Niewiele zabrakło, a zamiast trenera mielibyśmy… prezbitera. Nieznane oblicze Jacka Gmocha
(fot. Sławek (alteration of Gmoch Jacek) [CC BY-SA 2.0] via Wikimedia Commons // shutterstock.com)
Przegląd Sportowy / Niedziela / Karol Kleczka
Jacek Gmoch - niekwestionowany król boiskowych analiz, emerytowany gracz Legii Warszawa i trener, który doprowadził reprezentację Polski do piątego miejsca na argentyńskim mundialu - w książce "Najlepszy trener na świecie" rozlicza się ze swoją przeszłością.
Jak się okazuje niewiele zabrakło, a zamiast trenera mielibyśmy… prezbitera. Ciocia Gmocha, Flora Paczkowska, starała się o to, by młody Jacek został księdzem. W rozmowie z "Przeglądem Sportowym" Gmoch zdradza, że na drodze stanął charakter i "za dużo sił witalnych".
"Nie mieściłem się w tym modelu, który zakładał bycie spokojnym człowiekiem. Poza tym miałem chyba za dużo grzechów na sumieniu (śmiech). Ale i grzeszni ludzie robili karierę w kościele" - żartuje w wywiadzie.
Były jednak i poważniejsze przyczyny. Przez dwa lata był ministrantem, ale ciężko mu szła służba przy ołtarzu. "Głównym powodem było to, że miałem alergię na zioła z kadzidła. Przysypiałem podczas nabożeństw, a pewnego razu spowodowałem nawet pożar. Wszystkie te elementy złożyły się na to, że nie zostałem księdzem. Najwidoczniej tam, u góry, stwierdzili, że mają na mnie inny plan" - mówi były trener, a obecnie popularny komentator sportowy.
Jako piłkarz mierzył się z największymi. W jednym z meczy grał przeciwko przyszłemu papieżowi! Na turnieju w Starachowicach na bramce składu AZS-u Lublin stał sam Karol Wojtyła.
"Wiem, że trudno w to uwierzyć, ale tak było. Gdy po latach byłem z żoną na audiencji w Rzymie, to wspomniałem o tym papieżowi i przyznał, że wystąpił w tym turnieju" - wspomina Gmoch. Papież niestety nie pamiętał Gmocha, ale "kojarzył, że stał wtedy w bramce AZS".
Kontuzja szybko przerwała piłkarską karierę Gmocha. W wieku 28 lat w meczowym starciu doznał wielostopniowego złamania. W szpitalu odwiedzali go m.in. księża, których wspomina w rozmowie z "Niedzielą".
"Chcieli podnieść mnie na duchu i to im się udało. Muszę przyznać, że w kolejnych latach to oni wpływali na moje życie" - podkreśla.
Obaj to nieprzeciętne postaci. Ks. Witold Jaworski to wierny przyjaciel Gmocha, a ks. Józef Wójcik - szczególnie ceniony przez kardynała Wojtyłę - w 1972 roku wykradł z Jasnej Góry obraz Matki Bożej. Dzięki temu umożliwił kontynuowanie przerwanej peregrynacji obrazu.
"Od pierwszego spotkania zaimponował mi głęboką wiarą. Zobaczyłem człowieka, który nie chciał nic dla siebie, a dużo dawał innym. Dla mnie był przykładem, jak postępować. Ludzie się do niego garnęli" - wspomina trener.
Gmoch nigdy nie wstydził się wiary, ale jak podkreśla w rozmowie z "Niedzielą", przechodził przez różne okresy.
"Do pewnych wniosków trzeba dojrzeć. Na początku przyjmuje się to, co mówią rodzice, katecheci. Potem pojawiają się pytania, wątpliwości. To normalne, bo pytania pozwalają dojść do zrozumienia. A potem, gdy człowiek się zastanowi i dokona wyboru, to wierzy się w pełni świadomie. Dziękuję Bogu, że mogłem w swoim życiu poznać księży, którzy byli dla mnie wzorem wyznawania wiary" - z wdzięcznością podsumowuje znany i lubiany analityk.
Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.
Skomentuj artykuł