Brawo, związki zawodowe!
Ostatnie dni spędziłem w Warszawie, uczestnicząc w Ogólnopolskich Dniach Protestu (11-14 września). To było naprawdę wielkie wydarzenie, którego sens znacznie wykracza poza ściśle związkowy charakter. Było to święto dla wielu tysięcy zwykłych Polaków, którym zazwyczaj odmawia się miejsca w przestrzeni publicznej.
Do Warszawy przyjechałem dopiero w czwartek (12 IX), miasteczko związkowe pod Sejmem mimo niepogody już tętniło życiem. Niesamowitą rzeczą było zobaczyć tak wielu różnych ludzi z całego kraju, rozmawiających, zawiązujących znajomości. Spotkała się Polska pracownicza, Polska zwykłych ludzi, wreszcie Polska bardzo wielu ludzi aktywnych obywatelsko, którzy korzystając z pomocy związków przybyli pod Sejm wyartykułować swoje sprawy. Ze sceny ustawionej w miasteczku zabierali głos przedstawiciele najróżniejszych, często niewielkich inicjatyw społecznych. Na mnie największe wrażenie zrobiła obecność opiekunów osób niepełnosprawnych: rodziców, matek, ojców, którzy starają się od lat zainteresować swoimi problemami polityków i media.
Znaczna część mediów zarzucała związkom upolitycznienie protestu. Ale to zarzut groteskowy, bo można nim zbyć każdą formę aktywności publicznej, jeśli jest ona niekorzystna dla jakiejkolwiek władzy. W rzeczywistości w tych dniach w Warszawie można było poznać i choć trochę zrozumieć sprawy, którymi żyją na co dzień Polacy: nie dziwi mnie, że media głównego nurtu dość niechętnie podchodziły do protestów, przecież ten świat jest im na ogół nieznany. Bo to, co się uprawia dziś powszechnie w ramach tzw. publicystyki, to niemal w zupełności skupiony na sobie cyrk z udziałem dziennikarskich celebrytów, nie wyściubiających nosa poza "Warszawkę" i polityków sprowadzonych do roli medialnych pacynek.
Związkom zawodowym w Polsce daleko do ideału. Cierpią na te same schorzenia co całe nasze społeczeństwo, przez dziesięciolecia oduczane rzeczywistej aktywności obywatelskiej, przyzwyczajane, że o wszystkim decydują kasty, sitwy, układy. Ale właśnie czterodniowe protesty w stolicy uświadomiły mi, jak wielki potencjał mają do zagospodarowania związki: dysponują strukturami, organizacją, środkami, własnymi - dość kiepskimi niestety - kanałami informacji. A to wszystko w sytuacji, gdy aktywność społeczna jest w Polsce bardzo niska, co powoduje poważny deficyt faktycznej demokracji. Bo jeśli jedynym jej znakiem mają być wybory parlamentarne, prezydenckie i samorządowe - to zdecydowanie za mało. To tylko fasada, niemal fikcja. Prawdziwa demokracja rodzi się najpierw tam, gdzie niewielkie często grupy obywateli potrafią efektywnie i dobrze wpływać na rzeczywistość w skali lokalnej.
Z dużym niesmakiem czytałem przez ostatnie tygodnie publicystów określających się mianem liberalnych. Ich antyzwiązkowe fobie, które wdrukowują w głowy Polaków, są aroganckie i szkodliwe. Ci ludzie nie zdają sobie sprawy, że w polskich realiach związki zawodowe są ułomnym, ale jednym z nielicznych aktorów sceny publicznej, stanowiącym jeszcze jakąś alternatywę dla coraz słabiej kontrolowanej klasy politycznej, nie ponoszących przed nikim żadnej odpowiedzialności medialnych ośrodków, zakulisowych wpływów lobbystów wielkiego kapitału na polskie prawo.
Coś jeszcze było bardzo dobrze widać w te dni w Warszawie: wielu zwykłych ludzi, którzy zjechali się z miast i miasteczek całego kraju, stało godzinami w deszczu, by w miasteczku związkowym wsłuchiwać się w dyskusje ekspertów poświęcone choćby kondycji służby zdrowia. W ramach Hyde Parku setki Polaków miało okazję posłuchać siebie nawzajem, bez medialnego zapośredniczenia. Takie rzeczy na tak masową skalę nie dzieją się codziennie. Więcej: są ewenementem, co pokazuje, jak duży jest głód rzetelnej, pogłębionej wiedzy wśród zwykłych ludzi. A nie jest prawdą, że przeciętny Polak chce tylko głupiej rozrywki i niezobowiązującej paplaniny uprawianej w ramach tzw. publicystki w telewizjach.
Zdaję sobie sprawę, że tego typu wydarzenia dla bardzo wielu mają swój konkretny cel polityczny. Nie jest to nic niezwykłego w normalnej, a nie fasadowej demokracji. Związki zawodowe, wciąż reprezentując znaczną część polskich pracowników mają dobre prawo do aktywności i wywierania nacisku na klasę polityczną. W porównaniu z wieloma krajami Zachodu ich rola jest i tak niewielka.
Ostatnia, ważna rzecz: w III Rzeczpospolitej związki zawodowe zbyt długo były związane ze środowiskami politycznymi. Zarówno OPZZ jak i NSZZ "Solidarność" pełniły rolę, a to parasola, a to użytecznej pałki dla postkomunistów i postsolidarności w ich wzajemnych rozgrywkach. Może wreszcie związki zawodowe zrozumieją, że mają przede wszystkim reprezentować tę część społeczeństwa, które broni swych elementarnych praw pracowniczych, prawa do nie urągających przyzwoitości warunków pracy i płacy.
Może Ogólnopolskie Dni Protestu pomogą uświadomić sobie liderom związkowym, że wciąż reprezentują - trzymając się statystyki - blisko dwa miliony polskich obywateli, zwykłych ludzi, którzy na ogół są jak powietrze dla klasy politycznej, giełdowych macherów i decydentów większości mediów.
Skomentuj artykuł