Weekendowy przegląd filmowy

Kadr z filmu "Robin Hood" Ridleya Scotta
psd

Patrząc na filmowy afisz, można dojść do wniosku, że w ten weekend w kinach mamy festiwal znakomitości: Ridley Scott, Jane Campion, Tom Ford, Russell Crowe, Cate Blanchett, Collin Firth, Julianne Moore. Ale czy jest na co pójść do kina?

Robin Hood

Książę złodziei powraca. Tym razem za sprawą Ridley Scotta i Russella Crowe. Epicka opowieść na miarę „Gladiatora” ma powalić publiczność i krytykę na kolana. Nie przez przypadek film miał swoją premierę na festiwalu w Cannes.

Ridlley Scott zrobił z legendą Robin Hooda to, co Antoine Fuqua z Królem Arturem – odmitologizował postać, pozbawił go legendy i stworzył postać z krwi i kości historyczną (ten sam zabieg zrobił Guy Richie z Sherlockiem Holmesem). Łucznik z Nottingham, podobnie jak inni bohaterowie Scotta (w „Gladiatorze”, "Łowcy Androidów”), jest bohaterem mimo woli, który, nie chcąc ugiąć się przed tyranią, podnosi miecz i staje do walki.

Russell Crowe jest najstarszym aktorem, który wcielił się w rolę Robina. Jego zawadiaka z lasu Sherwood jest postacią charyzmatyczną, ale uciekającą od przesadnego patosu. Ot, po prostu taki awanturnik, który niestety musi zająć się ratowaniem kraju.

Tę historię pewnie znacie, ale... Tak na wszelki wypadek...

W XIII-wiecznej Anglii, Robin i dowodzona przez niego banda rabusiów stawiają czoła korupcji w wiosce i prowadzą rebelię przeciwko koronie, która na zawsze zakłóci równowagą władzy. Niezatytułowana kronika przygód Robin Hooda, doświadczonego łucznika, pokazuje jego losy począwszy od służby w armii króla Ryszarda, walczącej z Francuzami. Po śmierci Ryszarda, Robin udaje się do Nottingham, miasta opanowanego przez korupcję i wyniszczające podatki nałożone przez despotycznego szeryfa. Tam zakochuje się w pełnej energii wdowie Lady Marion (Cate Blanchett). Mając nadzieję na zdobycie jej ręki i uratowanie wioski, Robin zbiera grupę ludzi, których zabójcze umiejętności dorównują tylko ich apetytowi na życie.

Jaśniejsza od gwiazd

Jane Campion, autorka słynnego „Fortepianu”, po kilku mniej lub bardziej udanych produkcjach postanowiła wrócić do kina kostiumowego.

Fanny Brawne ma 18 lat, jest olśniewająco piękną i ciekawą świata dziewczyną. Powściągliwa matka dołożyła wszelkich starań, by córka wyrosła na rozważną i dobrze wychowaną pannę. Każdy dzień Fanny wypełniony jest niekonwencjonalnymi zajęciami jak szydełkowanie, bale i długie spacery w towarzystwie przyzwoitki. Niewinne spotkanie z czarującym młodzieńcem, nieoczekiwanie przerodzi się w pierwszą prawdziwą miłość. To nieznane uczucie dla niepoprawnego romantyka, sprawi, że dziewczyna zrzuci gorset konwenansów i złamie panujące zasady.

"Jaśniejsza od gwiazd” to opowieść nie pasująca do współczesnego, bardzo dynamicznego i nastawionego na ciągły ruch kina. Jest to film bardzo subtelny, melodramatyczny. Jane Campion, powracając do kostiumowej konwencji, udowodniła, że w niej czuje się najlepiej. Dobre recenzję zebrała także Abbie Cornish jako Fanny Brawne, sam film zaś był nominowany do tegorocznego Oscara w kategorii najlepsze kostiumy. Kto się jednak spodziewa drugiego "Fortepianu", może być zawiedziony.

Samotny mężczyzna

O takim debiucie reżyserskim marzy każdy student szkoły filmowej. Tom Ford, słynny kreator mody (jego garnitury nosił m.in. Daniel Craig jako James Bond) zabrał się za film... i nieźle namieszał na rynku. Napisał scenariusz, wyreżyserował i jeszcze w głównych rolach obsadził Collina Firtha i Julianne Moore. Pozazdrościć.

Jeden dzień – być może najważniejszy – z życia Georga Falconera (Colin Firth), profesora uniwersyteckiego, który nie może pogodzić się z utratą wielkiej miłości. Ten dzień dla Falconera jest ważny także z innego powodu. Musi on bowiem pozałatwiać wszystkie niezałatwione sprawy. Profesorowi uniwersytetu, który zamierza się zabić, nie wypada przecież postąpić inaczej. Dokładnie zaplanowany dzień burzy jednak spotkanie z zakochaną w George' najlepszą przyjaciółką (Julianne Moore).

Ten film to przede wszystkim Collin Firth. Aktor zgarnął za tę role główną nagrodę na festiwalu w Wenecji oraz zdobył nominację do Oscara i Złotych Globów. Wielu krytyków uważało nawet, że za te rolę to on, a nie Jeff Bridges powinien zgarnąć Oscara. Utrzymany w konwencji lat 60-tych film nad wyraz dobrze się ogląda - a to za sprawą niezwykle plastycznych i dobrze skomponowanych zdjęć (zasługa Forda?) a także muzyki, którą skomponował Polak, Abel Korzeniowski.

Czy to jednak znaczy, że mamy do czynienia z debiutem dekady? Może i tak, może i nie. Głosy są podzielone. Jedni zarzucają Fordowi, że zrobił film z niespotykanym przerostem formy nad treścią. Co z tego - mówią - że film ma piękne zdjęcia i muzykę, że fantastycznie zagrał w nim Firth, skoro cały film jest źle opowiedziany i skomponowany (te ciągłe zbliżenia oczu bohaterów!). Inni chwalą Forda za pomysł i za stworzenie uniwersalnej opowieści, która to wcale, a wcale nie opiera się o kicz.

Nocna randka

Komedia kryminalna jakich wiele. 

Podczas rutynowej kolacji na mieście znudzona para małżeńska wplątana zostaje w aferę kryminalną i musi stawić czoła skorumpowanym gliniarzom, mafijnemu bossowi i zwariowanemu taksówkarzowi.

Mimo wtórności niektórych wątków, powtarzalności sytuacji czy nieoryginalnych dowcipów, najnowszy film Shawna Levy'ego można obejrzeć. W końcu po to się chodzi w piątek wieczorem do kina, by się rozerwać. 

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Tematy w artykule

Skomentuj artykuł

Weekendowy przegląd filmowy
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.