Bojkoty i metoda "na Czubaszek"
Czy bojkoty mają sens, czy są przeciwskuteczne? Czy bojkot wystarczy, by "obronić wiarę"?
Portal biztok.pl poinformował kilka dni temu, że największa w Polsce sieć handlowa "Biedronka" rusza z własnym... tygodnikiem opinii. Sieć podpisała umowę licencyjną z Ringer Axel Springer (wydawcą m.in. "Faktu", "Newsweeka" i "Forbesa"). To oznacza, że w piśmie będą pojawiać się przedruki z innych gazet wydawnictwa. Niska cena ma być zachętą dla klientów.
Tzw. jedynka w numerze to tekst jak znalazł na polskie realia: "Straciłeś pracę? Zbuduj życie na nowo". I co jeszcze? W pierwszym numerze pisma jednym z głównych materiałów ma być wywiad z... Marią Czubaszek. Dlaczego właśnie ona idzie "na pierwszy ogień"? Takie rzeczy nie dzieją się przez przypadek - zwykle zawartość "numerów startowych" ma potencjalnemu czytelnikowi dawać wyobrażenie o tym, czego ma się spodziewać dalej. Jak widać specjaliści od marketingu uznali, że akurat ta postać bardzo dobrze się sprzeda. A wiadomo co od dłuższego czasu "sprzedaje" pani Czubaszek w swoich rozmowach i wypowiedziach: cyniczne uwagi o "dobrodziejstwie aborcji", często wypowiadane w formie żartu, itp.
Tu dwie kwestie. Po pierwsze: w kręgach kościelnych i na politycznej prawicy ktoś raz po raz przekonuje, że Polacy są "katolickim narodem". Nie umiem sobie za dobrze wytłumaczyć, skąd w "katolickim narodzie" taka popularność Marii Czubaszek. Albo naród nie jest taki katolicki, a ktoś to przeoczył, albo panią Czubaszek Polacy czytają/oglądają wbrew sobie.
Druga kwestia: w sprawie Marii Czubaszek, itp. raz po raz jakieś okołokatolickie środowisko wyskakuje z głośnym okrzykiem: bojkotujmy! Temat robi się na pięć minut gorący, ludzie są zaciekawieni, co tam znów trzeba bojkotować, o bojkotowanych robi się nieco głośniej. Niektórzy, z przekory, kupują bojkotowane produkty/oglądają programy. Zastanawiam się, czy na darmową reklamę liczą też wydawcy tygodnika opinii sieci handlowej "Biedronka": "Czubaszek w Biedronce! Larum!".
Dodam, że nie mam nic przeciw bojkotom, jakkolwiek motywowanym. Są normalną częścią strategii konsumenckiej, a u nas "ruch konsumenckiego oporu" i tak jest bardzo mizerny. Stąd każdy bojkot jest na wagę złota. Z drugiej strony mam jednak wrażenie, że te polskie bojkoty konsumenckie odbywają się głównie... w przestrzeni wirtualnej. Są cokolwiek iluzoryczne - sprowadzają się do tego, że o bojkotowanym produkcie/medium/firmie robi się głośno - ale właściwie do tego rzecz się sprowadza. Zwykle też robią się z tego typowe prawicowo-lewicowe wojenki, czyli wiele hałasu o nic, za to mnóstwo świetnej zabawy na portalach internetowych.
Być może każda firma planująca w Polsce strategię marketingową powinna zacząć od zainspirowania bojkotu przeciw sobie. Tym też po części tłumaczę sobie fakt, że "Biedronka" postanowiła zadebiutować z tygodnikiem opinii, oferując czytelnikowi na "dzień dobry" panią Czubaszek. Dodajmy, że "Biedronka" nie jest ekskluzywną siecią dla wąskiej półki zdecydowanie lepiej zarabiających, ani dla Młodych (i Nieco Bogatszych), Wykształconych, z Dużych Miast. Przeciwnie, dlatego jest marką bardzo popularną, że dostarcza towary w cenach znośniejszych dla przeciętnego Polaka. I tego, co chodzi do kościoła, i tego, co nie chodzi. Jak widać, także tego uboższego/"zwykłego" klienta zachęca się wywiadem z Marią Czubaszek do zakupu gazety.
Dobrym zwyczajem jest zakończyć felieton jasną konkluzją. Kłopot w tym, że sam nie wiem, czy bojkoty w Polsce są raczej skuteczne, czy przeciwskuteczne. Zastanawiam się, czy firmy muszą się obawiać tych bojkotów, czy cieszą się medialnym zgiełkiem i wręcz liczą na głośne zawołanie: "oburzajmy się!". A może sama formuła bojkotu po polsku, mocno "kliktywistycznego" (głównie akcje wirtualne, bez "działań bezpośrednich") skazuje go na niepowodzenie?
A może bardziej od bojkotów, czyli na ogół internetowych ekscytacji, potrzebne są spokojne rozmowy twarzą w twarz między ludźmi o tym, dlaczego coś uważamy za dobre lub złe?
Skomentuj artykuł