Dlaczego on zapracował się na śmierć?
Śmierć 21-letniego Moritza Erhardta, odbywającego praktykę w dziale inwestycyjnym Bank of America Merrill Lynch, wywołał dyskusję na temat eksploatacji stażystów, którzy w nadziei na dochodowe posady testują granice swojej fizycznej wytrzymałości.
Stażyści starający się o niezwykle intratne posady w największych bankach inwestycyjnych muszą zmierzyć się z twardą rzeczywistością, na którą często składa się prawie 20-godzinny dzień pracy i weekendy spędzane w biurze.
Dla ubiegających się o zatrudnienie w tego typu instytucjach spożywanie posiłków czy nawet nocowanie w miejscu pracy nie jest niczym zaskakującym. Środowisko obiegają też anegdoty na temat tzw. magicznej rundy (ang. "magic roundabout").
"Polega to na tym, że po całej nocy w pracy, koło 7 rano jedziesz taksówką do domu, każesz kierowcy czekać, bierzesz prysznic i przebierasz się, po czym wracasz tym samym kursem z powrotem do biura" - powiedział gazecie "London Evening Standard" pewien były stażysta.
Choć nadmierne eksploatowanie stażystów nie jest nowym zjawiskiem, śmierć Moritza Erhardta otwiera nowy rozdział w dyskusji na ten temat. W czwartek ciało 21-latka, który miał niedługo ukończyć 7-tygodniowy staż w banku inwestycyjnym, zostało znalezione w wynajmowanym przez niego mieszkaniu. Moritz miał ponoć pracować bez snu przez 72 godziny. Nie ustalono jak dotąd przyczyny zgonu.
Doniesienia o zagadkowej śmierci przepracowanego stażysty zbulwersowały opinię publiczną. Jedna z brytyjskich gazet nazwała harówkę stażystów "miejskim niewolnictwem", a unijny komisarz ds. zatrudnienia Laszlo Andor napisał na Twitterze, że taka "eksploatacja młodych ludzi jest nie do przyjęcia".
Jeden z inicjatorów akcji "Intern Aware" (ang. świadomy stażysta) Ben Lyons skrytykował długie godziny pracy w bankach inwestycyjnych i zauważył, że specjaliści z działów kadr powinni upewniać się, że ich firmy należycie opiekują się najmłodszymi pracownikami.
Jednak sami zainteresowani zdają się wątpić w to, że takie głosy mogą zmienić zwyczaje obowiązujące w branży. Stażyści twierdzą, iż to nie pracodawcy zmuszają ich do spędzania w biurze większej części doby - oni sami się na to decydują, gotowi zrobić wszystko co w ich mocy, by dostać wymarzoną pracę.
"Ludzie 'zarzynają się', ponieważ chcą dostać umowę o pracę, a tym samym szansę na wielką karierę i ogromne pieniądze" - powiedział pracownik jednego z głównych amerykańskich banków, który otrzymał ofertę pracy po wakacyjnym stażu.
"Ogromne pieniądze" są od początku głównym walorem pracy w banku inwestycyjnym - w londyńskim City stażyści mogą liczyć na pensje w wysokości około 50 tys. funtów rocznie (ok. 245 tys. złotych).
"Po roku do półtora zaczynasz orientować się, że to po prostu nie jest warte takiego wysiłku. Musisz mieć jakieś życie" - ocenił były stażysta w banku Merrill Lynch, który dostał ofertę pracy, ale zrezygnował ze stanowiska po 12 miesiącach.
Polak, który odbył staż w szwajcarskim banku inwestycyjnym w rozmowie z PAP zwrócił uwagę na to, że zarobionych pieniędzy nie ma się nawet czasu wydać. "Do pracy przyjeżdżałem około godziny 9, kończyłem średnio między 2 a 3 w nocy. Zawsze spędzałem jeden, czasami dwa dni weekendu w biurze. Bank pokrywał wszystkie codzienne koszty: taksówki, wyżywienie, itd." - powiedział.
"Uważam, że taka kultura pracy jest nie do wytrzymania w dłuższej perspektywie. Nie wyobrażam sobie poświęcenia minimum trzech najlepszych lat życia pracy po 18 godzin dziennie - tyle czasu trzeba średnio czekać na awans na wyższe stanowisko" - dodał.
Jednak większość stażystów wydaje się niezbyt skłonna do buntu przeciw ekstremalnym warunkom pracy; młodzi ludzie obawiają się, że zaprzepaszczą widoki na przyszłość. W ocenie profesora londyńskiej Cass Business School Andre Spicera same banki powinny zadać sobie pytanie o efektywność i wpływ na zdrowie tak wielogodzinnej pracy i narzucić pewne ograniczenia.
"Jeśli duże koncerny chcą być (...) atrakcyjnymi pracodawcami, muszą rozwiązać problem zdecydowanie za długiego czasu pracy" - uważa Spicer.
Skomentuj artykuł