywiście przy tak określonych pryncypiach – wszelkie chwyty dozwolone!  Żelkowe motywatory dla najmłodszych, wymyślone Szlaki Poszukiwaczy Skarbów dla starszych dzieci, gwarancja 2 godzin samotnego spaceru dla rodzicieli – to wszystko może bardzo, ale to BARDZO urealnić nasze osobiste, indywidualne urlopowe marzenia.

Owszem, życie rodzinne to permanentny trening walki z własnym egoizmem (co niektórzy nazywają nieustannym wypracowywaniem kompromisu), ale nigdy nie ma takich sytuacji, w których człowiek nie potrafiłby sobie ułatwić życia. Więc zaakceptowaliśmy to, że nie jesteśmy w stanie spełnić wszystkich naszych wakacyjnych pragnień, ale staramy się zawalczyć o to, co na danym etapie naszego rodzinnego życia jest realne i możliwe. I co ma potencjał, by ucieszyć wszystkich członków rodziny.

Kapitanem okrętu się jest, a nie bywa

Na nasz wypoczynek z pewnością dobrze wpływa też to, że w małżeńskim tandemie świetnie znamy swoje wzajemne talenty i bez zbędnych dywagacji z dobrodziejstwa tej wiedzy korzystamy. U nas nie ma więc niekończących się dysput z cyklu: w góry czy nad morze? Ja określam „GDZIE” (czyli strategię urlopową), a Najlepszy z Mężów „JAK” (czyli wstępny plan wykonawczy). Potem wspólnie uzgadniamy szczegółowy podział zadań. Bo na okręcie wypływającym w rodzinny „rejs urlopowy” każdy powinien mieć swój przydział obowiązków. Nawet dzieci! Moc angażowania i powierzania odpowiedzialności jest równa mocy Elzy i Supermena: zmienia świat.

Przy czym w momentach kryzysowych dobrze mieć jasność, kto jest kapitanem danego okrętu. Bo nawet jeśli ten kapitan ma dwie głowy i bywa, że na urlopie zachowuje się momentami dziwnie („Mamusiu, co Tatuś robi na trampolinie?”), to jednak dobrze jest, by z góry było wiadomo, kto tu jest szefem i gdzie jest ostateczna instancja rozwiązująca konflikty czy ważkie dylematy (w stylu: najpierw basen czy lody?). Jasno określony, powszechnie uznany i poważany ośrodek decyzyjny bardzo ułatwia wypoczywanie. Wszystkim.

Bądź elastyczny

Oczywiście przydaje się także gotowość do przyjęcia odpowiedzialności za czas, gdy wszystko pójdzie nie tak, jak sobie zaplanowaliśmy. Bo pewnie, że można się wtedy zdenerwować, zestresować, zirytować i wkurzyć. Pytanie tylko – co nam to da? Jeśli poddamy się negatywnym emocjom, to czy na pewno nam to pomoże się poczuć lepiej?

Ot, taka migawka. Jechaliśmy na długo oczekiwany urlop. Był upał, a przed nami 6 godzin w samochodzie. Za dnia. Mieliśmy oczywiście świetnie opracowaną Strategię Zagospodarowania Czasu Dzieciom Na Poszczególne Etapy Podróży. Obejmowała ona kanapki, owoce, kryzysowe cukierki, gry, zlokalizowane przystanki z placami zabaw i masę, naprawdę masę audiobooków, bo nasze dzieciaki uwielbiają je słuchać. To był świetny, szyty na miarę naszej rodziny plan. Tyle, że… 40 kilometrów po wyjeździe z domu wysiadła nam klimatyzacja.

Upał wzmagał problemy gastryczne jednego z dzieci, a pojawiający się z wywietrzników ciepły (dymiący) nawiew nie ułatwiał rozładować gęstniejącej z minuty na minutę  atmosfery. Gdy po 20 kilometrach wysiadł dodatkowo odtwarzacz płyt, wydawało się, że nad naszym urlopem zawisło fatum. Mogliśmy ulec stresom, fochom i nerwom. I rzeczywiście we wszystkich nas taka pokusa buzowała. Ale potem chwyciliśmy za oręż uśmiechu, pomodliliśmy się (krótkim, ale gromkim i przede wszystkim – WSPÓLNYM: „Panie Boże – pomóż!!!”) i cała, dalsza podróż minęła nam nie wiadomo kiedy na wymyślaniu Najbardziej Absurdalnego Słuchowiska Świata. Były w nim „disco-songi”, „purtasy w ananasy”, „beki z rzeki” i absurdalne story. Trzylatek był „Jojczącym Jabłkiem”, pięciolatka „Gadającą Marchewką”, siedmiolatek „Dobrym Zingsem”, matka „Kalarepką Propagującą Zdrowy Tryb Życia”, a ojciec – po prostu narratorem, który wtrącał niezbędne „I wtedy…”, gdy tylko atmosfera w samochodzie zaczynała „siadać”. Wyobrażacie to sobie? Ja do dziś nie ogarniam, jak to wszystko zagrało tak, że mamy same dobre wspomnienia z tej podróży.

Kiedy dojechaliśmy do Torunia –  miejsca naszego pierwszego noclegu – brzuchy bolały nas od śmiechu, a serce rozpierała satysfakcja, że oto zwyciężyliśmy Wielkie Przeciwności Losu. Jako Drużyna. Wiemy przecież nie od dziś, że naprawdę niewiele trzeba, by tego typu trudności podcięły człowiekowi skrzydła i zdominowały każdy czas. Ale satysfakcja, że sobie z tym razem tak dobrze poradziliśmy, doprawdy dodała nam skrzydeł na cały urlop. Potem żadne pęknięte opony, chrapiący sąsiad za ścianą czy nagłe burze – nie były nam straszne. Mieliśmy w sobie WSZYSCY spokój, że cokolwiek się nie dzieje, Pan jest z nami, błogosławi nam i naprawdę niczego nam nie braknie.

Bo przecież On sam chce byśmy odpoczęli i do wypoczynku nas uzdalnia. I tych małych, i tych dużych. A plany … No cóż, zawsze można je  po prostu modyfikować. Bez jojczenia i zbędnych nerwów.

Tekst pochodzi z bloga dobrawnuczka.blog.deon.pl. Chcesz zostać naszym blogerem? Dołącz do blogosfery DEON.pl!

Żona, mama, córka, z zawodu animatorka społeczności lokalnych, z zamiłowania doktorka nauk społecznych, w wolnych chwilach pisze bloga "Dobra Wnuczka" i prowadzi konto na Instagramie. Razem z mężem od lat zaangażowana w Ruch Spotkań Małżeńskich i wrocławską Wspólnotę Jednego Ducha. 

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Z dziećmi też można wypocząć
Komentarze (4)
TK
~Tadeusz Krupa
22 maja 2023, 16:20
Należy pamiętać, że „z każdego słowa próżnego, które by wyrzekli ludzie, zdadzą liczbę w dzień sądu. Albowiem ze słów twoich będziesz usprawiedliwiony i ze słów twoich będziesz potępiony” (Mt 12, 36-37). A jakie jest dzisiaj słownictwo wśród coraz młodszych dzieci???
MW
~Matka Wielodzietna
18 sierpnia 2021, 07:59
Dla mnie to marzenie o utopii, a wypoczynek z dziećmi to jakiś oksymoron. Autentycznie zazdroszczę, jeśli ktoś jest w stanie to osiągnąć. Z naszą czwórką (w tym jeden autysta, a drugi adhd), wakacje to zawsze ostra jazda bez trzymanki. Nie bez przyjemnych chwil oczywiście, ale odpoczywać to ja jeżdżę na rekolekcje ignacjańskie...
DK
~Danuta Kal
14 sierpnia 2021, 04:57
Nigdy nie wypoczęłam wśród ludzi. To jest moja największa zmora. Żeby wypocząć muszę być totalnie sama, w ciszy i najlepiej w półmroku, aby bodźce do mnie nie docierały. Tak mam od zawsze, a mam już 36 lat. Ja z dziećmi nie wypocznę nigdy, chyba że śpią. Z mężem wypoczywam gdy milczymy obok siebie. Dla mnie postaranie dzieci to jest mentalny horror. Wyobraźcie sobie, że nie ma dla mnie prawie NIGDY możliwości na wypoczynek. Mój mózg literalnie się przepala, mam wrażenie że wybuchnie. To jest najgorsza część macierzyństwa.
AU
~Anna U.
18 sierpnia 2021, 07:37
Tak bywa. Proszę sobie poczytać o wysoko wrażliwej osobowości. Może to jest to i Pani lepiej zrozumie siebie i swoje potrzeby. Rodzicielstwo w takim wypadku bywa wielkim wyzwaniem. Mój mąż ma podobnie, bardzo cierpi w hałasie. Trzeba to uwzględniać w planowaniu i dawać sobie tę przestrzeń na regenerację. Powodzenia.