Strażaczka wspomina akcję w kamieniołomie: noc, na dole krzaki, mało co było widać

fot. depositphotos.com
Agnieszka Wojciechowska

"Trwała noc, na dole krzaki, mało co było widać. I nigdzie ani śladu człowieka. Szukamy, szukamy, aż w końcu trafiliśmy na mężczyznę, który siedział sobie na pieńku, jak gdyby nigdy nic, na dnie kamieniołomu Liban" - pisze Agnieszka Wojciechowska w książce "Pali się! Ryzyko, ogień, adrenalina".

Realizowaliśmy akcję wysokościową w kamieniołomie Liban na krakowskim Podgórzu. Według zgłoszenia ktoś miał spaść ze skarpy. To są rzadkie zgłoszenia. Dlatego w całej Polsce funkcjonuje zaledwie kilkanaście grup ratownictwa wysokościowego, tak aby każde województwo było obstawione. Akurat w Małopolsce tego typu akcji jest stosunkowo dużo, co wynika z położenia na naszym terenie Jury Krakowsko-Częstochowskiej i pasm górskich. Następna jest Warszawa, ale to z kolei ze względu na wysokie budownictwo. Moje szczęście polega więc na tym, że uczestniczyłam w kilkunastu akcjach wysokościowych, gdy tymczasem strażacy w innych miejscach latami nie mają okazji sprawdzić się w takim działaniu.

Kiedy dojechaliśmy do kamieniołomu, pojawiła się standardowa trudność dotycząca zgłoszeń w plenerach – trudno jest zlokalizować dokładne miejsce zdarzenia. Zgłaszający zwykle nie potrafią określić strony świata, więc opis sprowadza się do wskazania punktów charakterystycznych, które… nie zawsze są charakterystyczne albo ich odbiór jest zupełnie inny w zależności od miejsca, z którego się na nie patrzy. A już zupełnie inny, kiedy zgłaszający – a to spora część przypadków – znajduje się pod wpływem alkoholu albo narkotyków. Strażacy potrzebują więc sporej dozy wyobraźni, żeby nanieść obraz ze zgłoszenia na rzeczywisty krajobraz miejsca. Niekiedy na miejscu czekają pomocni ludzie, jednak zdarza się tak, że jest to więcej niż jedna osoba, a wtedy wskazania często się różnią. Tym razem właśnie tak było: zupełny chaos.

Miejsce, które wyglądało najbardziej prawdopodobnie, nie było dostępne dla samochodu. Co więcej, nie pozwalało też na założenie stanowiska do zjazdu, czyli punktu, z którego będziemy opuszczali ratownika w dół. Zabraliśmy nasze wory z wozu i ustaliliśmy najbliższe możliwe stanowisko, około 30 metrów od wyznaczonego punktu. Asekurację musieliśmy zainstalować na wielu lichych drzewkach, bo tylko taka możliwość istniała, choć było temu daleko do wzorcowego stanowiska. Pierwszy zjechał Seba, ja za nim – opuściliśmy się mniej więcej na wysokość siedmiu pięter.

Trwała noc, na dole krzaki, mało co było widać. I nigdzie ani śladu człowieka. Szukamy, szukamy, aż w końcu trafiliśmy na mężczyznę, który siedział sobie na pieńku, jak gdyby nigdy nic, na dnie kamieniołomu Liban. Zagailiśmy, czy nie widział kogoś w okolicy, ponieważ otrzymaliśmy zgłoszenie o człowieku, który mniej więcej w tej okolicy miał spaść. Facet kontaktowo nas wysłuchał, odpowiadał pełnymi zdaniami, że nie, nie widział nikogo, a on sam to sobie tutaj przyszedł na piwko i że w ogóle to jest fajnie i jemu też jest fajnie. Jak fajnie, to fajnie.

Poszliśmy z Sebą kawałek dalej, ale Seba, doświadczony ratownik, zatrzymał mnie i zaczęliśmy rozmawiać. Krok po kroku – choć bez oczywistych przesłanek – Seba doszedł do tego, że ten relaksujący się mężczyzna, to nasz poszkodowany, tylko jest w stanie szoku. Wróciliśmy przeprowadzić dalszy wywiad i pomimo braku wyraźnych oznak cielesnych utwierdziliśmy się w tym przekonaniu. Nie mieliśmy pewności co do kondycji fizycznej tego człowieka po upadku. Samego upadku nie mogliśmy dokładnie odtworzyć, ale z oględzin miejsca można było przypuszczać, że początkowo zsunął się wraz z ziemią i kamieniami, a następnie spadł z wysokości na krzaki. Wobec tych niewiadomych nie chcieliśmy ryzykować wciągania go po linie, co mogłoby zagrozić jego zdrowiu, ale też samo w sobie ze względu na teren i nocną porę mogło nieść ryzyko obsunięcia się kamieni w trakcie.

Daliśmy znać reszcie ekipy światłami latarek, gdzie dokładnie się znajdujemy, i poprosiliśmy ich, żeby przyszli z noszami od dołu, co stanowiło nie lada wyzwanie ze względu na podmokły teren. Zanim dotarli, Seba niemal zakumplował się z tym mężczyzną. Siedzieli razem i gadali. Koniec końców akcja zakończyła się powodzeniem – transportowaliśmy poszkodowanego wraz z ratownikami, którzy w badaniu urazowym stwierdzili obrażenia wewnętrzne i zabrali go do szpitala.

Fragment pochodzi z książki Agnieszki Wojciechowskiej "Pali się! Ryzyko, ogień, adrenalina".

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Strażaczka wspomina akcję w kamieniołomie: noc, na dole krzaki, mało co było widać
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.