Ostatni taniec nad grobem

(fot. 360b / Shutterstock.com)
Małgorzata Golik

Dyktatura na dobre wpisała się w historię afrykańskiego kraju Zimbabwe, którego prezydent Robert Mugabe (na zdj. pierwszy z lewej) od lat rządzi duszami swoich poddanych.

Po wylądowaniu na lotnisku w Hararze, stolicy Zimbabwe, niemal na każdym kroku witają nowoprzybyłych zdjęcia umieszczone na plakatach, billboardach i namalowane na ścianach, przedstawiające podobizny uśmiechniętej twarzy przywódcy. Drobna, niemal zniewieściała postać z małymi, wypielęgnowanymi dłońmi nie przypomina Idi Amina Dady, nie kojarzy się z wizerunkiem afrykańskiego dyktatora-ludobójcy, który zdobył władzę w wyniku walki zbrojnej i utrzymał ją niemal przez 30 lat. Jest on znacznie groźniejszym typem tyrana - tyranem-intelektualistą. Dziewiędziesięciojednoletni starzec z zafarbowanymi na czarno włosami, po zastrzykach z botoksu i witamin oraz licznych transfuzjach krwi, przetrwał wszystkich i rządzi w swoim kraju do dnia dzisiejszego.

Mija kolejny, siódmy już rok od przełomowego momentu w historii Zimbabwe, kiedy w 2008 r. jeden z najdłużej na świecie panujących przywódców - Robert Mugabe - mógł utracić sprawowaną przez siebie władzę prezydencką. Dyktator zorganizował bowiem wybory, zaplanowane jako kolejne zwycięstwo, jednak w pewnym momencie stracił kontrolę nad sfałszowanym głosowaniem. Ostatnie wybory prezydenckie przeprowadzone w lipcu 2013 r. takich szans już nawet nie dawały będąc jedynie polityczną hucpą.

Ludzie nie chcieli w 2008 r. głosować na Mugabe z wielu powodów. Państwo niegdyś cieszące się najwyższym poziomem życia w całej Afryce, obecnie opuszczane jest przez miliony uciekinierów, których liczba sięga już ponad jednej trzeciej populacji kraju. Z ostatnich dostępnych danych wynika, że pracę posiada tylko 6% ludności, a zarobki obniżyły się do poziomu tych sprzed 1950 r. Obywatele głodują, zamknięto szkoły, a służba zdrowia zbankrutowała. Zimbabwe ma najwyższy na świecie odsetek sierot, a średnia długość życia wynosi zaledwie 36 lat. I choć wyda się to w dzisiejszych czasach anachronizmem, za taki stan rzeczy prezydent obarcza Zachód, a w szczególności Wielką Brytanię - byłego kolonizatora. Przyczyniła się do tego również akcja przeprowadzona na kilka lat przed wyborami, podczas której przestraszony wrogimi nastrojami w miastach Mugabe rozpoczął tzw. czyszczenie brudów. Polegało ono na usunięciu z użyciem siły i przemocy "nieformalnych" mieszkańców miast, podczas którego zniszczono prywatne sklepy i mieszkania ponad siedmiuset tysięcy ludzi, zmuszając ich do tego, aby na początku zimy wyprowadzili się na odległe przedmieścia, pozbawione wody i sanitariatów. Według szacunków ta swoista akcja wysiedleńcza objęła ponad trzy miliony obywateli Zimbabwe.

DEON.PL POLECA

W kraju, w którym demonstracje polityczne są nielegalne tylko wtedy, kiedy organizuje je opozycja, a oddziały specjalne szkolono w Korei Północnej, nawet "majstrowanie" władz przy urnach, zastraszanie, przekupstwa i posługiwanie się "martwymi duszami" nie uchroniło władcy od przegranej. Ostatecznie biuro polityczne zatwierdziło wynik wyborów, w którym Mugabe miał 4% mniej głosów od swojego oponenta - Morgana Tsvangirai. Ten ostatni nie przekroczył jednak wymaganego do wygranej już w pierwszej turze progu 50% głosów, konieczna okazała się więc druga tura wyborów. Dyktator nie przyznał się do klęski i postanowił jeszcze raz powalczyć o władzę.

Analizując życie Mugabego trudno znaleźć i wskazać konkretny moment, kiedy z bohatera walk wyzwoleńczych przeistoczył się on w tyrana. Prezydent stosunkowo szybko jednak pojął, że "lufa kałasznikowa gwarantuje sukces wyborczy". Od początku gwałtownie reagował na opozycję oraz na inne opinie w szeregach własnych ugrupowań. Nie trzeba chyba przypominać, że w czasie dokonywanych przez niego licznych masakr opinia międzynarodowa nie tylko nie podjęła działań, ale haniebnie milczała. Z łatwością udało mu się dzięki temu stworzyć jednopartyjny system. A bez realnej opozycji administracja Mugabego stawała się coraz bardziej skorumpowana, autorytarna, a przy tym coraz mniej skuteczna. Kiedy w 2000 r. zorientował się, że wśród młodego pokolenia polityków wyrosła opozycja dla jego rządów, za pomocą znanej sobie metody - używając przemocy - zniszczył swoich przeciwników, jednego za drugim, co dało mu w partii absolutną władzę. Dotychczas nikomu nie zaufał na tyle, żeby wyznaczyć go na swojego następcę. Dopiero niedawno mieszkańcy Zimbabwe zrozumieli, że żyli pod wpływem silnej dyktatury. Stała się ona bowiem, jak w wielu takich przypadkach, częścią ich tożsamości. Już w 1997 r. wielu mieszkańców Zimbabwe nie zgadzało się z polityką prezydenta, ale zamiast się jej sprzeciwić, kierowali się własnymi interesami i chciwością, lawirowali powodowani tchórzostwem i oportunizmem. Apogeum nastąpiło, kiedy w 1987 r. wprowadzono system jednopartyjny, a Mugabe od bycia premierem w brytyjskim stylu przeszedł do prezydencji wykonawczej. Dyktatorską metamorfozę Mugabego przypieczętował też nowy związek. Pod wpływem swojej drugiej żony Grace (zwanej "Pierwszą Kupującą"), kobiety o niespożytym apetycie zakupowym, ujawniła się jego chciwość i ostentacyjne wydawanie pieniędzy państwowych.

Działająca od wielu lat machina propagandowa przedstawia Mugabego jako "przywódcę walki wyzwoleńczej", a głównego oponenta Morgana Tsvangirai’ego, jako człowieka sprzedajnego. Tsvangirai’ego próbowano już kilkakrotnie zamordować, pozbawiono życia jego ochronę, wielokrotnie aresztowano i torturowano, bito, oskarżano o zdradę. Tsvangirai początkowo bardzo szanował przywódcę, szybko jednak zerwał z partią rządzącą z powodu "nadużyć władzy, korupcji i dyktatury".

Dwa tygodnie po wyborach z 2008 r. rozpoczął się terror mający na celu przekonanie siłą, biciem i groźbami zwolenników Tsvangirai’ego do głosowania na Mugabego. Było to rodzajem "politykobójstwa" czyli eliminacji całego ugrupowania politycznego, w przeciwieństwie do ludobójstwa, które według definicji jest próbą likwidacji grupy etnicznej. Zabójstwom związanym z wynikiem wyborów towarzyszyły na masową skalę tortury i gwałty. Brutalne metody ludzi prezydenta obejmowały palenie i przejmowanie przez państwo farm, pozostawiając ich dotychczasowych właścicieli bez środków do życia. Ludzie byli nękani, zastraszani, torturowani, niektórzy z nich zostali aresztowani, inni uprowadzeni i uwięzieni. Jednak kiedy ciężko ranne ofiary przemocy wracały do swoich domów lub były zanoszone na rękach, przewożone na taczkach lub w furgonetkach, pełniły wówczas funkcje żywych billboardów. Obwieszczając tym samym straszliwe konsekwencje do jakich prowadzi przeciwstawienie się tyranii. Opisany okres cierpienia i przemocy miejscowi nazwali chidudu, co znaczy po prostu "strach". Na tym właśnie opiera się władza tyrana, na lęku. Zrozpaczony Tsvangirai nie był w stanie powstrzymać mordowania swoich zwolenników i współpracowników. Z tego powodu na tydzień przed drugą turą wyborów ogłosił on wycofanie swojej kandydatury na prezydenta. Nie chciał prosić swoich zwolenników by na niego głosowali, kiedy taki głos mógłby kosztować ich życie. Nie chciał uczestniczyć, w jak sam to nazwał "bezprawnej, pełnej przemocy maskaradzie". W ten sposób pozostał tylko jeden kandydat, na którego można było oddać głos, sam dyktator. Taktyka terroru zadziałała i Mugabe został po raz kolejny zaprzysiężony na prezydenta.

Mimo, że dla złagodzenia nastrojów Tsvangirai został mianowany premierem, spokój nie trwał długo, a oszukani ludzie ponownie wyszli na ulice. Policja zaatakowała demonstrantów używając przy tym gazu łzawiącego, pałek, psów, gumowych kul oraz ostrej amunicji, doszło do licznych aresztowań. W związku z tym na tydzień przed inauguracją Tsvangirai stwierdził, że nie zostanie zaprzysiężony, jeżeli więźniowie polityczni nie zostaną zwolnieni. Władze więzienia dostały jednak rozkaz, aby nikogo nie zwalniać. Stanowiło to wyraźne potwierdzenie, że to sam dyktator nadal sprawuje władzę i nic się nie zmieniło. Tsvangirai zdecydował się jednak złożyć przysięgę. Został marionetkowym premierem.

W kraju nadal, mimo silnych represji, żyją dziesiątki ludzi: zdesperowanych, zniechęconych, którzy wciąż walczą z systemem i nie chcą wyjeżdżać z kraju. Zastraszani, bici, torturowani potracili domy i najbliższych w tej nierównej walce. Dramatyczne historie najczęściej nie mają szczęśliwych zakończeń. Ale dopóki istnieją ludzie wierzący w szczęśliwe zakończenie: obalenie prezydenta, sprawiedliwość, poszanowanie godności i praw człowieka, dopóty Mugabe nie jest zwycięzcą.

W powieści Gabriela Garcii Marqueza "Jesień patriarchy" jest scena, w której sępy o ostrych dziobach przedzierają się przez cesarskie moskitiery zachęcone smrodem rozkładającego się ciała, powiadamiając mieszkańców miasta, że okrutny przywódca umarł, a ich przyszłość może się rozpocząć. Dla Zimbabwe taki dzień jeszcze nie nadszedł.


Więcej czytelnik dowie się z książki Petera Godwina "Strach. Ostatnie dni Roberta Mugabe"

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Ostatni taniec nad grobem
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.