Weekendowy przegląd filmowy
Ten tydzień w kinach z pewnością będzie smerfastyczny - dziś premiera Smerfów, czyli filmowa tym razem opowieść o niebieskich ludkach. My jednak - zmęczeni kryzysami, drogimi walutami i krachami na giełdach - zaczynamy od komedii. Trzeba w końcu jakoś odreagować.
Nick, Kurt i Dale są przekonani, że jedynym sposobem na uczynienie ich uciążliwej pracy nieco bardziej znośną byłoby uwolnienie się od swoich na wskroś nieznośnych szefów. Ponieważ odejście z pracy nie wchodzi w grę, pod wpływem paru nadprogramowych drinków i kilku rad od byłego hochsztaplera trzej przyjaciele obmyślają złożony i pozornie niezawodny plan uwolnienia się od pracodawców… na dobre. Jest tylko jeden problem - jedynie w nieomylnym umyśle może zrodzić się perfekcyjny plan.
OK. W dobie światowego kryzysu, rosnącego kursu franka, bezrobocia, wysokich cen paliw, niespłaconych kredytów, debetów na kartach kredytowych, drożyzny i braku perspektyw na podwyżkę lub lepszą pracę, ten film to jazda obowiązkowa, by... odreagować śmiechem. A Kevin Spacey, Jennifer Aniston i - w tym filmie - podstarzały i łysiejący Colin Farrell jako szefowie-wrogowie, to mistrzostwo świata. Aż szkoda, że scen z ich udziałem nie ma więcej.
Familijna animacja "Smerfy", zrealizowana przez Belgów we współpracy z Amerykanami (reż. Raja Gosnell), to kontynuacja opowieści o znanych z telewizji niebieskich stworkach, których prześladowcą jest ponury czarodziej Gargamel.
W kinowym filmie Smerfy będą po raz kolejny uciekać przed Gargamelem. Przedostaną się wtedy, przez magiczny portal, do ludzkiego świata. Nagle znajdą się w Nowym Jorku. W polskiej wersji językowej głosów postaciom użyczyli m.in. Jerzy Stuhr i Małgorzata Socha.
Ze Smerfami jest ten kłopot, że trudno ich nie lubić. Zwłaszcza że w Polsce na animowanej wersji Hanna-Barbera (w której głosu Gargamelowi użyczył nieodżałowany Wiesław Drzewicz) wychowało się całe pokolenie. Kto pamięta jeszcze te czasy, ale w latach 1989 - 1991 ten animowany serial bił w Polsce rekordy popularności, dorównując pod tym względem nawet "Dynastii".
W nowej, kinowej wersji, tamtej atmosfery z pewnością nie uświadczymy. Smerfy "dorosły" i zaczęły mówić współczesnym językiem, który znamy z innych tego typu produkcji. Dobrze, że Smerfy nie zapomniały "smerfować", przez co niektórzy (zwłaszcza najmłodsi) mogą mieć "smerfastyczną" zabawę.
Swoją drogą, kto by uwierzył, że te stworzone przez belgijskiego rysownika komiksów (Pierra Culliforda - pseudonim artystyczny Peyo) niebieskie stwory mają już ponad 50 lat.
Idąc dalej tropem powtórki z przeszłości teraz o Conanie Barbarzyńcy. Do kin powraca bowiem jeden z najsłynniejszych herosów w historii kina i literatury, teraz w technologii 3D.
Conan Barbarzyńca to także postać, na której w naszym kraju wychowało się całe pokolenia przegrywanych, a następnie zgranych do bólu kaset wideo. Zresztą nie tylko w Polsce. Oryginalny "Conan Barbarzyńca" z 1982 roku z Arnoldem Schwarzeneggerem w roli głównej to dziś przecież filmowy klasyk gatunku.
Nowy "Conan Barbarzyńca 3D" nie jest kontynuacją cyklu sprzed lat lecz zupełnie nowym otwarciem opowieści o przygodach herosa z Cimmerii.
Kino dla miłośników gatunków. Kto nie przepada za herosami, mieczami i naprawdę krwawymi walkami - rodem ze średniowiecza, niech sobie odpuści.
Koprodukcja polsko-słowacka, która próbuje rzucić nowe światło na historię człowieka, który posiadł niezwykłą wiedzę, wykraczającą poza horyzonty ówczesnych uczonych.
XVIII wiek, słowackie Pieniny przy dzisiejszej granicy z Polską. W ukrytym w górach i owianym mrocznymi legendami Czerwonym Klasztorze pustelniczy żywot wiodą mnisi kamedulscy, nieświadomi dramatycznych zmian, jakie przeżywa targana wojnami i rewolucjami Europa. Pewnego dnia u wrót klasztoru odnajdują zakrwawionego, bezimiennego mężczyznę. Ratują półżywego nieznajomego, a z czasem postanawiają przyjąć go w swoje szeregi, nadając mu przydomek Cyprian. Wiele lat później tajemniczy zakonnik noszący to imię wsławi się wielkimi odkryciami z dziedziny medycyny i alchemii, a także wynalezieniem machiny, która pozwoliła mu wzbić się w niebo!
Czytając zapowiedź debiutanckiego filmu słowackiej reżyserki Mariany Čengel-Solčanskiej można odnieść wrażenie, że oto mamy do czynienia z widowiskowym kinem, którego akcja - co nie zdarza się często, jeśli w ogóle - rozgrywa się w naszych stronach. Problem w tym, że choć "Latający mnich i tajemnica da Vinci" kusi tytułem, mami pięknymi zdjęciami i naprawdę "filmowym scenariuszem", to w rzeczywistości jest niestrawną opowieścią, w której za dużo jest patosu, pseudopsychologicznych dialogów, nierozwiniętych wątków, klisz i schematów. Brakuje tylko skleiwa, które by to wszystko, co Čengel-Solčanska tu wrzuciła, złączyło w jedną całość.
Główną rolę w filmie gra aktor słowacki Marko Igonda, który wystąpił wcześniej w amerykańskiej superprodukcji "Za linią wroga" i w "Hannibalu. Po drugiej stronie maski". W pozostałych rolach publiczność zobaczy m.in.: Pawła Małaszyńskiego i Rosjanina Aleksandra Domogarowa, czyli Bohuna z "Ogniem i mieczem" (Domogarow obecnie znów gra u Jerzego Hoffmana - w "1920 Bitwie Warszawskiej"), a także Karolinę Kominek, Bartłomieja Firleta i Mirosława Zbrojewicza.
W tym tygodniu w kinach można obejrzeć także dramat erotyczny "Ostatnie tango w Paryżu" włoskiego reżysera Bernardo Bertolucciego.
Film, zrealizowany w roku 1972, trafi do regularnej dystrybucji kinowej w Polsce po raz pierwszy - blisko 40 lat po światowej premierze. Główne role w "Ostatnim tangu w Paryżu" grają Marlon Brando i Maria Schneider.
Bohaterowie filmu, starzejący się Amerykanin Paul (Brando) i młoda Francuzka Jeanne (19-letnia wówczas Schneider) spotykają się w pustym mieszkaniu w Paryżu. Niczego o sobie nie wiedząc, angażują się w intensywny związek seksualny. Oznacza on dla nich przekraczanie kolejnych barier.
Historia opowiedziana przez Bertolucciego - przepełniona perwersyjnym erotyzmem, podszytym psychoanalizą - oddaje nastrój dekadenckiej rozpaczy, zakorzenionej w myśli egzystencjalnej. Romans pary załamuje się w momencie, gdy Jeanne odkrywa tajemnicę Paula - żona Amerykanina popełniła samobójstwo, a mężczyzna przypłacił to załamaniem nerwowym.
"Ostatnie tango w Paryżu" ("Ultimo tango a Parigi"), wspólna produkcja Francji i Włoch - ze zdjęciami Vittorio Storaro oraz muzyką wybitnego argentyńskiego saksofonisty jazzowego i kompozytora Gato Barbieriego - zostało docenione przez amerykańską Akademię Filmową. Nominowano je do dwóch Oscarów: dla Brando w kategorii najlepszy aktor pierwszoplanowy i dla Bertolucciego za reżyserię.
W rodzinnym kraju reżysera obraz, z powodu śmiałych scen erotycznych, wywołał skandal obyczajowy. Miał we Włoszech poważne problemy z kinową dystrybucją, a sąd w Bolonii oskarżył jego twórców o rozpowszechnianie pornografii. Sam Bertolucci wyznał po realizacji tego filmu, że jego idea wzięła się z osobistych fantazji erotycznych.
- "Ostatnie tango w Paryżu" to poruszająca opowieść o samotności człowieka, o poczuciu wewnętrznej pustki. Zawężanie odczytywania tej historii do warstwy erotycznej sensacji, do fascynacji seksualnej dojrzałego mężczyzny młodą kobietą jest dużym błędem" - mówi - krytyk Andrzej Bukowiecki. - Bertolucci stworzył film pod względem artystycznym niezwykły. Do historii przeszła wspaniała rola Marlona Brando.
Bernardo Bertolucci, syn poety Attilio Bertolucciego, urodził się 16 marca 1940 r. w Parmie w północnych Włoszech. Pierwsze kroki w świecie filmu stawiał w wieku 21 lat - jako asystent reżysera Piera Paolo Pasoliniego na planie jego filmu "Włóczykij". Pierwszym samodzielnym filmem Bertolucciego była "Kostucha" z 1962 r., zrealizowana na podstawie scenariusza Pasoliniego.
Do najbardziej znanych filmów Bernardo Bertolucciego należą - obok "Ostatniego tanga w Paryżu" - "Konformista" (1970, nominowany do Oscara za scenariusz i do Złotego Niedźwiedzia w Berlinie), "Tragedia śmiesznego człowieka" (1981, nominacja do Złotej Palmy w Cannes), "Ostatni cesarz" (1987, uhonorowany 9 Oscarami - w tym za najlepszy film, reżyserię i scenariusz, 3 nagrodami BAFTA, francuskim Cezarem, 4 Złotymi Globami i Europejską Nagrodą Filmową), "Pod osłoną nieba" (1990), "Mały Budda" (1993), "Ukryte pragnienia" (1996, nominacja do Złotej Palmy), "Rzymska opowieść" (1998) oraz "Marzyciele" (2003).
Skomentuj artykuł