Załamanie wiary w Polsce to dar Boży

(fot. © Mazur/catholicchurch.org.uk)

Czy w Polsce przechodzimy kryzys wiary, a nie tylko spadek powołań? Nie mam co do tego wątpliwości. Ale też nie rozpaczam z tego powodu. Raczej dostrzegam w tych przemianach ogromną szansę odnowy i powrotu do źródeł.

Pierwszą trudnością, którą tutaj napotykamy jest jednak to, że wiara nie mieści się w ramach socjologii. Same liczby, wielkie czy małe, jedynie szczątkowo opisują jej jakość. Do tego dochodzi jeszcze inne ograniczenie związane z tym, co próbujemy mierzyć. Liczba powołań kapłańskich czy osób przyjmujących sakramenty święte to przecież niewystarczający, choć wiele mówiący miernik. Chrześcijaństwo nie sprowadza się tylko do kultu czy duchownych. To także służba i codzienne świadectwo pozostałych chrześcijan. W jaki sposób je zmierzyć? Jak zarejestrować powolny wzrost albo spadek wiary i miłości pośród wierzących?

Ponieważ sama wiara i Kościół są rzeczywistościami bosko-ludzkimi, gdzie świętość miesza się z ludzką biedą i grzesznością, a do tego rozwijają się one w konkretnym, podległym rzeźbieniu przez czas świecie, rzadko możemy orzec, że kryzys ma jedną lub dwie przyczyny. Jest on najczęściej wypadkową najróżniejszych czynników, nie tylko duszpastersko-eklezjalnych, ale też społeczno- ekonomicznych. To nie miejsce, aby wszystkie je tu analizować. Chciałbym zasygnalizować niektóre z nich, prowokując raczej do sporu i dalszej dyskusji.

Moim zdaniem, jednym z głównych przyczyn kryzysu, nie tylko w Kościele w Polsce, ale w pewnym sensie każdego kryzysu, jest brak lub niedostateczny namysł nad tym, co i jak się robi. Nie można ciągle żyć siłą rozpędu, jedynie samą przeszłością czy działać według raz na zawsze ustalonych reguł gry. Zastrzegam się z góry, że moje tezy nie są nieomylnym proroctwem. Pochodzą głównie z obserwacji, kontaktu duszpasterskiego z różnymi grupami wiernych (w tym z duchowieństwem) i nie są poparte żadnymi badaniami. Piszę je jednak jako syn Kościoła, któremu bardzo wiele zawdzięczam i chcę mu służyć całym sobą.

DEON.PL POLECA

Zanim przejdę dalej, dodam jeszcze trzy uwagi. Dla mnie kryzys nie jest niczym złym, chociaż z początku zwykle odbiera się go jako zagrożenie i nie dopuszcza do siebie jak intruza. Moje podejście do kryzysu wypływa w dużej mierze z osobistych doświadczeń. Do tej pory najbardziej chyba wzrastałem dzięki kryzysom. Uważam, że z jednej strony są one szlabanem postawionym na naszej drodze, byśmy się w końcu zatrzymali, przyglądnęli życiu, zastanowili się nad nim, a także nad swoimi błędami i porażkami. To dar Boga, który budzi z letargu, samozadowolenia albo po prostu wzywa do przekroczenia tego, co nawet jeśli kultywowane pod pozorem dobra, to niekoniecznie sprzyja dalszemu rozwojowi. Kryzys pozwala odsiać plewy od ziarna, zlokalizować rzeczy drugorzędne, które zajęły miejsce pierwszorzędnych. Cała sztuka w tym, jak ten głos Boga usłyszeć i rozpoznać jego treść, a potem wyciągnąć wnioski i podjąć odpowiednie zmiany i środki zaradcze.

Jestem świadom, że w Kościele w Polsce dzieje sie wiele dobra, zwłaszcza w większych ośrodkach. Pojawiają się różne oddolne inicjatywy, wspólnoty, ruchy ewangelizacyjne, jest pewna stabilna i rosnąca grupa ludzi, którzy pragną pogłębienia wiary. Innymi słowy, mamy ogromny potencjał i pomysły. Jednak na wsiach i w miasteczkach nie wszystko wygląda tak różowo. Model tradycyjnego duszpasterstwa sprowadzającego się do przyjmowania sakramentów i niedzielnej mszy już nie wystarcza, zwłaszcza jeśli zabraknie pogłębionej katechezy dla dorosłych i wewnętrznej motywacji wypływającej z doświadczenia żywego Boga i wspólnoty.

Pracuję obecnie w domu rekolekcyjnym, gdzie udzielamy Ćwiczeń Duchowych według metody św. Ignacego Loyoli. Poza tym dość regularnie prowadzę rekolekcje dla różnych grup: małżeństw, księży, kleryków. To wspaniałe doświadczenie, głównie dlatego, że można być świadkiem działania Boga w wierzących. Ale jest to również swoista próbka Kościoła w Polsce, ponieważ przyjeżdżają do nas Polacy z całego kraju i zza granicy. Przysłuchując się im, można dostrzec pewne powtarzające się niezależnie od regionu czy diecezji tendencje i schematy duszpasterskie, teologiczne braki lub uproszczenia, określone postrzeganie Boga, świata i Kościoła. Bardzo sobie cenię tę poznawczą możliwość.

Uważam, że w odpowiedzi na kryzys najważniejsze reformy muszą zacząć się od duchowieństwa. I to już na etapie formacji seminaryjnej, a potem także podczas ciągłego pogłębiania wiary, modlitwy i dokształcania teologicznego. Dlaczego? Ponieważ dla większości wiernych obliczem Kościoła jest i powinna pozostać parafia, a w niej konkretny proboszcz i wikarzy. To oni, chcąc nie chcąc, powinni być liderami, chociaż nie muszą wcale wszystkiego trzymać w garści. Tam jest Kościół realny, a nie ten pokazywany w telewizji, w Rzymie czy opisywany w książkach teologicznych. To konkretny proboszcz i wikary bywa dla większości wiernych punktem odniesienia, na którym przez lata budują sobie obraz Boga, Kościoła i Ewangelii.

Niedawno wróciłem z dłuższej wyprawy rowerowej po Polsce z południa nad morze. Podczas tych wyjazdów lubię zaglądać do parafii w różnych diecezjach. I tak w jednej z nich ksiądz proboszcz, nie nawiązując w ogóle do niedzielnej Ewangelii, przez całe kazanie biadolił, jak to dotknięci jesteśmy moralnym zepsuciem, jak fala zła idzie z Zachodu. No i najbardziej dostawało się tym, którzy byli na mszy.

Na innej mszy w dzień powszedni ksiądz zdążył "zrobić swoje", czyli odprawić poranną mszę świętą łącznie z jutrznią w ciągu 19 minut. Po jej skończeniu nie wiedziałem, czy byłem na Eucharystii czy zostałem wyrzucony z machiny czasu, bo wyszedłem z niej oszołomiony. Czy z takim podejściem do liturgii przyciągniemy młodych i starszych? Ciągle mam nadzieję, że to wyjątki.

Przestrach albo bagatelizowanie spadku powołań kapłańskich za pomocą niżu demograficznego czy głównie zeświecczenia społeczeństwa są dwiema stronami tego samego medalu. Są one znakiem, że załamuje się klerykalno - feudalna wizja Kościoła, która dzisiaj nie zdaje już egzaminu.

Ale jest w tym coś znacznie poważniejszego. Czasem odnoszę wrażenie, że chrześcijaństwo w Polsce, co po części jest nieuniknione, to pewna mieszanina Starego Testamentu (w podejściu do prawa i moralności), przedchrześcijańskich naturalnych wyobrażeń o Bogu (to człowiek przychodzi do Boga pierwszy składać Mu dary, a nie Bóg człowiekowi) oraz wybranych elementów Ewangelii. Do tego dochodzi zlanie się katolicyzmu z tożsamością narodową, co nie musi być złe, jeśli nie przestawi się niebezpiecznie akcentów.

U nas Ewangelia w tradycyjnym duszpasterstwie podporządkowana jest określonej wizji Kościoła, a nie Kościół Ewangelii. Ulegamy pokusie, przed którą wielokrotnie przestrzegali Papieże. Św. Jan Paweł II pisał w pierwszej encyklice, że to "człowiek ma być drogą Kościoła", a nie na odwrót. Jednak my ciągle bardziej zainteresowani bywamy kościołem z murów niż Kościołem na zewnątrz: w domu, pracy, szkole, który z punktu widzenia Ewangelii jest znacznie ważniejszy niż ten z cegły.

Buduje się kościoły na nowych osiedlach, do których okoliczni mieszkańcy nie zaglądają. A Benedykt XVI proroczo odsłaniał pokusę zamiany "miejsc". Kościół zamiast być księżycem odbijającym światło - Słońce, może w swoich przedstawicielach uzurpować sobie rolę samego Słońca i stawiać siebie w centrum. Chodzi głównie o przerost jego instytucjonalnego wymiaru i dążenia do zachowania status quo.

Jeśli człowiek z dystansem przysłucha się temu, co pada z ambon, to muszę przyznać, że często (pomijam tu pewne ruchy, wspólnoty, gdzie sytuacja wygląda lepiej) głosimy okrojoną wersję Ewangelii lub wręcz anty-Ewangelię To my księża popełniamy karygodne błędy teologiczne, powielane bezwiednie przez kolejne pokolenia, chociażby symptomatyczne nauczanie sześciu prawd wiary. Naginanie Ewangelii do własnej wizji, do zrozumiałej poniekąd konieczności utrzymania kościołów i innych instytucji sprawia, że staje się ona mało atrakcyjna. Zagubiony jest też niemal kompletnie mistyczny wymiar Kościoła, ukazywany przez świętych i doktorów Kościoła (bo to przecież za trudne dla ludzi, lepiej więc moralizować i mówić o bieżących problemach społecznych).

Myślę, że jednym najpoważniejszych błędów w ewangelizacji jest kuriozalne przedstawianie zbawienia. Gdyby tak jak śmietanę zebrać kwintesencję wielu kazań i katechez, można by dojść do wniosku, że w zasadzie przez włączenie człowieka do Kościoła nic istotnego się nie wydarzyło. Wszystko co istotne jest dopiero przed nami. Zbawienie dotyczy "czasu" po śmierci. Decydujący moment nastąpi na sądzie. Tam wszystko się rozstrzygnie. A przecież punktem wyjścia chrześcijańskiego życia jest dar. Bez niego nie można w ogóle ruszyć do przodu i żyć prawdziwie Ewangelią. Czy to wybrzmiewa w naszych kościołach? Czy raczej nie modlimy się o zbawienie wieczne dla zmarłych, jakby w ich życiu łaska w ogóle nie działała, bo przecież musza być intencje? Czy ciągle nie powtarzamy, że o zbawienie zabiegamy przez dobre uczynki, podczas gdy z punktu widzenia Ewangelii dobre uczynki mogą być tylko owocem współpracy z podarowanym wcześniej darem?

Jeśli powie się na kazaniu, że szczęściem chrześcijanina jest właśnie jego udział w zbawieniu, że jest święty, że powinien być dumny z bycia w Kościele, choć z własnej winy może te dary utracić, to wśród wiernych zwykle pojawia się zdziwienie. Czasem w ramach feedbacku twierdzą, że nigdy o tym nie słyszeli. Raczej od dziecka mówiono im, że świętość osiąga się własnym wysiłkiem i silną wolą, a do Kościoła po prostu "trzeba chodzić" (nie znoszę tego ostatniego określenia). Niestety, odsuwanie zbawienia na moment po śmierci i moralizowanie to często sposób na napędzanie ludzi, aby przychodzili do kościoła. Mniej istotne jest to, by byli Kościołem poza jego widzialnymi murami. Ważne, żeby przyjmowali sakramenty. Po co? Bo tak trzeba. Magiczne podejście do sakramentów króluje zarówno pośród duszpasterzy, jak i wiernych.

Nie wystarczy cieszyć się z tego, że wierni robią dywany z kwiatów na Boże Ciało i dlatego nie jest jeszcze u nas tak źle. Dobrze, niech je robią, ale czy tego naprawdę oczekuje Jezus? W Ewangelii według św. Mateusza odrzuca od siebie nawet tych, którzy w Jego imię czynili cuda, wskrzeszali, uzdrawiali. Ale co z tego? Czynili to Jego mocą, ale może niewiele dali z siebie. Pewnie są to ci sami ludzie, którzy na Sądzie Ostatecznym usłyszeli: "Idźcie precz ode Mnie w ogień wieczny, bo byłem głodny, a nie daliście mi jeść".

Udział w zbawieniu nie oznacza bowiem, że już nic nie trzeba robić. To błędne przekonanie. Właśnie to przyjęte zbawienie ma się już teraz objawić w konkretnym życiu chrześcijanina, w cnotach moralnych, ciągle "odżywianych" słowem Bożym, sakramentami i modlitwą, dostosowaną do stanu życia. Każdy chrześcijanin ma misję do wykonania, aby pociągać do Boga. Bardzo wielu wiernych ( a to jest też skutek takich a nie innych kazań i katechezy) sprowadza chrześcijaństwo do religijności czyli do przyjmowania sakramentów, i to okazyjnie. A reszta życia jest od tego całkowicie odcięta.

Powszechny jest też naprzemienny wpływ ducha pelagianizmu (silnej woli i pracy nad sobą), który wyraża się w takich słowach jak "trzeba, powinieneś, musisz" oraz ducha jansenizmu, czyli takiego wyolbrzymiania niegodności człowieka, jego grzeszności i niebywałych dyspozycji, jakie musi spełnić, aby przyjąć Eucharystię, że chory w którymś momencie stwierdza, że jest zbyt chory, aby pójść do lekarza.

Skutek jest taki, że chrześcijaństwo nie ma za dużego wpływu na życie codzienne. Jest tylko zewnętrznym ubraniem nakładanym na naturalne życie, które można zawrzeć w takich zdroworozsądkowych maksymach: "Zdrowie jest najważniejsze". "Rodzina jest najważniejsza". "Każdemu to, co się należy". "Wszystkim po równo". Nie ma w tym nic złego, ale przecież Chrystus zaprasza do czegoś więcej. To "więcej" jest niemożliwe bez wiary przyjętej wewnętrznie.

Z wybiórczym podejściem do Ewangelii wiąże się również odstręczające skupienie na zagrożeniach, złu i brakach w kaznodziejstwie i katechezie. Manicheizm wślizguje się do naszych kościołów niepostrzeżenie drzwiami i oknami. Diabeł przedstawiany jest tak, jakby był rywalem Boga, podczas gdy Pan Jezus obecny jest głównie w Najświętszym Sakramencie (ale już mniej we wspólnocie Kościoła, w drugim człowieku, w Słowie Bożym), diabeł ma przenikać nawet rzeczy z natury dobre. Atmosfera strachu, którą coraz bardziej podkręcają różni egzorcyści, czerpiący wiedzę od samego szatana, narasta w naszym kraju od lat. Dlaczego? Bo Bóg wydaje się daleki, bo nie wierzymy w moc zmartwychwstania, łaski i działanie Ducha Świętego. Wtedy pojawia się lęk. Czym więc różni się bycie w Kościele od bycia poza nim? Niczym. Jeśli jesteśmy tak bardzo osaczeni przez zło, to na czym polega działanie łaski?

Mierzenie ilości powołań kapłańskich czy zakonnych to zbyt wąskie kryterium żywotności Kościoła. A może Bóg domaga się, abyśmy bardziej zwrócili uwagę na rozwój i wzrost powołań małżeńskich i rodzinnych? Może nadszedł czas, aby to właśnie świeccy (nie łudźmy się, nie wszyscy i nie tłumnie) byli bardziej świadomie i twórczo zaczynem Królestwa Bożego w świecie. Ciągle tłumaczymy się, że są do tego niegotowi. Ale czy nie wypływa to z długoletnich zaniedbań formacyjnych? Świeccy potrzebują wsparcia kapłanów podobnie jak kapłani wsparcia świeckich. Dopóki tego nie zrozumiemy, będziemy podtrzymywać klerykalny model usługowego Kościoła.

Czy sami księża widzą w świeckich apostołów, czyli tych, którzy mają nieść światło Chrystusa do świata? Jeśli najczęściej cała formacja wiernych sprowadza się do "zaliczenia" po kolei wszystkich sakramentów, a potem wypuszczenia owiec w świat bez dalszej opieki ze strony pasterzy, bez formacji i towarzyszenia, poza niedzielną mszą świętą, to chyba księża zbyt wiele nie oczekują od wiernych. Wygląda na to, jakby wierni istnieli po to, żebyśmy my księża mieli robotę w kościołach. Ilu małżonków biorących ślub w Kościele ma świadomość, że małżeństwo to też powołanie? Do czego? Do przekazywania wiary dzieciom, do świadectwa życia Ewangelią w codzienności i w pracy.

Dlatego nie zgadzam się z tym, że o powołaniu kapłańskim czy zakonnym decyduje głównie przykład księdza. Niewątpliwie jest to ważne. A co z rodzinami i małżeństwami? Czy to nie tam rodzi się i (jeśli) dojrzewa wiara dzieci i młodzieży? Zrzucanie wszystkiego na księży i często słabą katechezę w szkole nie rozwiąże problemu.

Trudnością związaną z owocnym przeżywaniem kryzysów jest to, że my ludzie łatwo krzepniemy w przyzwyczajeniach. Przypomina mi się pewna anegdotyczna sytuacja sprzed paru dni. Wszedłem do jednego z kościołów miejskich przed mszą święta, aby się pomodlić.

W ławkach naliczyłem kilka osób. W pewnym momencie do ławki, w której siedziałem podeszło starsze małżeństwo i pani napierała się, aby wejść dokładnie tam, gdzie klęczałem, choć po mojej stronie nawy wokoło było pusto. Na co mąż mówi do niej: "Chodź, dzisiaj usiądziemy w tej ławce". Czyli tuż za mną. A żona: "Ale przecież zawsze tu siadamy". Rozumiem tych starszych państwa, bo i ja mam podobne przyzwyczajenia. Ale rozumiem tylko do pewnego stopnia.

Właśnie słówka "zawsze" i "nigdy" bardzo przyklejają się zwłaszcza do takiej wiekowej instytucji jak Kościół. Tyle że Duch Święty działa nie tylko w oparciu o to, co było "zawsze". Paradoks polega na tym, że z wolna odchodzimy od Tradycji, od źródeł i pozwalamy, aby naleciałości i historyczne uwarunkowania oblepiały te cenne skarby.

Rozwój często wymaga zawieszenia "zawsze" w odniesieniu do tego, co zmienne, by otworzyć się na nowe. Nie wszystko, co nowe jest złe i nie wszystko co stare, jest dobre, bo już nieadekwatne do innych czasów. I dlatego w życiu osobistym, społecznym i kościelnym przeżywamy kryzysy. Bóg próbuje w ten sposób wstrząsnąć tymi naszymi przyzwyczajeniam i przekonaniami, które trzymają nas na uwięzi, nie pozwalają iść naprzód.

Można otworzyć się na prawdę albo nadal zaklinać rzeczywistość, że u nas Irlandii nie będzie, podtrzymując równocześnie mesjanistyczną wizję Kościoła w Polsce, radykalnie odróżniającego się od innych Kościołów lokalnych. To tak jakby natura ludzka zależała od terytorium. Nie, ona jest wszędzie taka sama. I podlega podobnym wpływom. Dopóki tego nie uznamy i nie podejmiemy konstruktywnej refleksji, będziemy bezradnie przyglądać się dalszemu załamaniu się wiary w Polsce.

Dariusz Piórkowski SJ - rekolekcjonista i duszpasterz. Pracuje obecnie w Domu Rekolekcyjnym O. Jezuitów w Zakopanem. Jest autorem m.in. Książeczki o miłosierdziu

Rekolekcjonista i duszpasterz. Autor książek z zakresu duchowości. 

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Załamanie wiary w Polsce to dar Boży
Komentarze (44)
M
Magdalena
4 sierpnia 2018, 15:32
"najczęściej cała formacja wiernych sprowadza się do 'zaliczenia' po kolei wszystkich sakramentów"- bo dziś jest to rutyna, rutyna, rutyna: "jest brak lub niedostateczny namysł nad tym, co i jak się robi". A gdyby tak przygotowanie do sakramentów (Bierzmowania, Małżeństwa) zaczynać od porządnej ewangelizacji (opartej na 4 prawach życia duchowego i pracy w małych grupach)? A do I Komunii pomagać rodzicom, aby to oni przygotowali dzieci przekazując im wiarę (do czego się zobowiązali przy Chrzcie)? Wykorzystać te okazje do tego, aby KAŻDY katolik mógł doświadczyć wspólnotowości Kościoła i prawdziwego życia wiarą? Jesli nie zaproponujemy tutaj nowej jakości, to mamy dopiero począteczek KRYZYSU. Obódźmy się! Teraz jeszcze bez ręki w nocniku.... 
AK
Anna K
31 lipca 2018, 13:02
Bardzo trafna analiza. Kościół instytucjonalny w dużej części "osiadł na laurach". Przykro słuchać księży - młodszych i starszych - jawnie kpiących czy narzekających na swoje obowiązki.  Ale jest też druga strona rzeczywistości - msze z charyzmatykami, msze uwielbieniowe - i tam ludzie są zaangażowani, żyją tym. 
30 lipca 2018, 13:56
"Jestem świadom, że w Kościele w Polsce dzieje sie wiele dobra, zwłaszcza w większych ośrodkach." Ja mam propozycję: Wysłać wszystkich deonowych jezuitów na probostwa do małych wiejsklich parafi - dożywotnio. Z tego może wyjśc wiele dobra.
30 lipca 2018, 19:39
Też mam propozycję, przeczytaj czasami coś więcej niż nagłówki - np. tekst + notkę o autorze.
31 lipca 2018, 11:05
1. Ale dlaczego uważasz, że tak nie robię? ;-) 2. Czy uważasz moją i Twoją propozycję za równie wartościowe?
S
Szymon
30 lipca 2018, 08:18
Nie wiem czy jest to powód do radości, na pewno każdy kryzys z Bożą pomocą może stać się cennym darem, ale sam w sobie niekoniecznie nim jest. Prześladowania też są błogosławieństwem? Stąd tylko krok do tego, żeby nie tylko unikać zła, ale świadomie w nie wchodzić, "bo to będzie błogosławieństwo". Widać to w podejściu niektórych przedstawicieli Kościoła do kryzysu imigracyjnego.
Oriana Bianka
29 lipca 2018, 23:59
W dzisiejszym fragmencie Ewangelii usłyszeliśmy, jak Jezus rozmnożył 5 chlebów i 2 ryby i zdołał nakarmić ponad 5 tysięcy ludzi. Otóż najpierw odmówił dziękczynienie. A następnie podzielił chleb i ryby. Potem polecił pozbierać resztki - pozostało jeszcze 12 koszy ułomków. Chyba powinniśmy postąpić podobnie: Najpierw podziękowac za tych kapłanów i wiernych, których mamy. Potem podzielic się nimi (między diecezjami). A następnie pozbierać ułomki (tak właśnie: wszystkie ułomki). Może się wtedy okaże, że sytuacja się rozwiązuje. Wdzięczność jest bardzo ważna.
JN
Jan Naj
30 lipca 2018, 06:42
Przestań szczekać bo karawana już odjechała. Zacznij od siebie. 11 Kobieta niechaj się uczy w cichości z całym poddaniem się. 12 Nauczać zaś kobiecie nie pozwalam4 ani też przewodzić nad mężem lecz [chcę, by] trwała w cichości. 13 Albowiem Adam został pierwszy ukształtowany, potem - Ewa. 14 I nie Adam został zwiedziony, lecz zwiedziona kobieta popadła w przestępstwo. 15 Zbawiona zaś zostanie przez rodzenie dzieci; [będą zbawione wszystkie], jeśli wytrwają5 w wierze i miłości, i uświęceniu - z umiarem
29 lipca 2018, 17:11
Bardzo dużo racji w tych Ojca spostrzeżeniach. A jako świecki, do tych duszpasterskich spostrzeżeń dodam jedną - ale wielką prośbę, którą kieruję do księży proboszczów wszystkich parafii we wszystkich diecezjach: zobaczcie, proszę, w jakich porach Wasi parafianie uczą się, pracują i dlaczego nie mogą uczestniczyć w codziennej Eucharystii w Waszej parafii, choć bardzo tego pragną. Dostosujcie, proszę, godziny codziennej Eucharystii do potrzeb wiernych, wynikających ze zmieniającego się życia wokoło, godzin pracy i nauki, konieczności dojazdów do niej. Może nie w każdej parafii, może w ramach dekanatów, ale naprawdę Msza o 8, a często nawet i o 7 jest za późno, a o 17, a czasem i o 18 - za wcześnie, by móc ją pogodzić z obowiązkami zawodowymi i rodzinnymi, mimo najlepszych chęci.  Wierzę, że to się da zrobić. A że to ma sens, to widać po kościołach, w których w tygodniu są Msze św. także o 6, 6.15, 6.30, 11, 15, 19, a czasem nawet i później. I po frekwencji na tych Mszach... Piszę to z perspektywy jednego tylko miasta... Szczęść Boże!
WW
Walenty Walentynowicz
29 lipca 2018, 16:35
Brak powołań - może to są owoce tych wielkich zgorszeń jakie w ostatnich latach w polskim Kościele uczynili jezuici?
Wojciech Żmudziński SJ
29 lipca 2018, 14:25
Bóg pobłogosławił łaciński Kościół katolicki brakiem powołań kapłańskich. Według niektórych, by łacińscy księża mogli zakładać rodziny. Według innych, by w osobach świeckich wzbudzić duszpasterzy. Mamy do czynienia z kryzysem, czy ze znakiem czasu?
Oriana Bianka
29 lipca 2018, 17:10
Może jest jeszcze trzeci powód: żeby kobiety mogły być dopuszczone do święceń kapłańskich. 
29 lipca 2018, 20:42
Z herezją. Idąc księdza tokiem myślenia, błogosławieństwem są też puste kościoły na zachodzie i można się pozastanawiać czy Bóg chce żeby przerobić je na dyskoteki, kawiarnie czy hotele:) Czy naprawdę tak trudno uczyć się na błędach innych?
Oriana Bianka
29 lipca 2018, 21:02
Aby uczyć się na błędach innych, to trzeba najpierw określić, jaki błąd popełnili. Nie zajmujmy się może innymi wyznaniami, ale Kościołem Katolickim w takich katolickich krajach jak Portugalia, Hiszpania, Francja, Irlandia. Rzeczywiście w kościołach jest mniej ludzi na mszach niż w Polsce, jest tez mniej kapłanów. Jaki błąd popełniły Pani zdaniem Koscioły Katolickie w tamtych krajach?
P
puchala.wioletta
29 lipca 2018, 22:03
Odpowiedź ma Pani w pierwszym zdaniu. Po SV2 w centrum Kościoła został postawiony człowiek zamiast Boga, prawo Boże zmienia się na prawo człowieka, naukę Kościoła się olewa na rzecz własnych przemysleń. W różnych krajach w różnym tempie się do tego dochodzi.
JN
Jan Naj
30 lipca 2018, 07:27
Mam nadzieję, że zdajesz sobie sprawę, że tego nikt nie weźmie pod rozwagę. Należysz do jakiejś sekty, wspólnoty wyznaniowej?
30 lipca 2018, 19:15
Tak, Kościoła Katolickiego. Czy to ktoś weźmie pod rozwagę czy nie to już nie jest w mojej mocy i tym się nie kłopoczę:) „Ojcze, nie moja wola, lecz Twoja niech się stanie”
JN
Jan Naj
31 lipca 2018, 07:28
Faktycznie nie ma w tobie Prawdy. A przy twoich kłamstwach cytowane słowa podkreślają, że twoim ojcem jest diabeł bo prawdy w tobie nie ma. Zostałaś rozpoznana. 44 Wy macie diabła za ojca i chcecie spełniać pożądania waszego ojca. Od początku był on zabójcą i w prawdzie nie wytrwał, bo prawdy w nim nie ma. Kiedy mówi kłamstwo, od siebie mówi, bo jest kłamcą i ojcem kłamstwa. 45 A ponieważ Ja mówię prawdę, dlatego Mi nie wierzycie. 46 Kto z was udowodni Mi grzech? Jeżeli prawdę mówię, dlaczego Mi nie wierzycie? 47 Kto jest z Boga, słów Bożych słucha. Wy dlatego nie słuchacie, że z Boga nie jesteście».
31 lipca 2018, 22:33
Ojej, pechunio:( A ja aniołkiem chciałam być:(
JN
Jan Naj
1 sierpnia 2018, 08:56
a zostałaś wiernym sługą diabła przeklętego!!!
1 sierpnia 2018, 17:59
Optymistyczne jest to, że jeżeli diabeł ma takie sługi jak ja to długo nie pociągnie:) Jak zwykle miło się konwersowało, pozdrawiam:)
Zbigniew Ściubak
28 lipca 2018, 22:14
5. Pewnie wszyscy jesteśmy "ubabrani" w takie czy inne zło, i wszyscy jesteśmy święci, bo Bóg nie mieszka w kościele, tylko w sercu żyjącego człowieka. Rozrywają i rozgrywają nas różne siły, tendencje, prądy. Ten starotestamentowy, który przekabaca chrześcijaństwo na swoją modłę. Ten rewolucyjny, jezusowy, który rzuca wyzwanie ugruntowanym "prawdom" i "skutecznym zasadom". Nie ma i nie będzie łatwych i jasnych wyborów, jak to nam sanhedrynizm współczesny podpowiada, potępiając wszystko wokół, co niezgodne z jego "świętym prawem". Zmieniają się powoli UWARUNKOWANIA. I dlatego właśnie, poprzednie FORMY religijności, niepasując do tych zmienionych warunków, mogą wygasać. To naturalne. Zawsze istnieje równowaga: RZECZYWISTOŚĆ - KONSTRUKCJE I PROCESY SPOŁECZNE. Może wszyscy przejdą do zielonoświątkowców? Może jakoś inaczej? Nie życzę temu Kościołowi źle. Tej cudownej konstrukcji, której owocem są chorały św. Hildegardy z Bingen, która prześwietliła geometrię i kamień, w poszukiwaniu prawdy w katedrze w Vezelay, która wygrawerowała w sercach i umysłach ludzi wielkie prawdy chrześcijaństwa: że człowiek, a nie grupa, że czyny, a nie słowa, że wszyscy tworzymy jedno, że Bóg czeka na każdego z nas. Życie to rozwój. A rozwój to ZMIANA. Ale nie dowolna zmiana, bo to czasem szkodliwa degenracja, ale celowa ZMIANA. Taka, która zachowując kierunek, dąży do niego we wciąż nowy, coraz piękniejszy sposób.
Zbigniew Ściubak
28 lipca 2018, 22:04
4. Świeccy tak naprawdę nie mają w Kościele Katolickim nic do gadania. Mają się zamknąć i powtarzać, to, co ksiądz proboszcz albo inny. Przykłady świeckich zapraszanych na synody, wypowiadających się na instytucjonalnych forach katolickich dokładnie potwierdzają powyższe stwierdzenie. Jest to smutne kopiowanie tego, co wypowiadający myśli, że jest od niego oczekiwane i słuszne. Żałosna sprawa. Już lepiej powiedzieć otwarcie - cicho! :) Inna sprawa, że świeccy mogą mieć tyle opinii ilu świeckich. I co z tym Kościół niby miałby zrobić? Jakiś autorytet musi istnieć.
Zbigniew Ściubak
28 lipca 2018, 22:00
3. Chrześcijaństwo jest generalnie bardzo trudną religią. Jest tak, bo jest ono bardzo wymagające. "Będziesz kochał Pana Boga swego, ze WSZYSTKICH sił swoich, z CAŁEGO umysłu swojego" (tak mniej więcej z pamięci). To jest ten problem, że wymagania są tak niebotyczne, że zastępujemy je siatką sprytnych wymogów mniejszych. I wreszcie "łatwiej jest żyć". No i czasem dla kościoła korzystniej, bo przecież będzie zbiórka na... Chrześcijaństwo jest bardzo trudne, bo jednak wymaga niesamowitej pracy nad sobą i ze sobą. Wymaga po prostu śmierci na żywo. Co znaczy odrzucenia w zasadzie wszystkich wyuczonych emocji, reakcji, sposobów stałego myślenia. Obrazów, poglądów itd. Od przyjęcia chrztu czasem człowiek się zmienia, ale to raczej rzadko. Od przyjęcia eucharystii podobnie. To nie jest tak, że jest sakrament i jest ODCZUWALNY skutek. Bywa, że odczuwalny, przez pewien czas, ale to nie to. Więc do chrześcijaństwa prowadzi ciężka robota i dość ryzykowna, dlatego potrzebni są księża, ojcowie, Kościół i przewodnicy duchowi. Ale... przecież, gdy Pan Jezus mówił o soli, która traci smak, to... chyba właśnie tę grupę miał szczególnie na myśli. Więc chrześcijaństwo to nie praktyki religijne, to nie modlitwy, to nie sakramenty, to nie ofiary. Chrześcijaństwo to metanoia. To proces przemiany. To krok w nieznane, z Bogiem w sercu. To postawienie Go wyżej, niż siebie.
Zbigniew Ściubak
28 lipca 2018, 21:52
2. Kto chce zachować swoje życie, straci je. Mamy niesamowitą tendencję i skłonność, do tego, aby zachowywać. Co zachowywać? To, co mamy! Chcemy więcej tego, co mamy! Nie chcemy tego, czego nie znamy. Nie chcemy nieznanego. I znów, naruszenie tego, co mamy, wyzwala w nas emocje negatywne. I być może tu owo "Ilekroć niedomagam, tylekroć jestem silny". Chodzi o to, że życie, Bóg, los - dowolne wybrać w zależności od wiary - stopniowo OBDZIERA nas. Z czego? Ze wszystkiego. W końcu, z naszego życia. Uczy nas w ten sposób, że dokładnie TO WSZYSTKO, nic nam dać nie może. Że to nie jest nasz "dom". Że nic z tym nie zrobimy. A myśmy już sobie ułożyli życie. Ja też sobie ułożyłem i ciągle próbuję. I czeka mnie trumna albo urna. No chyba, że - umrę jakoś za życia. Dla Niego. Więc KRYZYS, albo jeszcze lepiej zderzenie ze ścianą, kompletny upadek, ale to taki, że już nic nam nie zostało, może być przetarciem OCZU, ich otworzeniem na to, czego w żaden sposób, byśmy nie zobaczyli, wpatrzeni nieustannie w TO, CO MAMY. Czyli np. w aktualną formę religijności i instytucjonalizacji religii. Tak długo jak człowiek nie dostanie "w pysk",  tak długo będzie zajadle trzymał się własnych wyobrażeń. Tyle własnych, że je ma, choć ich pochodzenia wcale nie zna, mimo że w nie wierzy.
Zbigniew Ściubak
28 lipca 2018, 21:44
Drogi bracie Darku (a co, pozwolę sobie) masz rację. Ja to widzę (też) tak (znów pozwolę sobie): 1. Główny przekaz i kształt kościoła to czasem sanhedrynizm plus magia udekorowane postaciami naszego Pana Jezusa, jego Matki, apostołów itd. 1a) Sanhedrynizm to odtworzenie religijności starotestamentalnej, z którą starł się Pan Jezus w czasie swojego przyjścia. Owa religijność została wpojona głęboko całym pokoleniom Polaków. Da się ją scharakteryzować następująco: - Każdy jest nieczysty (judaizm). Aby się oczyścić trzeba wypełniać pewne obrzędy religijne oraz naprawić swoje postępowanie tak, by było zgodne z zapisanymi regułami postępowania i zachowania, które to reguły są święte. - Drogą do Boga jest wypełnianie obowiązków religijnych oraz życie wg. zapisanego prawa. - Więzy krwi, rodziny, narodu są podstawowe i najważniejsze. - Bóg mieszka w świątyni. - Bóg owszem Cię kocha, ale Cię osądzi, bo jest sędzią. W celu uniknięcia niekorzystnego wyroku, musisz uczestniczyć w obrzędach, wspierać finansowo "świątynię" i przestrzegać "świętego prawa". - Wobec innych narodowości i innych religijności właściwe są potępianie oraz agresja. 1b) Magia to wierzenie, że słowa i gesty mają moc stwórczą poprzez ich wypowiadanie i wykonywanie.
Oriana Bianka
28 lipca 2018, 17:13
Tekst jest bardzo interesujący i myślę, że jest dobrą analizą obecnej sytuacji "kryzysowej". Czytając go przypomniałam sobie słowa papieża Franciszka: "Nie macie osądzać świata, ale oferować mu nowe drogi, towarzyszyć procesom, leczyć rany i umacniać." Słowa były skierowane do obradujących w ostatnim czasie w Sarajewie teologów moralnych. Trzeba naprawdę więcej zastanowienia i szukania prawdy kierując się Ewangelią. Świat się zmienia, ale Ewangelia jest ponadczasowa, jej mądrość polega na tym, że współczesny człowiek znajduje w niej mądrość i sens. Ale uczciwość wymaga, aby nie naginać jej do swoich potrzeb. Wierzę, że Bóg nie pozwoli się człowiekowi zgubić, a sytuacja która odczytywana jest jako kryzysowa zmusi do tego, aby doszło do zmian na lepsze w szeroko pojętym Kościele, do którego powoływani są różni ludzie, nie tylko kapłani, ale ludzie świeccy, my wszyscy. 
AK
Adam Kowalski
28 lipca 2018, 16:51
Mam wrażenie, że żyjemy wsrod ludzi, którzy albo nie chodzą do kościoła w ogóle (tylko ślub, chrzty, komunie, pogrzeby) albo sa tak zaangażowanie w zycie wspólont, że niemal każdy weekend spędzają w kościele. Brak balansu, brak zdrowego podejścia może bardzo odstraszać młodych.
AK
Adam Kowalski
28 lipca 2018, 16:49
Nurtuje mnie jedna myśl. Przecież obecna młodzież to uczniowie, ministrancji, oazowicze formowani przez księży, którzy wstępowali do seminariów w czasach gdy nie bylo kryzysu powołań. Może warto zadać sobie trudne pytanie - jakimi księżmi, jakimi duszpasterzami są ci , którzy wstapili do semonariów 30-20-10 lat temu? Jakie dają świadectwo? Żeby było jasne to nie oskarżenie, to pytanie bo może ci księża rozmywają się, gubią to co istotne. Kiedys był bardzo dobry arytkuł o świeckich, ktorzy zyją jak księża i o księżach, którzy zyją jak świeccy. 
TK
Ter Ka
29 lipca 2018, 01:02
Księża są różni i zawsze byli różni. Ważne są też inne rzeczy: np. jak prezentuje się Kościół w mediach i opinii społecznej. Młodzież, która oddaliła się od Kościoła, czerpie wiedzę o Nim właśnie z mediów. I dla tej części społeczeństwa nie liczy się ten czy inny wspaniały proboszcz (bo do niego nigdy nie dotrą), ich opinie kształtują wiadomości o o. dyrektorze i jego imperium, o biskupie pedofilu czy księdzu nawołującym do nienawiści do wrogów ojczyzny. Ważna też jest rodzina. Jakie świadectwo dają młodzieży rodzice? Ile jest rozbitych rodzin, ile rodzin, w których małżonkowie nie rozstali się, co prawda,  ale są chronicznie skłóceni i tylko warczą na siebie bądź też nie szanują się nawzajem?
30 lipca 2018, 19:58
Odpowiem Ci, bo formują ich ludzie, którzy od 10-20-30 lat uważają jest, że jest dobrze. [Zamknięte środowisko trochę odrealnia i jak ktoś się nie interesuje co się na świecie dzieje, to świat może mu uciec – nie jesteś na bieżąco, to też nie odnosisz się do bieżących problemów]. Bardzo wielu seminarzystów, którzy uważają, że nie jest dobrze, albo zmuszają się by jakoś przetrwać ten  ucisk intelektualny albo występują, bo po prostu szkoda im życia na chucpę formacyjną. To się w socjologii nazywa selekcja negatywna. Jest wiele artykułów, książek,  filmów o formacji w seminariach, bardzo wiele z nich jest negatywnie podkoloryzowana (szkoda). Prawdą jednak jest, że seminarium NIE uczy jak być dobrym spowiednikiem, duszpasterzem, organizatorem. Seminarium uczy systematyczności (życie na dzwonek) i konformistycznego stylu życia (od myślenia są inni). Daje w zamian solidną bazę doktrynalną (w Polsce mamy jeszcze teol. sem. nieskalaną teologią zachodnią) która ogranicza się do wkuwana pożółkłych skryptów. Jak ktoś to przejdzie uczciwie to znaczy że MA powołanie, ale o własny rozwój musi zadbać sam. Wiele charyzmatycznych jednostek (i ci są najbardziej skuteczni duszpastersko) radzi sobie bo ma dar do pracy z ludźmi. Część (czasem nawet ci naprawdę zdolni) idą na studia. Jeszcze inni cieszą się że tak daleko doszli, ale po prostu nie mają już tej motywacji co na początku, nie mają też daru „przebojowości”, niektórzy niezbyt czują się w kontaktach z dużą grupą ludzi….
DP
Danuta Pawłowska
28 lipca 2018, 15:04
Módlmy się się za Dariusza Piórkowskiego SJ, aby powrócił do Kościoła Katolickiego!
28 lipca 2018, 15:50
Zawsze dobrze jest zacząć od siebie.
AC
Anna Cepeniuk
28 lipca 2018, 16:00
 Tobie to juz chyba modlitwa nie pomoże... A poza tym to się dobrze czujesz?
K
karmelito
28 lipca 2018, 14:03
Przed SV2 katolika mozna było opisać jako tego,kto słucha Kościoła, uczęszcza na mszę świętą, jest posłuszny swemu biskupowi i Papieżowi. "Kto was słucha mnie słucha" powiedział Nasz Pan. Nie wszyscy zaś słuchają. Protestanci na ten przykład słuchają własnego sumienia, które im popdpowiada by mieć gdzieś uczynki i większość sakramentów. Co na to Kościół? Bóg zbawia człowieka przez łaskę, którą Kościół rozdziela poprzez sakramenty ale nie bez człowieka udziału, uczynki więc jako forma współpracy z łaską są niezbędne na drodze do uświęcenia , a to z kolei prowadzi do zbawienia. Kościół po Soborze Trydenckim widząc spustoszenie jakie czyni protestantyzm w ludzkich duszach położył nacisk na to co owa herezja odrzucała. I to autora uwiera.Czy to znaczy,że zyjemy dziś w wyłącznie katolickim środowisku, czy może zatarły się granice międz prawdą a błędem. Co jeszcze autora uwiera? Ano to,że katolicy szukają Chrystusa w Najświętszym Sakramencie, a przecież jest On wszędzie. Tak, drogi Ojcze ale nie tak samo, o czym mam nadzieję Ojciec wie. Uwiera też to,że ludziska błędnie Kościół uważają za drogę człowieka, a nie odwrotnie. Cóż, widać wśród jezuitów prawda,że poza Kościołem nie ma zbawienia wyraźnie zanika a zamiast tego rodzi się nadzieja na zbawienie w... człowieku. Uwieranie o którym piszę zaawocowało propozycją totalnej rozpierduchy w Kościele, która ta ma być darem Bożym skutkującym nową jakością. Pisze więc autor o czasowym zawieszeniu starego  by narodziło się nowe ( no bo w końcu gdzie jest powiedziane ,że stare jest lepsze,a modernistyczne parcie na uspółcześnienie domaga się urzeczywistnienia). Przykład owego zawieszenia, Czcigodny Ojcze mamy na Zachodzie, gdzie z Kościoła po SV2, cytując klasyka został ch...,d... i kamieni kupa z kard.Marxem jako nadpapieżem.           
TK
Ter Ka
29 lipca 2018, 01:12
Czyżbyś nie wierzył w działanie Ducha św w Kościele i w to, że Jezus powiedział, że będzie z apostołami do skończenia świata? I w nieomylność papieża też chyba nie za bardzo wierzysz (która, nota bene, nie polega wyłącznie na ustanowianiu dogmatów ważnych na wieki wieków, także na prowadzeniu owczarni w odpowiednim kierunku a ten kierunek może się zmieniać, bo musi być adekwatny do czasów i potrzeb).
28 lipca 2018, 12:58
"Czy raczej nie modlimy się o zbawienie wieczne dla zmarłych, jakby w ich życiu łaska w ogóle nie działała" To nie ma czyśćca, piekła? hm, a to przypadkiem nie herezja? Zbawienie z automatu. "W języku ludzi, których się dziś poważa, w ich książkach, w tym co mówią o człowieku, nie znajdziesz tego okropnego słowa, które wszakże jest bardzo częste w świecie religijnym – naszym świecie – zwłaszcza w bliskiej relacji z Bogiem: to słowo to „grzech”. We współczesnym sposobie myślenia ludzi już nie postrzega się jako grzeszników. Klasyfikuje się ich jako zdrowych, chorych, dobrych, silnych, słabych, bogatych, ubogich, mądrych, ignorantów, ale nie natrafi się tutaj nigdy na słowo „grzech”. Ludzki intelekt zostaje takim sposobem oddzielony od Boskiej mądrości, to słowo „grzech” nie powraca ponieważ utraciliśmy samą koncepcję grzechu. Jedne z najbardziej przenikliwych i poważnych słów papieża Piusa XII, czcigodnej pamięci, brzmią: „współczesny świat utracił poczucie grzechu”. Ale czym to jest jeśli nie rozłamem spowodowanym w naszej relacji z Bogiem właśnie przez grzech?" (bł. Paweł VI, Homilia, 20.09.1964 [fragm.])
KB
Kasia Brzez
28 lipca 2018, 12:14
Osobiście zgadzam się z tym, co Ksiądz pisze. Mnie również smuci, a niekiedy załamuje żenujący poziom niektórych kazań, odprawianie Mszy Świętej bez cienia pasji, skupianie się na moralizatorstwie, polityce, dobrych uczynkach, zewnętrznych formach religijności, wzniecanie strachu przed szatanem i lęku przed Sądem. Niestety najbardziej martwi mnie to, że niski poziom wiedzy teologicznej odbija się na przekazywaniu wiary już u samych swoich fundamentów niezgodnej z Ewangelią, właśnie takiej starotestamentowo-przesądowej, od podstaw niezgodnej ze zdrowym rozsądkiem. I do tego broni się takich poglądów za wszelką cenę, a inne nazywa: lewactwem, herezją itp. , itd. Wydaje mi się, że brak nam teologicznych autorytetów. Tych, których mamy, np. papieża Franciszka, próbuje się szkalować, poddaje się regularnie krytyce. W Polsce na czoło "medialne", słyszalne i widzialne, wysunęli się biskupi i duchowni, którzy mówią nowo-mową nic nie znaczącą, albo językiem nie...niechęci do innych.  
MR
Maciej Roszkowski
28 lipca 2018, 11:43
Kryzys wiary to nie coś w Kościele. To w nas. Co z tym zrobimy?
AC
Anna Cepeniuk
28 lipca 2018, 15:56
Tak uważasz? Każdy ze swoim kryzysem musi zmierzyć się sam.... najlepiej z odpowiednim wsparciem... często fachowym. Nie wszystko da się już wyłącznie modlitwą załatwić...
28 lipca 2018, 16:57
Też przechodziłam różne kryzysy wiary, ale w moim nawróceniu, bardzo ważne było uświadomienie sobie, że grzesząc robię to co szatan chce, żebym robiła, tańczę tak jak on mi zagra. Tak mnie to obrzydziło, że zerwałam z grzechami, które od lat się za mną ciągnęły.  Do nawrócenia niezbędna jest skrucha i prawdziwa chęć zerwania z grzechem, który jest obrazą Boga, bez tego nawrócenia nie ma. Druga sprawa to postawienie Boga w centrum. Jeżeli Bóg jest na pierwszym miejscu to wszystko jest na swoim miejscu. I to jest święta prawda. Kiedyś pewien ksiądz na kazaniu powiedział, że to o czym myślimy najczęściej w ciągu dnia, to jest naszym bogiem.  Zrobiłam sobie listę w myślach i okazało się, że Bóg to się nawet na pierwszą dziesiątkę chyba nie łapie:) Postanowiłam to zmienić, tak na serio, więc codziennie uczęszczałam na Mszę Św., spowiadałam się co miesiąc, tak, żeby zawsze móc przyjąć Komunię Św., do tego czytanie Pisma Św. , oglądanie filmów o świętych , modlitwa (polecam myślną karmelitańską) i czytanie książek, ale z tym to trzeba uważnie. Polecam książki pisane przez świętych i najlepiej doktorów Kościoła bo w nich herezji nie znajdzie się,  a we współczesnych to bardzo różnie z tym być może.  A ostatnio odkryłam jeszcze niezwykle cenny skarb czyli Mszę Świętą Trydencką. Całe morze łask na mnie dzięki niej spłynęło. Trzeba też wiedzieć, że to co uważamy za kryzys wiary, może być też etapem oczyszczania nas przez Boga. Ale to już wyższa szkoła jazdy opisana m.in. w  „Drodze na Górę Karmel” i „Nocy ciemnej” doktora  Kościoła św. Jana od Krzyża. Najważniejszym jednak jest to, czy chcesz znaleźć prawdziwego Boga, czy takiego z którym będzie Ci się fajnie żyło. Jeżeli szukasz prawdy to Bóg Cię do siebie przyprowadzi. „Szukałam prawdy, zrozumiałam pokorę” doktor Kościoła św. Teresa od Dzieciątka Jezus
AC
Anna Cepeniuk
28 lipca 2018, 09:45
Dziękuję za tak postawiony i opisany problem.... Wiele razy pisałam o trudnościach, które Ojciec opisuje z trasy rowerowej.... I ze swej strony dadam, że nie dotyczy to wyłacznie małych miejscowości... bo w największej parafii miasta diecezjalnego kazania są prawie wyłacznie do tych, których w kościele akurat nie ma... Zresztą rekolekcjoniści, którzy są zapraszani na parafialne rekolekcje wyłącznie straszą lub wpuszczają w poczucie winy za to wszystko co się poza kościołem dzieje i tych, którzy do niego przestali chodzić.... Pozdrawia i błogosławię
KB
Kasia Brzez
28 lipca 2018, 11:48
Jestem osobą świecką, więc nie wiem jak to jest z zapraszaniem na rekolekcje w różnych parafiach i czy są jakieś wytyczne, ale w mojej parafii ksiądz proboszcz zaprasza zawsze swoich przyjaciół księży. Serio. Nie wymyślam, bo on otwarcie o tym mówi, a oni również często nawiązują gdzieś w swoich rozważaniach do starej znajomości z prałatem. Efekt jest taki, że przybywają do nas księża, którzy mówią w podobny sposób o podobnych rzeczach, co nasz proboszcz. Mają te same priorytety (1. moralność - głównie krytyka życia na kocią łapę i przyzwalania rodziców na te zwyczaje dorosłych dzieci; 2. tożsamość narodowa - powiązana z bieżącą polityką jedynie słusznej partii, bo tylko ona chroni tę tożsamość; 3. szeroko pojęte dobre życie w rodzinach - oczywiście nie sposób się nie zgodzić z większością obserwacji i wniosków. Pan Bóg gdzieś daleko, daleko - obok tego wszystkiego? Poza tym? Choć na koniec stwierdzenie: "gdzie Bóg na 1 miejscu, tam wszystko na swoim miejscu" ...). To jest naprawdę bardzo niedobre, ponieważ człowiek w okresie Wielkiego Postu lub Adwentu jest spragniony zmian w swoim życiu i tęskni za słowem, które go ożywi, które nim wstrząśnie, poruszy. To musi być bezpośrednio związane z Ewangelią, i, jakby to ująć, "ugryzione" z innej strony, niż zawsze. Inaczej te rekolekcje nie mają sensu. Z powodu o którym piszę, od dwóch lat nie uczęszczam na rekolekcje. Przykre.
AC
Anna Cepeniuk
28 lipca 2018, 15:52
Zgadzam się z Tobą i nie dziwię się, że nie uczestniczysz w parafialnych rekolekcjach... Ja podobnie.... i nie będę pisać od ilu lat. Był jeden wyjątek... o modlitwie w ciszy prowadzone przez ks. Andrzeja Muszala i te zrobiły na mnie ogromne wrażenie,,, więc nadal trwam w modlitwie, którą wtedy poznałam.... Natomiast wolę poczytać dobry tekst czy dobrą książkę.... zamiast słuchać ciągle tego samego i nie mieć z tego pożytku. Ostatnio zochwyciłam się adhortacjami Papieża Franciszka... Niezwykłe teksty, które przemawiają do serca... Na pytanie które znajoma mi zadała: czy będę uczestniczyć w rekolekcjach parafialnych, odpowiedziałam, że NIE... wystarczy mi to co usłyszałam w niedzielę i nie zamierzam więcej słuchać. Natomiast zrobię sobie rekolekcje z Papieżem (!!!??)... czytając Jego teksty... Pożyczam więc je teraz tym, którzy chcą je też przeczytać .... U nas też znajomych zapraszają... więc wiadomo ... podobnie mówią..