Weekendowy przegląd filmowy

Kadr z filmu "Kolejny rok" Mike'a Leigh
wab / psd

"Do szpiku kości" Debry Granik o mrocznej stronie życia na amerykańskiej prowincji, "Kolejny rok" - film jednego z najciekawszych współczesnych reżyserów brytyjskich Mike'a Leigha oraz "127 godzin" Danny'ego Boyle'a to tylko niektóre z propozycji na nadchodzący weekend.

"Do szpiku kości" to utrzymana w surowej stylistyce opowieść o 17-letniej Ree Dolly, której akcja toczy się na peryferiach USA. Nastolatka musi przejąć odpowiedzialność za swoje młodsze rodzeństwo. Jej matka cierpi na chorobę psychiczną, a ojciec - producent metamfetaminy - ukrywa się po warunkowym wyjściu z więzienia. Rodzinie grozi eksmisja, jeśli Ree w ciągu tygodnia nie odnajdzie ojca. Rozpoczyna się wyścig z czasem.

W rolniczym regionie środkowego stanu Missouri panuje jednak zmowa milczenia, a ludzie przestrzegają jednej reguły: nie wychylać się. "Dziewczyna nie ma wyjścia: musi pokonać mur obojętności i odnaleźć ojca. Ryzykując życie, nastolatka wyrusza na poszukiwania. Przedzierając się poprzez kłamstwa, uniki i rosnący lęk ze strony krewnych, zamierza dociec prawdy" - pisze dystrybutor filmu w Polsce, Vivarto.

DEON.PL POLECA

"Do szpiku kości" zdobył cztery nominacje do tegorocznych Oscarów w kategoriach: najlepszy film, najlepsza aktorka (dla odtwórczyni głównej roli - Jennifer Lawrence) oraz najlepszy aktor drugoplanowy (John Hawkes). Film, który jest adaptacją książki Daniela Woodrella - autora powieści kryminalnych - pod tym samym tytułem, Amerykańska Akademia Filmowa wyróżniła także nominacją w kategorii najlepszy scenariusz adaptowany.

Kolejny rok

"Kolejny rok" Mike'a Leigha, znanego m.in. z filmu "Sekrety i kłamstwa", to - jak zachęca polski dytrybutor filmu, SPInka - pełna uroku i ciepła, zabawna, ale i wzruszająca opowieść o szczęśliwym małżeństwie Gerri i Tomiego oraz gronie ich przyjaciół i znajomych. Widz obserwuje spokojne życie bohaterów, ale także emocje towarzyszące wejściu w okres starości. "W tym filmie, jak w życiu, przyjaźń miesza się z samotnością, radość przeplata smutek, śmierć jest nierozłączna z narodzinami, a rozpacz idzie pod rękę z nadzieją" - ocenia SPInka.

Film został nominowany do tegorocznego Oscara w kategorii najlepszy scenariusz.

Po prawie 50 latach od światowej premiery „Lampart” Viscontiego – dramat historyczny opowiadający o zmierzchu arystokratycznego rodu na tle jednoczących się, dziewiętnastowiecznych Włoch – wchodzi w piątek do polskich kin.

W filmowym arcydziele Luchino Viscontiego wystąpiły gwiazdy światowego kina - Burt Lancaster, Alain Delon i Claudia Cardinale.

Akcja nakręconego na podstawie powieści Giuseppe Tomasiego di Lampedusy filmu dzieje się na Sycylii w 1860 roku. Wówczas dociera tam Garibaldi na czele Tysiąca Czerwonych Koszul. Przybycie włoskiego rewolucjonisty na wyspę zapowiada koniec epoki feudalnej i polityczne zjednoczenie Półwyspu Apenińskiego.

Te wydarzenia stanowią tło historii o przemijaniu tradycyjnej sycylijskiej dynastii.

Na czele rodu Salina, którego członkowie noszą w herbie tytułowego lamparta, stoi książę Fabrizio (Lancaster). Jako jeden z nielicznych arystokratów don Fabrizio jest pogodzony z upadkiem panowania feudalnych rodów. Postanawia poszukać dla swojej rodziny miejsca w nowym społecznym porządku, żeniąc bratanka Tancrediego (Delon) z Angelicą (Cardinale), córką bogatego, lecz - w odczuciu księcia - prostego mieszczanina.
Księciu towarzyszą myśli o przemijaniu dawnego świata i uczucie osamotnienia. Sycylia widziana jego oczami to kraj nędzarzy lub nieświadomych własnego upadku arystokratów. To również ujmujące krajobrazy palonej słońcem sycylijskiej ziemi.

„Lampart” jest kolejnym - po mającej polską premierę w zeszłym roku „Śmierci w Wenecji” - filmem Viscontiego, który trafił w ostatnim czasie na ekrany polskich kin.

Film Viscontiego został doceniony przez światową publiczność. Jako najlepszy film 1963 roku został uhonorowany Złotą Palmą w Cannes. Był również nominowany do Oscara i Złotych Globów.
Luchino Visconti – uważany za jednego z najlepszych włoskich reżyserów – często wybierał przemijanie jako temat filmu. Na przykład w „Ludwigu” przedstawił odchodzący w przeszłość dwór bawarskiego króla, upadek mieszczańskich wartości obrazuje „Śmierć w Wenecji”, a niemieckiej burżuazji - „Zmierzch bogów”.

Twórca przyszedł na świat w 1906 roku w rodzinie mediolańskich arystokratów jako czwarty syn księcia Viscontiego.

127 godzin

"127 godzin" Danny'ego Boyle'a (reżysera znanego z nagrodzonego Oscarami filmu "Slumdog. Milioner z ulicy") to oparta na faktach historia alpinisty, który został uwięziony w rozpadlinie skalnej i stoczył desperacką walkę o życie.

Scenariusz filmu powstał według autobiograficznej książki Arona Lee Ralstona, młodego amerykańskiego alpinisty, który w 2003 r. uległ groźnemu wypadkowi w kanionie w stanie Utah. Podczas samotnej wędrówki kanionem Blue John utknął w rozpadlinie skalnej, pozbawiony żywności i z bardzo małym zapasem wody. Ralston nie mógł wydostać się z rozpadliny, ponieważ jego rękę przygniótł ciężki głaz. Wszelkie próby oswobodzenia ręki kończyły się niepowodzeniem. Po pięciu dniach wycieńczony i zdesperowany Ralston, stojąc w obliczu śmierci, zdecydował się na dramatyczny krok - aby się uwolnić, scyzorykiem odciął sobie przedramię.

"Aron wykazał się niewiarygodną wprost siłą i chęcią przetrwania. Zależało mi na tym, by pokazać właśnie to" - podkreślił Danny Boyle. "Te kilka dni w kanionie uświadomiło Aronowi, jak cenne jest życie. (...) Choć był tam sam, w gruncie rzeczy nie był samotny. Myślał o najbliższych i dzięki temu nabrał siły do walki" - mówił o bohaterze tej historii Boyle, znany polskim widzom także jako twórca kultowego "Trainspotting" z 1996 r.

"127 godzin" Boyle'a zdobył tegoroczne nominacje do Oscarów w kategorii najlepszy film oraz najlepszy aktor pierwszoplanowy (otrzymał ją odtwórca głównej roli James Franco).

Le Quattro Volte

Stary pasterz dożywa ostatnich dni w wiosce osadzonej w górach Kalabrii. Jest chory, szuka lekarstwa w pyle, zbieranym z podłogi kościoła, który wypija codzienie ze szklanką wody. Film balansuje pomiędzy etnograficznym dokumentem o spokojnym życiu małej miejscowości, którego rytm wyznacza praca i religijne rytuały, a filozoficznym esejem o relacji człowieka z naturą, cyklach życia i śmierci.

Film jest wyświetlany w ramach kinowego tournée festiwalu Nowe Horyzonty (na którym film zdobył Nagrodę Publiczności).

Obraz Michelangelo Frammartino został doceniony na międzynarodowych festiwalach, otrzymał między innymi Nastro d'argento speciale - nagrodę włoskich krytyków, Europa Cinemas Label dla najlepszego europejskiego filmu w Cannes, CineVision Award na festiwalu w Monachium, Golden Puffin Award oraz nagrodę krytyków FIPRESCI na MFF w Rejkiawiku.

Wojna Restrepo

Tim Hetherington, fotograf z laurem World Press Photo i Sebastian Junger, autor przeniesionej na ekran morskiej odysei rybackiego kutra - "Gniew oceanu", towarzyszą przez 15 miesięcy plutonowi marines w zagubionej w górach Afganistanu dolinie Korengal, zwanej inaczej Doliną Śmierci. Przede wszystkim dlatego, że zginęło w niej więcej Amerykanów niż w jakimkolwiek innym punkcie afgańskiego konfliktu. Przez 5 lat wojny toczonej na niewielkiej przestrzeni (27 km kwadratowych ziemi) śmierć poniosło prawie 50 żołnierzy. Wojny o tyle bezsensownej, że wojsko wycofano z doliny w kwietniu 2010 r., mimo iż miejsce to jest ważnym kanałem przerzutowym broni z pobliskiego Pakistanu. Jednak nie wielka polityka ale dynamika relacji między uczestnikami konfliktu interesuje Jungera i Hetheringtona najbardziej. Film zaczyna się standardowym – „Nie wiem, po co tu jesteśmy” i kończy „Kiedy słyszę słowo Restrepo, nie myślę o bazie, do której ta nazwa przylgnęła, ale o przyjacielu, o sanitariuszu Juanie Restrepo”.

Obraz przerażający swoją autentycznością. Dawno nikt nie pokazał okrucieństw wojny tak dobitnie, niemalże namacalnie. Twórców nie interesują strategie polityczne czy szerszy interes geopolityczny, jest tylko kurz, krew i beznadziejna próba ucieczki przed strachem. Mocne kino, pełne gorzkiej, wojennej prawdy.

Miś Yogi

Miś Yogi jaki jest każdy widzi. I przez te lata nie zmienił się. Dalej kradnie koszyki z jedzeniem, miewa szalone pomysły i gra na nerwach strażnikom. Film o zapachu wakacji. A wszystko to zrealizowane w 3D.

Tym razem do Parku Jellystone, zamieszkanego przez Yogi i jego przyjaciela Boo Boo, przybywa reporterka, która staje się obiektem zainteresowania strażnika Smitha.

Zbaw mnie ode złego

Najnowszy film Wesa Cravena, autora horrorów „Krzyk”, „Wzgórza mają oczy” i „Koszmar z ulicy Wiązów”.

W sennym miasteczku krąży opowieść o seryjnym mordercy, który poprzysiągł powrócić i zabić siedmioro dzieci, urodzonych w noc jego śmierci. Mroczna historia odradza się po 16 latach, a masakra zaczyna się na nowo. Czy psychopacie udało się przeżyć? Czy może jego dusza znalazła inne ciało, by wypełnić okrutną obietnicę? Tylko jedno z siedmiorga dzieci zna prawdę. Dręczone koszmarami od najmłoszych lat, teraz - kiedy koszmar się urzeczywistnia - musi zmierzyć się ze złem, by ochronić swoich przyjaciół.

Aż trudno uwierzyć, że reżyser nakręcił horrory, które są uważane za jedne z najlepszych w historii gatunku. Najnowsza propozycja jest po prostu słaba, a od autora „Koszmaru z ulicy Wiązów” oczekiwalibyśmy zdecydowanie więcej.

Jestem numerem cztery

John Smith to pozornie zwyczajny młody mieszkaniec jednego z miasteczek w USA. W cichym miasteczku w Ohio spotyka Sarę Hart, dziewczynę miejscowej gwiazdy footballu. Rodzi się między nimi uczucie. Wkrótce jednak John i jego szkolna miłość znajdą się w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Okazuje się, że John jest jednym z dziewięciu uciekinierów z tajemniczej, unicestwionej planety, ściganych przez bezlitosnego wroga. Numer Jeden, Dwa i Trzy już nie żyją. Teraz kolej na Numer Cztery. By ocalić skórę, John będzie musiał użyć swych niezwykłych mocy i zjednoczyć siły z pozostałymi zbiegami.

„Jestem numer cztery” nie zachwyca i raczej nie powtórzy sukcesu innych filmów dla nastoletniej widowni. Za dużo w nim wątków, postaci są zbyt słabo zarysowane, a główny bohater za mało oryginalny. Film miał być hitem dla nastolatków, a producenci liczą, ile kolejnych części będzie można jeszcze stworzyć. Czy im się to uda? Na pewno nie mają łatwego zadania.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Weekendowy przegląd filmowy
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.