Co się z nami dzieje? - sprawa płk. Przybyła
W poniedziałek, 9 stycznia br. w Prokuraturze Wojskowej w Poznaniu po wygłoszeniu mowy obrończej prokuratorów wojskowych, zaciekle atakowanych przez polityków i dziennikarzy, prokurator wojskowy pułkownik Mikołaj Przybył, po wyproszeniu dziennikarzy obecnych na konferencji prasowej, strzelił sobie w twarz, na szczęście nieskutecznie. Jak sam powiedział następnego dnia, był to nieudany strzał samobójczy.
Wszystkie telewizje przekazały nam takie oto obrazy. Najpierw słychać pojedynczy strzał z pistoletu, a już za chwilę widzimy dziennikarzy, wbiegających do sali konferencyjnej, gdzie para reporterów usiłuje ratować leżącego w kałuży krwi pułkownika, a cała reszta zajęta jest filmowaniem tego, co się wydarzyło. To będzie news na pierwszą stronę gazet, trzeba więc zrobić jak najbardziej dramatyczne zdjęcia. Nie pomaga nawet prośba młodego dziennikarza, ratującego pułkownika, o pomoc. Nie po to tutaj przyszli, a taka sytuacja przecież nie zdarza się często. Trzeba korzystać z okazji. Udało im się, są świadkami niebywałej sensacji. To jest naprawdę chore! Dlatego nie dziwię się, że dwa dni później, kiedy już wszystkie możliwe media podały tę sensacyjną wiadomość opatrzoną makabrycznymi zdjęciami, że dziennikarz, zresztą z gazety, która nie jest moją ulubioną, napisał: Nie każda prawda warta jest ludzkiego życia. U niektórych jeszcze czasem odzywa się głos sumienia.
Tak, jak szybko wiadomość o tym tragicznym wydarzeniu rozniosła się po wszystkich mediach, tak szybko też, sprowokowani przez nasze środki przekazu internauci, rozpoczęli ohydne, wredne, podłe igrzyska. Pan Niesiołowski dodałby jeszcze kilka innych, bardziej jędrnych epitetów i tym razem chyba nie byłby one na wyrost. Nie myślę tych igrzysk komentować. Powiem tylko jedno: jeśli to miały być jakieś okrutne zawody, to w nich nie ma wygranych. Wszyscy, biorący w nich udział, przegrali. Przecież nie można sobie robić żartów z ludzkiej tragedii. I nie chodzi tylko o tragedię pułkownika, który targnął się na swoje życie, ale przede wszystkim o tragedię jego najbliższych, żony i nieletnich dzieci. Nikt się nie zatrzymał przy nich, nie pomyślał, jak się czują, co przeżywają, czego się boją. Podli ludzie zabawiają się ludzkim nieszczęściem, wyśmiewają nieudany zamach na własne życie, podpowiadają, co powinien uczynić, żeby strzał nie był chybiony. Wszystko wygląda tak, jakby zawiedzeni, że igrzyska nie do końca się udały, czekali, że nieszczęśnik weźmie sobie do serca ich rady i dokończy dzieła. Wtedy dopiero będzie sensacja!
Nie warto takimi treściami się zajmować, nie chcę nawet czytać komentarzy tzw. internautów. Natomiast nie mogę przemilczeć zdań, jakie w takim samym tonie wypowiadali wybrani przez nas parlamentarzyści, a nawet członkowie rządu. Nie będę podawał ich nazwisk, bo nie zasługują na to, ale zacytuję kilka zdań, niewiele mądrzejszych od szukających sensacji komentatorów internetowych. Jeden pan minister tak mówi: potencjalni samobójcy zachowują się kompletnie inaczej niż płk Przybył. Szkoda, że pułkownik przed tym, co uczynił, nie udał się najpierw po poradę do pana ministra. Na pewno by się tak "nie skompromitował". Inny znany i ważny poseł nazwał zachowanie płk Przybyła "tragikomedią", a zdarzenie z Poznania tak skomentował: Mamy do czynienia z jakąś groteskową dewaluacją prób samobójczych. W latach `20 strzelał do siebie generał Sosnkowski, ale protestował w ten sposób przeciwko ewentualności zmiany ustroju. Teraz strzela się do siebie, bo się obraziło na dziennikarzy. Pan poseł szydzi z tragedii i podpowiada, że strzelać do siebie można, byle w słusznej sprawie. On też jest gotów podpowiedzieć w jakiej. No i wreszcie najbardziej bulwersujące słowa, niestety również posła Najjaśniejszej Rzeczpospolitej: Dziwię się, że żołnierz, pułkownik, prokurator wojskowy nie potrafi tak strzelić, żeby to zrobić skutecznie. Ocenił też, że gdyby pułkownik Przybył zwariował, to pół biedy. Wygląda na to, że dla pana posła znakiem wariactwa jest nie to, że ktoś strzela do siebie, ale że czyni to nieskutecznie.
Ludzie, co się z nami dzieje?
Skomentuj artykuł