Ks. Heller i abp Życiński - historia przyjaźni

KAI / Krzysztof Tomasik

- W wielu punktach swojej działalności abp Józef Życiński wyprzedzał swoje czasy. Może dlatego jego życie było takie trudne. Wielu ludzi dostawało przy nim zadyszki, gdy chcieli za nim nadążyć - mówi ks. prof. Michał Heller w rozmowie z KAI. Światowej sławy kosmolog i filozof przypomina o ludzkich i intelektualnych więzach jakie łączyły go z abp. Życińskim, nieprzeciętnym człowiekiem, świetnym filozofem, naukowcem i publicystą, "subtelnie niosącym pomoc Samarytaninem". Z okazji pierwszej rocznicy śmierci arcybiskupa lubelskiego, która przypada 10 lutego, ks. prof. Heller przypomina także jego "filozoficzny program" oraz niełatwą posługę biskupa jaką przyszło mu sprawować.

Ks. prof. Michał Heller: Bardzo brakuje. W ostatnich latach, gdy był w Lublinie rzadko się widywaliśmy. Czasami zdarzało nam się spotykać na przykład w Rzymie. Nasze więzi podtrzymywał telefon. Miał taki zwyczaj, że zwykle wieczorem, po całym dniu pracy dzwonił do mnie z samochodu, gdy wracał do Lublina. Pamiętam naszą ostatnią rozmowę przed jego wyjazdem do Rzymu na obrady Kongregacji ds. Wychowania Katolickiego. Rozmawiałem z nim i zauważyłem po jego głosie, że jest bardzo zmęczony. Zwykle w takich sytuacjach bagatelizował to i mówił, że dobrze się czuje. Ale podczas tej ostatniej rozmowy przyznał, że jest bardzo zmęczony i pojechał do Rzymu w swoją ostatnią podróż.

Jeśli ktoś jest nieprzeciętnym człowiekiem, to wie się o tym już po kilku z nim spotkaniach, a czasem nawet po pierwszym. Józek miał w sobie tę iskrę nieprzeciętności, która jednych zjednywała do niego a inni jakoś nie potrafili jej sprostać. Moje pierwsze z nim spotkanie było dosyć prozaiczne. Kiedy jeszcze był studentem, poprosił mnie o recenzję jego pracy licencjackiej. Czytając ją zauważyłem tę wyjątkową iskrę, że jest to człowiek o nieprzeciętnych zdolnościach i trzeba na niego zwrócić uwagę.

DEON.PL POLECA

Był w przyjaźni bardzo konsekwentny i co się bardzo rzadko zdarza, był bardzo w niej troskliwy. Bardzo się troszczył o swoich przyjaciół. Starał się im służyć i pomagać w trudnościach. Potrafił dostrzec wiele rzeczy trudnych do zobaczenia. Przypomina mi się jeden fakt. W Belgii mieliśmy wielkiego przyjaciela Polski, a była nią pani Françoise, która z ramienia belgijskiego episkopatu zajmowała się pomocą dla Kościołów z Europy wschodniej. Organizowała m.in. stypendia dla młodych księży. Jednym z nich byłem ja, a potem też był Józek. Była to pani, która niespecjalnie dbała o siebie, a nawet była w pewnym sensie abnegatką, która nic nie robiła dla siebie, lecz całkowicie była oddana innym. Obdarowywała swoich podopiecznych rzeczami, których wówczas w Polsce brakowało. I raz się chyba zdarzyło, że ktoś z Polski przywiózł jej prezent i to dość niebagatelny. Tą osobą był właśnie Józek Życiński, który zauważył, że chodzi ona w zimie w jakimś marnym płaszczyku i przywiózł jej z Polski - kożuszek. To był cały Józek, który troszczył się o przyjaciół i wielu innych ludzi.

Nie wiem, czy tylko zgłębianie tajemnic Wszechświata. Na pewno nasza przyjaźń nie ograniczała się tylko do płaszczyzny osobowościowej, ale także dotyczyła naszych naukowych fascynacji. Ta intelektualna więź była bardzo ważna. Gdy był jeszcze wykładowcą, a później dziekanem na Papieskiej Akademii Teologicznej w Krakowie, mieszkał na Azorach, przeciętnym komunistycznym osiedlu blokowisk. Przychodziłem do jego mieszkania, aby omawiać pewne sprawy organizacyjne, przygotowania seminarium, sympozjów czy wspólnych publikacji. Nasze spotkania zamieniały się zazwyczaj w intelektualne dyskusje, z których później powstawały nasze wspólne książki, czy artykuły. To była wielka rzecz i olbrzymia przyjemność. Rzadko zdarza się w życiu taka intelektualna przygoda i dlatego tak dobrze pamiętam moje wizyty u Józka na Azorach.

W takich przyjaźniach konieczne są na pewno wspólne cechy charakteru i wspólne zainteresowania. Musi zaistnieć jakiś rezonans dwóch psychik. Ale potrzebna jest też różnorodność. Gdybyśmy obaj byli tacy sami, to po co byłby ten drugi. Józek był do mnie podobny, ale i też bardzo różny, dlatego chyba tak dobrze uzupełnialiśmy się.

Nie pamiętam, czy w ogóle szperaliśmy się, ale chyba nie. Na pewno mieliśmy różne zdania w wielu kwestiach, ale nie dochodziło między nami do dzisiejszych kłótni w stylu politycznym.

Trudno uznać, która z naszych wspólnych inicjatyw była szczególnie ważna. Ważna była współpraca i wciągnięcie w jej orbitę innych ludzi. Razem inicjowaliśmy i prowadziliśmy intelektualne projekty, ale to, że udało się wciągnąć w nie innych ludzi, to w 90 proc. było zasługą Józka. On potrafił ściągać ludzi. Na jego seminaria przychodziły tłumy i to nie tylko studentów. Wielu z nich przychodziło na początku tylko go posłuchać, a później pozostawali u niego na stałe.

Ponadto uprawiał trochę łatwiejszy styl filozofowania niż ja. Ja na przykład wymagałem pewnej znajomości nauk ścisłych, a to ludzi trochę odstraszało. Józek miał dar humanistycznego mówienia o rzeczach trudnych. Kiedy został biskupem i przyjechał do Tarnowa, mogliśmy w miarę blisko współpracować, gdy jednak odszedł do Lublina, bardzo nam go brakowało m.in. jako "ściągacza" nowych talentów.

Józek przede wszystkim miał pasję. Ludzi z pasją jest wielu, ale jest czymś niedobrym, gdy pasja obraca się w złym kierunku. U niego skierowała się w dobrym kierunku, gdyż połączyła się z otwartością. Dla filozofa i naukowca otwartość i szerokość spojrzenia na stanowiska odmienne od swojego to bardzo ważna cecha. Józek jednego nie znosił i na to nie był otwarty - gdy ktoś próbował go nabierać i gdy widział nieuczciwość intelektualną.

Zajmował się wieloma zagadnieniami. Jego talenty trochę rozpraszały się na zbyt wiele konkretnych problemów. Może lepiej by było, gdyby skoncentrował się na węższej dziedzinie. Po jego śmierci napisałem w "Zagadnieniach Filozoficznych" tekst będący przeglądem jego działalności naukowej na polu filozofii. Pracując nad nim, ujawnił mi się obraz całości jego poglądów, które ułożyły się w pewien system. Życiński naszkicował pewien bardzo ciekawy program filozoficzny, którego niestety nie zdołał ukończyć.

Można go podsumować w kilku punktach. Przede wszystkim Życiński był filozofem nauki. Co jest wyjątkowe w kręgach kościelnych, zwłaszcza w latach 70 i 80. XX w., to to, że on wtedy zapoznał się z anglosaską filozofią nauki, co na gruncie polskim było pionierską inicjatywą. W Polsce, szczególnie dla kręgów kościelnych, filozofia ta była "terra ignota". Dostrzegł w niej ogromne pokłady możliwości do wykorzystania także w myśli chrześcijańskiej.

Kolejny punkt, który mi się jawi, choć on osobiście nie użyłby takiego sformułowania, to program odnowy metafizyki. Polegał on przede wszystkim na tym, aby nie zawężać się tylko do jednego systemu, co zawsze groziło i grozi filozofii kościelnej opierającej się głównie na systemie arystotelesowsko-tomistycznym. On doceniał ten system, ale chciał go widzieć jako jedną z wielu możliwości. Postulował, aby uprawiać dialog pomiędzy systemami filozoficznymi. Dialog ten powinien być prowadzony metodami, jakie wypracowała filozofia analityczna, analizy języka i analizy logicznej. Nie jest tak, że każdy system jest od siebie izolowany i znieczulony na kontakty z innymi, gdyż taki system jest bezwartościowy. Trzeba, aby filozofia wchodziła w żywotne tkanki prądów intelektualnych współczesności. To był zamysł Życińskiego, który zaczął wypracowywać. Najważniejszą jego publikacją z tej dziedziny jest dwutomowy "Teizm i filozofia analityczna".

Kolejnym punktem w jego syntezie filozoficznej było wzbogacanie metafizyki poprzez myśl związaną z filozofią procesu Alfreda Whiteheada. Uważał, że jego filozofia pięknie uzupełnia arystotelizm i tomizm. O ile oba są systemami statycznymi, to Whitehead wprowadza element procesu, zmiany, dynamiki oraz otwartości na nauki. Widział, że kierunki te można ładnie pogodzić. Trzeba przyznać, że wielu ludzi wciągnął w orbitę myśli Whiteheada. Patrząc na filozofię w Polsce, także w Kościele, dzisiaj wielu ludzi uprawia filozofię w tym duchu.

Kolejnym punktem myśli Życińskiego jest jego filozofia Boga. Dla niego była ona bardzo ważna i stanowiła centrum jego myśli. Wiele wątków ze swej filozofii Boga później umieszczał w książkach popularnych, wręcz ascetycznych. Hasłem jego filozofii Boga był "panenteizm" - "Bóg w świecie, ale wykraczający poza świat". Proszę nie mylić tego z "panteizmem" utożsamiającym Boga ze światem. Na tym polu wiele zdziałał. Szkoda, że gdy został biskupem, zaniechał realizacji tego programu filozoficznego. Po prostu nie miał czasu.

Wtedy jego zainteresowania filozoficzne skierowały się w stronę bardziej praktyczną, przede wszystkim na te zagadnienia, które były mu potrzebne w duszpasterstwie. W duszpasterstwie widział negatywne wpływy filozofii postmodernistycznej i różnych dziwacznych odmian nurtu new age. Bardzo krytykował w swoich publikacjach filozoficznych postmodernizm. Był przekonanym antypostmodernistą. Z tym wiązała się inna dziedzina jego działalności intelektualnej, mianowicie zwalczał zwalczanie teorii ewolucji w Kościele. Był przeciwnikiem religijnego fundamentalizmu.

Czy filozof Życiński pozostawił po sobie jakieś niedokończone dzieła?

Po śmierci Józka w jego komputerze znaleziono szereg niewykorzystanych notatek. Tu należy wspomnieć o wielkiej zasłudze jego ostatniego sekretarza, ks. Tomasza Adamczyka, który ocalił je od komputerowego zapomnienia. Z tych ocalałych tekstów powstały dwie książki opublikowane pośmiertnie. Jedna nosi tytuł "Bóg i stworzenie. Zarys teorii ewolucji". Jest to książka popularnonaukowa wydana przez Wydawnictwo Archidiecezji Lubelskiej i zamierzona jako pomoc dla katechetów. Jest to bardzo ważna publikacja.

Druga książka nosi tytuł: "Świat matematyki i jej materialnych cieni". Była ona prawie napisana. Po jego śmierci podjąłem się jej ostatecznej redakcji. Powstała na podstawie notatek, jakie przygotowywał sobie do wykładu monograficznego dla studentów matematyki i filozofii przyrody KUL. Książka, wydana przez "Copernicus Center Press" przedstawia filozofię matematyki widzianej przez pryzmat jego filozofii. Zawiera także wiele jego przemyśleń z dziedziny metafizyki. Przypomnijmy, że w filozofii matematyki był platonikiem. Uważał, że struktury matematyczne istnieją w świecie platońskim obiektywnie. Dla wszystkich zainteresowanych myślą Arcybiskupa jest to bardzo ważna książka - ostatni głos filozofa Życińskiego.

Bardzo trudno powiedzieć. Na pewno jako filozof zdziałałby dużo więcej. Również jako publicysta. Był świetnym publicystą, czasem "za dobrym", gdyż ostro antagonizował swoich oponentów. Bez wątpienia zdziałałby wiele w obu tych dziedzinach, ale nie wiem czy by zdziałał więcej w sensie globalnym. Przypomnijmy, że pozycja biskupa w Kościele katolickim jest bardzo ważna. I tak Józek jako filozof, będąc biskupem, robił bardzo wiele, abstrahując nawet od tego, że jako hierarcha w sprawach duszpasterskich miał inne spojrzenie od swoich kolegów. Często robił to, na co innych nie było stać. Będąc jeszcze księdzem cieszył się już sławą jako filozof, a gdy został biskupem, jego nazwisko stało się znane na całym świecie. Gdyby był tylko filozofem, byłby na pewno znany w Polsce i może gdzieś tam jeszcze. Do biskupa-filozofa ściągali ludzie z całego świata. Jeździli do Lublina jak z pielgrzymkami.

Nie było łatwo. Gdy ktoś w jakiejś dziedzinie jest wybitny, nie jest mu łatwo, gdyż odstaje od środowiska. To nie jest łatwe. To, że miał silny charakter i w niektórych sprawach był bezkompromisowy, nie ułatwiało mu życia, a nawet je skróciło. Choć jak trzeba było, to był też dobrym i zręcznym politykiem.

Był przedmiotem ataków. Nie pokazywał szczególnie, że się nimi przejmuje, ale sądzę, że bardzo je przeżywał.

Wizję Kościoła abp. Życińskiego można scharakteryzować w dwóch określeniach: wierność źródłom oraz otwartość na współczesność i przyszłość. On to potrafił godzić tak jak wielu wielkich ludzi w Kościele. Wielu innych nie potrafi tego godzić. Tu przypomina mi się metafora Stanisława Lema o historyku, który tak był zapatrzony w historię, że tyłem wjeżdżał do współczesności. Życiński nie wjeżdżał tyłem do współczesności.

Sprawa ta wypłynęła, gdy został arcybiskupem w Lublinie. Wtedy widywaliśmy się bardzo rzadko i nie rozmawialiśmy na ten temat. Miałem do niego absolutne zaufanie. Przyglądałem się jego działalności w stanie wojennym, gdy blisko współpracowaliśmy w Krakowie. Prowadził rozległą działalność solidarnościową, miał wiele odczytów. Przypomnijmy, że wtedy było wielkie zapotrzebowanie na odczyty nawet wśród robotników. Chętnie słuchano jego wykładów filozoficznych. Józek wiele jeździł i działał. Nie miałem najmniejszych wątpliwości, co do jego uczciwości. Wiedziałem, że był inwigilowany.

Oczywiście. Nawet nieraz wskazywał mi ludzi, którzy go śledzą. Nie było to między nami przedmiotem żadnego tabu.

Pisarzem to on był bardzo utalentowanym. Gdyby się wysilił na jakieś dzieła literackie, powieść, na pewno byłaby to świetna rzecz. On miał doskonały i niepowtarzalny styl. Znam ludzi, którzy bardzo za to Józka cenili, nawet osoby filozoficznie i światopoglądowo odległe od niego. Dla rozsmakowywania się w stylu czytali Życińskiego. Miał wielki talent. Pewne zwroty chętnie powtarzał. Od razu wiedziało się, że to jego tekst. Trudno się nie powtarzać, a przecież jako biskup musiał wiele razy oficjalnie występować, udzielać wywiadów, czy wygłaszać referaty. Znam to z własnego doświadczenia. Niedawno poproszono mnie o wystąpienie na sympozjum na temat, na który wiele razy już mówiłem i nie mam wiele nowego do powiedzenia. Mój rozmówca odpowiedział: "Nie przejmuj się, powtarzaj to samo". To jest niekiedy jedyne i konieczne wyjście.

Kochał poezję. Uwielbiał czytać książki. Będąc biskupem potrafił się zamknąć nawet na cały dzień i oddawać się lekturze. Ciekawe, że czytał wiele książek z literatury ascetycznej. To było mu potrzebne, aby zapłodnić swoją myśl do kazań. Na przykład na jego klęczniku w prywatnej kaplicy w Tarnowie, a potem w Lublinie, zawsze leżało kilka książek ascetycznych. Przed Mszą św. tam przebywał, czytał i medytował, co bardzo mu pomagało w układaniu kazań.

On to robił niezwykle dyskretnie. Nawet najbliższe osoby o tym nie wiedziały. Przypominam sobie, że już na początku naszej współpracy w Krakowie, gdy wyjeżdżał na Zachód, zawsze zbierał tam pieniądze, z których fundowane były stypendia dla studentów. Nie było żadnych formalności, po prostu dawał pieniądze potrzebującym. Była to taka szeroko działająca "fundacja" bez biurokracji. Zresztą w tamtych czasach nie można było działać inaczej. Jako dziekan podobnie spieszył wielu studentom z pomocą materialną. Co więcej znam takie przypadki, że nawet absolwentom naszej uczelni potrafił znaleźć pracę. Taki był Józek. Gdy został biskupem w Tarnowie, dbał niezwykle o księży. Robił to w sposób wyjątkowy. Do księdza, który nie miał odwagi poddać się operacji, potrafił pojechać i zawieźć go do kliniki. I tym samym uratować mu życie. Robił to dyskretnie tak, że o tym nie wiedziano.

Takich momentów było wiele. Opowiem jedno z tysiąca anegdotycznych wydarzeń. Życiński pojechał do USA i nie było go kilka miesięcy w kraju. Gdy bywałem w Krakowie, zatrzymywałem się u mojej siostry i on czasami do mnie dzwonił. Niekiedy jej dzieci odbierały telefon. Oczywiście dobrze znały Józka. Podobnie jak wielu ludzi nazywali go "Żyto". Miał wrócić z zagranicy i czekałem na telefon od niego. Nie było mnie w domu i kiedy wróciłem jeden z moich siostrzeńców poinformował mnie, że dzwonił do mnie "Żyto" dodając: "Ale on się bardzo zmienił w tej Ameryce. Rozmawiał z nami i ani razu nie zażartował". Odpowiedziałem z niedowierzaniem: "Jak to możliwe?" Potem okazało się, że dzwonił brat Józka, który ma podobny do niego głos, ale inny temperament.

Lubił opowiadać dowcipy. Gdy przeczytałem jego pierwszą książkę, miałem mu nawet trochę za złe, że za dużo w niej anegdot. Kochał anegdoty i umieszczał je gdzie tylko się dało.

W wielu punktach swojej działalności wyprzedzał swoje czasy. Może dlatego jego życie było takie trudne. Wielu ludzi dostawało przy nim zadyszki, gdy chcieli za nim nadążyć.

Józek nie miał ucznia, dla którego byłby mistrzem i który w jakiś sposób kontynuowałby jego dzieło. Wielu ludzi ściągnął do nauki i dał im impuls do jej uprawiania. Dlatego najbardziej chciałbym, żeby ci ludzie, których on wykształcił, skierował na drogę nauki, aby oni, a może ich następcy, niekoniecznie rozwijali myśl Życińskiego, bo to się pewnie nie da, ale żeby szli w tym kierunku, który on im ukazał i byli twórczy. Gdyby jeszcze żył, byłoby to dla niego samego czymś najbardziej pożądanym. Na pewno z tego najbardziej by się cieszył.

Michał Heller urodził się 12 marca 1936 r. w Tarnowie. Po zdaniu matury w 1953 r., wstąpił do Wyższego Seminarium Duchownego w Tarnowie, a po jego ukończeniu uzyskał tytuł magistra teologii na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. W roku 1966 obronił rozprawę doktorską z kosmologii relatywistycznej, w 1969 r. uzyskał habilitację. Trzy lata później ks. Heller objął stanowisko docenta na Papieskim Wydziale Teologicznym w Krakowie. W roku 1990 uzyskał tytuł profesora zwyczajnego PAT w Krakowie. Od roku 1981 jest członkiem stowarzyszonym Watykańskiego Obserwatorium Astronomicznego w Castel Gandolfo, zaś w 1991 został wybrany na członka zwyczajnego Papieskiej Akademii Nauk w Rzymie. Jest autorem ponad 800 prac naukowych, laureatem wielu prestiżowych nagród i wyróżnień w kraju i zagranicą. Ks. Heller jest pierwszym Polakiem uhonorowanym, w 2008 r., Nagrodą Templetona, przyznawaną za budowanie mostów między religią a nauką.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Ks. Heller i abp Życiński - historia przyjaźni
Komentarze (4)
N
niekumata
2 lutego 2012, 22:13
A to artykuł o żydach i masonach? Który jest który?
MF
Michał Faflik
2 lutego 2012, 21:45
Już parę godzin wisi ten wywiad, a jeszcze żaden żydo- i masonożerca się nie w(po)pisał... i dobrze :)
STANISŁAW SZCZEPANEK
2 lutego 2012, 21:37
Ks. Prof. Michał Heller uczył mnie logiki i kosmologii. To były wykłady, na których nikt nie spał...
P
przemek
2 lutego 2012, 20:44
 Taki wywiad to "miód na serce". Nie chcę przesłodzić ale tak to czuję.