Władze publiczne kontra prawo boże

Związek prawa z moralnością to odwieczny problem, istniejący od początków ustanawianego przez człowieka prawa. Największe trudności w tej materii wynikają z różnic poglądów zarówno na prawo, jak i na moralność.
KAI / slo

Władze publiczne nie mogą uchylać się od zajmowania stanowiska w podstawowych sprawach dotyczących sensu egzystencji człowieka, a tysiące lat chrześcijaństwa stwarzają dostatecznie mocne i przekonujące przesłanki, aby opowiedzieć się za wartościami moralnymi pochodzącymi z dekalogu - uważają członkowie Rady Społecznej przy Arcybiskupie Poznańskim. Oświadczenie rady trafi do prezydenta RP, premiera rządu i polskich parlamentarzystów.

Poniżej pełny tekst oświadczenia Rady Społecznej przy Arcybiskupie Poznańskim:

Związek prawa z moralnością to odwieczny problem, istniejący od początków ustanawianego przez człowieka prawa. Największe trudności w tej materii wynikają z różnic poglądów zarówno na prawo, jak i na moralność.

Główne źródło sporów dotyczących definiowania prawa tkwi w różnym pojmowaniu jego wartości. Jedni, zwłaszcza zwolennicy pozytywizmu prawnego, wartość tę upatrują głównie w cechach formalnych takich jak zgodność z hierarchią źródeł prawa, pochodzenie od uprawnionego prawodawcy, czy zgodność z procedurami legislacyjnymi. Dotyczy to także norm konstytucyjnych, których obowiązywanie uzależnia się nie tyle od ich treści aksjologicznych, co od formalnej poprawności ustanowienia konstytucji. Inni, odwołujący się m.in. do prawa naturalnego, decydujące znaczenie przywiązują do treści prawa.

W tym kontekście można mówić o odróżnianiu łacińskiego pojęcia "lex" od "ius". "Lex" oznacza konkretnie zredagowany przepis (ustawę), natomiast "ius" wskazuje na wewnętrzne walory prawa, pozwalające utożsamiać je ze sprawiedliwością. O ile "ius" podlega wartościowaniu etycznemu, o tyle na obowiązywanie "lex" oceny moralne nie mają decydującego wpływu. Jego obrońcom wystarczy to, że przepis nie narusza porządku formalnego (np. wspomnianej wyżej hierarchii źródeł prawa, kompetencji prawodawcy, czy metod poprawnej legislacji). Utożsamianie prawa wyłącznie z tak rozumianym "lex" umożliwia uchwalanie tzw. prawa niegodziwego. W sposób skrajny wystąpiło to np. w okresie nazizmu oraz komunizmu. Ustanawiane tam prawa, z punktu widzenia formalnego, były w zasadzie całkowicie poprawne, ale w swej treści moralnej często niegodziwe. Oddzielanie prawa od moralności powoduje, że podobne problemy, chociaż w mniej drastycznej postaci, występują także w państwach demokratycznych.

Moralność związana jest zawsze z jakimś systemem wartości wynikającym m.in. z określonego światopoglądu, przekonań filozoficznych, czy religii. Brak jednolitych poglądów w tych dziedzinach zrodził przekonanie, że prawo, skoro ma obowiązywać wszystkich, powinno być w tych sprawach bezstronne. Podobne sformułowanie znajduje się w Konstytucji RP (art. 25). Taki postulat brzmi bardzo atrakcyjnie. Obarczony jest jednak poważną i nieusuwalną wadą. Polega ona na tym, że władze publiczne (prawodawcze, wykonawcze i sądownicze) nie mogą uchylać się od zajmowania stanowiska w podstawowych sprawach dotyczących sensu egzystencji człowieka. Prawo pośrednio albo bezpośrednio łączy się często z tymi kwestiami i dlatego nie może być wobec nich neutralne. Wkraczając w tak fundamentalne dziedziny, jak np. życie ludzkie, rodzina, prokreacja, wolność człowieka, programy edukacyjne, związki homoseksualne, czy regulując wiele innych stosunków międzyludzkich, prawo musi przyjąć jakąś postawę światopoglądową. W warunkach kultury euroamerykańskiej, do której należy także Polska, postawa ta praktycznie osadzona jest albo w światopoglądzie materialistycznym, albo wynika z wartości chrześcijańskich. Błędne jest więc twierdzenie, że prawodawca jest bezstronny, gdy odrzucając normy moralne wyrosłe z chrześcijaństwa kieruje się zasadami wynikającymi ze światopoglądu materialistycznego. (Na ten temat Rada Społeczna przy Arcybiskupie Poznańskim wypowiadała się już przy innych okazjach - por. np. Oświadczenie z dnia 10.10.2010 r.).

Tysiące lat chrześcijaństwa wyrosłego z dekalogu oraz z nauczania Chrystusa stwarzają dostatecznie mocne i przekonujące przesłanki, aby opowiedzieć się za wartościami moralnymi pochodzącymi z tych źródeł, a nie po stronie modnego ostatnio światopoglądu materialistycznego, błędnie skrywanego pod pojęciem "bezstronności". Nie jest on bowiem w stanie odpowiedzieć na najważniejsze pytania dotyczące sensu egzystencji fizycznej i istnienia sfery duchowej. Odrzucanie lub choćby kwestionowanie spraw, które przekraczając możliwości ludzkiego rozumu stwarzają trudności dowodowe, nie jest racjonalne. Postulat respektowania w prawie podstawowych wartości chrześcijaństwa, nie oznacza oczywiście wprowadzania religii do prawa na wzór niektórych ortodoksyjnych państw koranicznych, czym straszy się często opinię publiczną. Chodzi bowiem jedynie o uniwersalne zasady moralne, które są korzystne dla wszystkich i w świecie cywilizowanym mogą bez obaw być akceptowane także przez ludzi niewierzących lub wyznawców religii niechrześcijańskich. Przykładem są prawa człowieka, które wprawdzie nie odwołują się wprost do chrześcijaństwa (adresowane są do wszystkich mieszkańców naszego globu), ale w swej treści, a nawet retoryce wyraźnie do niego nawiązują.

Prawa człowieka należą do prawa naturalnego (mają przeto charakter norm moralnych) w tym sensie, że nie podchodzą od żadnego prawodawcy ludzkiego, a ich źródłem - według Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka z 1948 r. - jest "przyrodzona godność wszystkich członków wspólnoty ludzkiej". Prawa te przysługują każdemu człowiekowi niezależnie od tego, czy zostały wpisane w dany system prawny, czy zostały tam pominięte. Istnieje dlatego powszechne przekonanie, że prawa człowieka powinny być nadrzędne wobec prawa stanowionego. Jest więc mało prawdopodobne, aby współczesne państwa jawnie odrzucały podstawowe prawa i wolności człowieka. Dotyczy to w szczególności państw demokratycznych, które - tak jak Polska - ratyfikowały najważniejsze konwencje międzynarodowe z tego zakresu.

Problemem natomiast staje się interpretacja praw człowieka, prowadząca do ich relatywizacji. Przykładem może być najbardziej podstawowe prawo człowieka, jakim jest prawo do życia. Powołują się na nie zarówno zwolennicy jego dosłownego przestrzegania we wszystkich fazach ludzkiego życia (od poczęcia do naturalnej śmierci), jak i domagający się rezygnacji z ochrony życia na tych etapach, które wybiórczo określi prawodawca w zależności od stopnia rozwoju człowieka lub stanu jego zdrowia. W takich sytuacjach prawo do życia przestaje mieć wartość obiektywną, a staje się zależne od subiektywnych poglądów aktualnej większości parlamentarnej. Prawodawcy często nie tylko lekceważą argumentację etyczną, czy przyrodniczą, ale nawet usiłują postępować wbrew orzeczeniom kompetentnych instytucji prawniczych. Przykładem może być tu wyrok Wielkiej Izby Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej z 18.10.2011 r., (sprawa Bruestle vs Greenpeace), który m.in. stwierdził niedopuszczalność niszczenia embrionów ludzkich. W Polsce wciąż podejmuje się próby rozszerzenia legalizacji aborcji, pomimo orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego stwierdzającego, że życie ludzkie staje się wartością chronioną konstytucyjnie także w fazie prenatalnej (orzeczenie z 28.5.1997 r., sygn. K.26/96).

Z niezrozumiałych powodów podobne tendencje, zmierzające do niebezpiecznych zmian kulturowych, widoczne są także w odniesieniu do innych fundamentalnych spraw, takich jak np. wolność człowieka, rodzina, równość czy tolerancja. Być może, iż jedną z przyczyn tych zjawisk są niewystarczające wymogi stawiane osobom ubiegającym się o funkcje publiczne, zwłaszcza we władzach ustawodawczych. O ile np. od sędziów, którzy tylko stosują prawo, wymaga się studiów prawniczych, aplikacji, złożenia szeregu egzaminów potwierdzających ich kompetencje zawodowe, a także kwalifikacje moralne wyrażające się m.in. wymogiem "nieskazitelnego charakteru", o tyle członkowie władzy prawodawczej, a więc ci, którzy stanowią prawa, podobnym wymogom prawnym nie podlegają. Walory etyczne i umiejętności merytoryczne nie warunkują ich startu w wyborach parlamentarnych. Praktyka pokazuje, że cechy te nie zawsze ujawniają się w procesie wyborczym. Dlatego byłoby lepiej wprowadzić stosowne wymogi do prawa wyborczego.

Normy prawne dzielą się zasadniczo na normy nakazujące, zakazujące lub uprawniające. Pierwsze dwie kategorie zmuszają człowieka do określonego zachowania się. W przypadku, gdy należą one do tzw. prawa niesprawiedliwego, ich adresaci stają przed dramatycznym wyborem: postąpić zgodnie z takim prawem, usprawiedliwiając się słynną rzymską paremią "dura lex sed lex" (twarde prawo, ale prawo), czy też - kierując się przesłankami etycznymi - podjąć ryzyko odmowy, której koszt może być niezwykle wysoki, nie wyłączając utraty pracy, wolności lub w skrajnych przypadkach nawet życia. W państwach demokratycznych normy odnoszące się do spraw moralno-światopoglądowych mają jednak najczęściej charakter norm uprawniających. Na przykład legalizują niemoralne zachowania lub wprowadzają ich niekaralność, choć takich zachowań nie nakazują. Mogą wprawdzie do nich zachęcać, gdyż prawo spełnia funkcję wychowawczą (dobre prawo kształtuje dobre społeczeństwo), ale ostateczna decyzja należy do poszczególnych ludzi. To konkretne osoby doprowadzają do aborcji, eutanazji, niszczenia ludzkiego życia przy zapłodnieniu metodą "in vitro", wstępują w związki homoseksualne, itd.

Z powyższą sprawą łączy się problem współodpowiedzialności indywidualnej za zło związane z niemoralnym prawem. Nie zwalnia ono bowiem od odpowiedzialności poszczególnych osób, jeżeli są one w stanie posługiwać się własnym rozumem, wolną wolą oraz sumieniem. Te trzy atrybuty człowieka nie tylko pomagają ocenić wartość etyczną poszczególnych norm, ale także powodują odpowiedzialność za ich dobrowolne stosowanie. Należy zatem dążyć do tego, aby moralne zachowanie było wynikiem świadomej i wolnej decyzji, a nie wyłącznie lęku przed przymusem prawa. Ponieważ nie wszyscy ludzie są skłonni do takich refleksji, należy im je przybliżyć. Chodzi zwłaszcza o to, aby złe prawo nie było wykorzystywane jako alibi dla niemoralnych zachowań. Wyjaśnianie tych problemów jest trudnym zadaniem, którego nie powinno się zostawiać jedynie kapłanom. Włączyć się w te prace powinny także organizacje świeckie i wszyscy ludzie dobrej woli. Przetrwanie wartości, z których wyrasta nasz system kulturowo-cywilizacyjny zależy bowiem w większym stopniu od moralności poszczególnych osób, aniżeli od prawodawcy. Może on bowiem stwarzać tylko zewnętrzne ramy zachowań ludzkich. Do tych spraw Rada Społeczna przy Arcybiskupie Poznańskim nawiązywała w oświadczeniu z dnia 4.10.2011 r. w sprawie wolności i odpowiedzialności. Stwierdziła tam m.in., że gdyby ludzie rzeczywiście kierowali się rozumem, wolną wolą i prawym sumieniem, niemoralne prawa stałyby się martwą literą, a wysiłek polityków zmierzających do ich uchwalania byłby bezprzedmiotowy.

Poznań, 4 czerwca 2013 roku

Podpisali: prof. dr hab. Czesław Błaszak, dr med. Szczepan Cofta, ks. prał. dr Paweł Deskur (sekretarz), prof. dr hab. med. Janusz Gadzinowski, prof. dr hab. Bohdan Gruchman (przewodniczący), prof. dr hab. Tomasz Jasiński, prof. dr hab. Andrzej Legocki, prof. dr hab. Wojciech Łączkowski, prof. dr hab. Roman Słowiński, prof. dr hab. Michał Sznajder, prof. dr hab. Jan Węglarz (wiceprzewodniczący), mgr Grażyna Ziółkowska.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Władze publiczne kontra prawo boże
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.