Wigilia w Auschwitz okiem kilkuletniej dziewczynki. "Z oddali dobiegały męskie głosy, Polacy śpiewali kolędy"

Wigilia w Auschwitz okiem kilkuletniej dziewczynki. "Z oddali dobiegały męskie głosy, Polacy śpiewali kolędy"
Zdjęcie ilustracyjne (fot. Canva AI)

"Tamtego świątecznego wieczora – nie wiem, jak do tego doszło – leżałam przy ciepłym piecu obok choinki. Przez uchylone drzwi baraku dostawało się mroźne powietrze. Tamtej nocy nie było mi straszne. Z oddali dobiegały męskie głosy, Polacy śpiewali kolędy. Dziwiło mnie to, bo przecież nie wolno nam było nawet mówić po polsku, a co dopiero śpiewać". Publikujemy fragment książki Sylwii Winnik "Moc truchleje. Święta w cieniu wojny. Historie wigilijne 1939–1945".

Dziś Wigilia. Wcześniej zakończyliśmy pracę. Apel nieco krótszy. Obiad: pięć nieobranych kartofli, trochę zupy z całymi liśćmi jarmużu. Wydano od razu na kolację: pajdka czarnego chleba, cieniutki plasterek końskiej kiełbasy, kawałeczek margaryny. Na buksie śpi nas ośmiu. Postanowiliśmy wspólnie zjeść dzisiejszą kolację. Zupę każdy wypił sam. Kartofle złożyliśmy do jednej pasiastej mycki. Wspólnie je obieramy. Chleb pokroiliśmy na kromki. Jedna jest bardzo cieniutka – to będzie opłatek! Kolacja przygotowana.

Zasłaniamy kocami boki buksy – chcemy być sami. Tak robią ci nad nami, co pod nami i inni. Dzielimy się kawałkami czarnego chleba jak opłatkiem. „Abyśmy przeżyli i byli wolni”, „Abyśmy spotkali naszych bliskich żywych i zdrowych”… Myśl ucieka do Warszawy, na BIIe do Matki i Siostry, w nieznane do Ojca. Każdemu chce się płakać, ale nikt nie płacze! W milczeniu zjedliśmy dzisiaj wszystko. Chociaż dziś być sytym. A jutro… nieważne! Kolacja trwała krótko – nie było przecież wiele do jedzenia. I nagle w bloku rozbrzmiała stara polska kolęda: „Bóg się rodzi…”, śpiewają wszyscy, a szczególnie mocno i głośno zabrzmiały słowa: „Podnieś rękę, Boże Dziecię, błogosław Ojczyznę miłą…”. Może usłyszy tę prośbę Ten, który się dziś narodził! Także tu! Tu w Konzentrationslager Auschwitz-Birkenau.

DEON.PL POLECA

 

 

Okładka książki Okładka książki "Moc truchleje" (wyd. Mando, 2025)

Czasami czytam słowa mojego brata, zapisane w jego pamiętniku z czasu okupacji i pobytu w obozie. Przypominają mi o tym, że nawet gdy nie mamy zbyt wiele, potrafimy zachować nadzieję w sercu i dzielić się tym, co nam pozostało. Gdy trafiłam do obozu w 1944 roku, miałam osiem lat. Jacek był dwunastolatkiem, dzieckiem, które szybko musiało dorosnąć. Zapamiętał więcej niż ja.

Byłam zbyt mała, żeby wiedzieć, jak wyglądały święta przed wojną. Kiedy wybuchła, miałam cztery lata. Domyślam się, że tradycje, których nauczyłam swoje dzieci, przekazane mi po wojnie przez mamę, ona sama wyniosła z domu. W moich wspomnieniach z jedynych świąt Bożego Narodzenia w obozie został tylko mglisty obraz małej choinki w naszym dziecięcym baraku 16a. Stała na piecu, palił się w nim ogień. Na ogół było nam, dzieciom, cały czas zimno. Spałyśmy na kojach, wtulone w siebie pod za małym kocem pełnym wszy.

Tamtego świątecznego wieczora – nie wiem, jak do tego doszło – leżałam przy ciepłym piecu obok choinki. Przez uchylone drzwi baraku dostawało się mroźne powietrze. Tamtej nocy nie było mi straszne. Z oddali dobiegały męskie głosy, Polacy śpiewali kolędy. Dziwiło mnie to, bo przecież nie wolno nam było nawet mówić po polsku, a co dopiero śpiewać. Wyjrzałam na zewnątrz. Śnieg przykrył cały plac apelowy. Jak sięgnąć wzrokiem, wszędzie roztaczała się biel. Tylko czarne druty odznaczały się na jej tle. I rażące w oczy światła reflektorów. Od nich śnieg skrzył się drobinkami świateł.

Udało nam się przetrwać Auschwitz. Mnie. Bratu. Mamie. Ale nie tacie. Pierwsze święta Bożego Narodzenia po wojnie były dla mojej rodziny bardzo trudne i przepełnione smutkiem. Powracające wspomnienie obozu nie pozwalało cieszyć się odzyskaną wolnością ani życiem.

Przed oczami stawały czasami – nieproszone – okropne obrazy i przerażające wspomnienia. Lecz my, którzy przeżyliśmy, którzy doczekaliśmy końca wojny i obozowego koszmaru, musieliśmy się nauczyć cieszyć życiem na nowo – mimo wszystko. I nauczyliśmy się. Docenialiśmy je i codziennie pamiętaliśmy, jak bardzo jest kruche. Najważniejsze, czego potrzebujemy, to wolność, wzajemny szacunek i miłość. I bliscy ludzie, z którymi możemy zasiąść przy wigilijnym stole.

Fragment pochodzi z książki "Moc truchleje. Święta w cieniu wojny. Historie wigilijne 1939–1945" (wyd. Mando, 2025)

DEON.PL POLECA


Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.
Sylwia Winnik

Cud Bożego Narodzenia może się wydarzyć wszędzie, nawet za drutami obozów koncentracyjnych

W domu pachnie grzybami i makiem, a w pokoju stoi choinka rozświetlona świeczkami, udekorowana aniołami z papieru… – to obraz najpiękniejszych świąt w...

Skomentuj artykuł

Wigilia w Auschwitz okiem kilkuletniej dziewczynki. "Z oddali dobiegały męskie głosy, Polacy śpiewali kolędy"
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.