Waglewski o miłości do analogu i rocka
Zespół Voo Voo promuje swój najnowszy album - "Wszyscy artyści to wojownicy". O miłości do analogów, starym dobrym rocku opowiada – WOJCIECH WAGLEWSKI.
- W plebiscycie czytelników magazynu "Teraz Rock" nowy krążek Voo Voo został uznany "płytą roku". Był Pan zaskoczony?
- (śmiech) Okazało się, że po latach grania znowu jestem bigbitowcem. Historia zatoczyła koło i wróciłem do prostej muzyki, którą grałem na początku swej kariery, ale nigdy nie nagrałem. Po tych wszystkich eksperymentach, współpracy z góralami, z Ukraińcami, zrozumiałem, że to wszystko jest mi już nie potrzebne. Bo mam najwspanialszy zespół na świecie i z nim mogę nagrywać to, co chcę.
- Już poprzedni album Voo Voo przynosił proste i surowe granie o garażowym brzmieniu.
- Tamta płyta była bardziej piosenkowa. Nowe nagrania mają rozbudowany charakter, momentami niemal psychodeliczny. Poza tym została całkowicie zarejestrowana na analogu. Nagrywaliśmy wszystko na taśmę magnetofonową, prawie "na setkę", żywiołowo. A wszystko to pod okiem Emade, który po albumie Kim Novak ma ucho do takich rzeczy.
- Zupełnie inaczej brzmi Pana gitara - momentami przypomina charakterystyczny skowyt gitary Hendricksa.
- Wróciłem do mojej największej miłości - gitary Les Paul Gold z 1955 roku. To właściwie zabytek historyczny. Kupiłem ją od Tadka Nalepy, który przywiózł ją z zagranicy. Znów pokochałem te stare dźwięki. Dlatego wyprzedaję teraz wszystkie instrumenty wyprodukowane po 1970 roku. Nie używałem też żadnych przetworników - tylko gitara, kabel i wzmacniacz.
- W dwóch utworach - "Zbroja" i "Za głupi" pobrzmiewają echa polskiego bluesa w stylu wczesnego Breakoutu.
- Ta płyta została zrobiona przez ludzi, którzy są muzykami, a nie przez ludzi, który w ciągu dnia pracują w agencjach reklamowych, a wieczorami biorą się za granie. Ja wychowałem się w czasach, kiedy muzyk rockowy śmiało mógł stanąć na jednej scenie z Tomkiem Stańko. Dzisiaj trudno takich znaleźć. Dlatego interesuje mnie powrót do porządnego grania z lat 60. i 70. - Breakoutu, SBB, Niemena. Ci ludzie mieli podstawową zaletę - potrafili improwizować. A właśnie od tej umiejętności zaczyna się sztuka.
- "Język, góra, strój" i "Wyć się zachciało" przynoszą z kolei odwołania do pierwszych płyt Voo Voo.
- No tak, w zeszłym roku graliśmy na OFF Festivalu całą "Sno-powiązałkę" na żywo. Dlatego musieliśmy ją sobie dobrze przypomnieć. I ta muzyka została w nas. Nawet Emade zachwycił się "Sno-powiązałką", stwierdził że brzmi tak, jakby została nagrana dzisiaj. To właśnie na tej płycie po raz pierwszy zagraliśmy z saksofonom, co ukształtowało nasz styl na dalsze lata.
- Pracowaliście w słynnym studiu Maćka Cieślaka ze Ścianki. Skąd ten wybór?
- Maciek ma analogowe studio pełne starego sprzętu i rzadkich instrumentów. Chętnie z tego korzystaliśmy. Maciek jest trudnym człowiekiem, można od niego często usłyszeć mocne słowa. Nie był entuzjastą tego, co działo się w jego studiu, bo woli muzykę przekraczającą wszelkie bariery. Z czasem nasz żywioł jednak go wkręcił. W każdym razie nie wysyłał co chwilę SMS-ów z pytaniem, kiedy kończymy, co podobno dosyć często mu się zdarza.
- Co jest takiego fascynującego w analogu, że wielu muzyków do niego wraca?
- (śmiech) Gdy usłyszałem dźwięk cofanej taśmy, aż łezka mi się w oku zakręciła. Nie ma w tym żadnej magii. Po prostu żadna gitara nie zabrzmi tak dobrze jak na analogu. Dlatego kiedy poznałem we Włoszech na wakacjach handlarza starymi instrumentami, co roku kupuję coś od niego z lat 50. czy 60. Jack White z The White Stripes powiedział: "Instrument musi stawiać opór". I faktycznie - te stare gitary mają duszę, swoją osobowość, coś czego brakuje nowym instrumentom.
- Nawet nie usunęliście komputerowo drobnych brudów powstałych podczas sesji!
- Muzyk ma prawo do błędów. To one sprawiają, że nagrania żyją. Moja gitara ma taką wstawkę P90, która jest czuła na inne urządzenia elektryczne w pomieszczeniu. Podczas sesji trochę buczała. "A niech buczy!" - pomyślałem, i tak zostało.
- A skąd udział udział Abradaba i Maćka Maleńczuka w tytułowym utworze?
- Choć piosenka powstała z myślą o tym albumie, wykorzystaliśmy ją do promocji ubiegłorocznej trasy "Męskie granie". A ponieważ uczestniczył w niej zarówno Maleńki, jak i Abradab, podsunąłem im mikrofon. Na krakowski koncert przygotujemy kilka utworów, by Abradab mógł wskoczyć na scenę i porymować. Bardzo go polubiłem po wspólnej trasie. Okazało się, że świetnie sprawdza się na żywo.
- Teksty nowych piosenek Voo Voo mają jak zawsze uniwersalne przesłanie.
- To są teksty antypublicystyczne. Mówię w nich, by nie przejmować się doraźnością, bo choć ona dzisiaj boli, jutro pójdzie w niepamięć. To pewnie dlatego, że jestem z wykształcenia socjologiem i mam historyczne spojrzenie na świat. Generalnie uważam, że są pewne uniwersalne wartości i na nich trzeba się w życiu skupić.
Skomentuj artykuł