Problem dzieci-żołnierzy w Republice Konga

(fot. hdptcar / flickr.com / CC BY-SA 2.0)
KAI / mh

Coraz więcej kongijskich dzieci siłą wcielanych jest w szeregi rebeliantów. Informują o tym organizacje humanitarne pracujące w regionie Północnego Kiwu, gdzie na początku roku wybuchł kolejny konflikt.

Siły zbrojne Demokratycznej Republiki Konga nie radzą sobie z rebeliantami z ugrupowania M23, które właśnie ogłosiło utworzenie niezależnego rządu. Oznacza to kolejną eskalację konfliktu i nowe cierpienia ludności cywilnej.

Sytuacja negatywnie odbija się szczególnie na dzieciach. Rebelianci napadają na wioski, z których uprowadzają nawet kilkuletnie maluchy i przymuszają je do walki. Problemem jest także to, iż w wyniku działań wojennych na wschodzie Konga zupełnie zniszczonych zostało co najmniej 250 szkół. Te, które ocalały, zamienione są na prowizoryczne schronienia dla tysięcy uchodźców.

DEON.PL POLECA

Stąd apel UNICEF, by dzieci w wieku szkolnym objąć nie tylko pomocą żywnościową, ale zapewnić dla nich prowizoryczne szkoły. W przeciwnym wypadku, jak podkreśla organizacja, wyrośnie kolejne pokolenie nie tylko nie znające pokoju, ale również nie mające nawet podstawowego wykształcenia, a co za tym idzie żadnej szansy na lepszą przyszłość.

W leżącym w centrum działań wojennych Rutshuru pracują księża pallotyni. Misjonarze podkreślają, że ludzie non stop przychodzą prosić o żywność i lekarstwa. "Szczególny niepokój budzi jednak fakt, że rebelianci zaczynają tworzyć niezależne od państwa struktury władzy" - mówi ks. Jerzy Kotwa SAC.

"Zastanawiamy się, do czego doprowadzi obecny rozwój sytuacji. Wciąż nie wiadomo, czy to tylko prowokacja rebeliantów z M23 wobec kongijskiego rządu, czy naprawdę czują się oni już na tyle mocni, że zaczynają tworzyć niezależne struktury państwa. Trudno jest o tym jednoznacznie przesądzić" - powiedział w rozmowie z Radiem Watykańskim pracujący w Rutshuru pallotyn.

Ks. Kotwa wskazuje, że choć część ludzi opuściła obozy przejściowe, to sytuacja w regionie jest wciąż bardzo nieciekawa. "Ci ludzie są pozbawieni wszystkiego. Absolutnie nie mają możliwości uprawy ziemi, bo kiedy wyjdą w pole mogą zginąć. Kiedy uda im się cokolwiek wyhodować przychodzą żołnierze i łupią plony. Ci ludzie wielokrotnie już stracili wszystko, co mieli, ale okradani są wciąż na bieżąco. Sytuacja jest napięta.

Wiele dzieci siłą wcielono do wojska. Na całe szczęście jednak część nieletnich, których rebelianci wykorzystują jako tragarzy, wraca po jakimś czasie do domu. Jest też młodzież, która sama chwyta za broń i terroryzuje nawet mieszkańców własnych wiosek" - opowiada misjonarz.

Niepokój i napięcie wywołuje nieustanne przemieszczanie się wojsk, zarówno, gdy chodzi o rebelię czy kongijskie oddziały rządowe, jak i pokojowe siły MONUSCO, które poruszają się w opancerzonych samochodach. "W dzień jest w miarę bezpiecznie, jednak w nocy ludzie boją się spać w swoich domach, szczególnie z dala od głównych dróg czy blisko strategicznych punktów. Wówczas chronią się przy szpitalach, kościołach i szkołach. To co się dzieje nie zapowiada niczego dobrego" - mówi ks. Kotwa.

W działania na rzecz pokoju i pomocy najsłabszym aktywnie włącza się Kościół, uznawany w Kongu za instytucję najwyższego zaufania. Na objętych walkami terenach Północnego Kiwu trwa właśnie wizytacja arcybiskupa stołecznej Kinszasy. Jest to owoc "Marszu nadziei", który na początku sierpnia przeszedł przez wszystkie diecezje objęte działaniami wojennymi. Kard. Laurent Monsengwo Pasinya rozmawia z przedstawicielami różnych grup społecznych, mediując na rzecz pokoju. W czasie spotkania w Kimwenza wezwał kongijską młodzież do aktywnego włączenia się w budowanie pokoju i tym samym zapobieżenia grożącej Kongu bałkanizacji.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Problem dzieci-żołnierzy w Republice Konga
Komentarze (1)
A
Att
23 sierpnia 2012, 18:55
Czytając takie wiadomości ręce same opadają, gdyby się dało chociaż część tego wziąć na siebie...