Homo infirmus
Czy człowieka reformującego świat (homo faber), zastąpił homo infirmus - człowiek strukturalnie chory i bezsilny? Jeśli tak, to kapłanów Dobrej Nowiny zastąpią kapłani nowego kultu: psychoterapeuci. Dla wielu z nich cierpienie, stres, trudności i konflikty (a nawet rodzina) nie stanowią już naturalnej części ludzkiej egzystencji lecz są złowrogimi wirusami, które trzeba wyeliminować.
W kwietniowym numerze dwutygodnika "La Civiltà Cattolica" (6 kwietnia 2013), Giovanni Cucci SJ polemizuje z wszechobecną na Zachodzie "kulturą terapeutyczną", która lansuje przekonanie, że człowiek jest zbyt słaby psychicznie, by żyć pogodnie bez pomocy psychologa lub psychiatry. Każde silne doświadczenie, przeżyte bez wsparcia, może być dla niego traumatyczne, a czyhający wszędzie stres może wpędzić go w depresję, a nawet doprowadzić do samobójstwa.
Ta wizja siebie, jako osoby chorej, bo zbyt kruchej, staje się dla wielu nieuniknionym elementem życia. Użalanie się nad sobą i prezentowanie siebie jako bezsilnego wobec brutalnej rzeczywistości sprawia, że stajemy się bardziej sympatyczni i bliżsi innym ludziom. A przynajmniej tak nam się wydaje.
Tak naprawdę, to mamy do czynienia z nowym rodzajem hipokryzji. Kiedyś ludzie udawali, że są lepsi niż byli w rzeczywistości. Dzisiaj udają, że są gorsi, bardziej ułomni, że cierpią na jakąś dysfunkcję, która uniemożliwia im normalne funkcjonowanie i pełne szczęście. Czują się coraz bardziej chorzy i przekonują się, że tak naprawdę nic nie mogą. Choroba staje się dla nich kluczem do interpretowania świata i własnej egzystencji. Dobrobyt i czerpanie z życia przyjemności, bo tak rozumieją szczęście, jest poza ich zasięgiem. Chyba, że… poddadzą się długiej terapii, zwrócą się do psychologa, wróżki, albo wezmą tabletkę.
"Kultura terapeutyczna" próbuje wmówić nawet dzieciom w szkole, że mają jakieś dysfunkcje i nie muszą się starać, bo i tak takie już będą. Zaburzenia typu dysleksja, dysgrafia, dyskalkulia, a nawet nieśmiałość (sic), można co prawda leczyć, ale leczyć się nie opłaca, bo wtedy trzeba będzie stawić czoło rzeczywistości bez żadnej taryfy ulgowej. Pionierzy tych wszystkich dys- już dawno odwołali swoje teorie oparte na dysfunkcji mózgu, ale kierat się kręci, bo stoi za tym niemały biznes. No i oczywiście, że lepiej jest być zaburzonym, by radzić sobie w życiu i mieć większe zrozumienie u ludzi.
Od lat pięćdziesiątych XX wieku wymyślono około 200 nowych chorób psychicznych i zaburzeń. Niedługo nie będzie można używać słowa "niegrzeczny", by nie urazić osoby o chorobliwej hiperaktywności, a za niepodanie dziecku tabletki na nieśmiałość, będzie można skończyć w więzieniu. Mam nadzieję, że to tylko moja fantazja podpowiada mi takie absurdy.
Ojciec Cucci nadmienia, że kapłani kultu terapeutycznego ostro atakują instytucję rodziny, widząc w niej źródło traumatycznych przeżyć. Trudno się z nim nie zgodzić, gdy uświadomimy sobie, że to nie w rodzinie pacjent dzieli się swoimi najbardziej intymnymi przeżyciami ale przed terapeutą, który roztacza nad nim klosz poczucia bezpieczeństwa.
Chronienie człowieka przed wszelkim dyskomfortem i bólem, czyni go coraz słabszym, pełnym niepokoju, zalęknionym. Paradoksalnie, rozwój psychoterapii przynosi w wymiarze społecznym rezultaty przeciwne do zamierzonych. Coraz więcej ludzi choruje na bezsilność i obniżone poczucie własnej wartości, zwiększa się liczba osób żyjących w obsesji głębokiego kryzysu psychicznego. Społeczeństwo jest coraz słabsze i składa się z coraz słabszych jednostek. Czy dlatego liczba psychologów, psychiatrów i psychoterapeutów wzrasta czy też odwrotnie: jest ich tak wielu, że trzeba stworzyć popyt na ich usługi? Bardzo spodobało mi się zacytowane przez autora artykułu zdanie: "Kto nie jest zaburzony, niech pierwszy rzuci w nich kamień".
Skomentuj artykuł