Ida-ologia
By nie zostać posądzonym o wypowiadanie się nt. filmu, którego się nie widziało, zacznę od potwierdzenia, że film Pawła Pawlikowskiego "Ida" obejrzałem rok temu na specjalnym pokazie, na którym obecny był sam reżyser. Miałem też okazję zadać mu po projekcji pytanie o stereotypowe, poza główną bohaterką, pokazywanie ludzi Kościoła. Tak jak w większości mainstreamowych filmów, zakonnice z klasztoru, do którego przynależy Ida, nie grzeszą myśleniem, a atmosfera domu niczym w dysfunkcyjnej rodzinie.
Reżyser tłumaczył, że nie zna realiów życia zakonnego, a na odwiedzenie żeńskiego klasztoru w Polsce nie otrzymał pozwolenia biskupa (jeśli klasztor jest na prawie diecezjalnym, taką zgodę daje ordynariusz miejsca). Agata Trzebuchowska grająca Idę Lebenstein została wybrana do roli ze względu na to, że jej twarz nie wyrażała żadnych emocji. Pawlikowski wyjaśniał, że tak właśnie wyobraża sobie kogoś, kto długie lata spędził za murami klasztoru, oddzielony od świata.
Nie zdążyłem już zadać pytania o znajomość historii i odpowiedzialność reżysera, który całemu światu przedstawia obraz prymitywnych Polaków mordujących Żydów w czasie II Wojny Światowej. Wydaje się, że wielu z nas nie zauważa problemu zmiany narracji historycznej na świecie, w której odpowiedzialność za Holokaust coraz wyraźniej przesuwana jest na Polaków. Być może Polak, który potwierdza te zapuszczające korzenie stereotypy, podkreśla w ten sposób swoją odrębność od rodaków tkwiących mentalnie w mroku zaścianka. Być może szczerze wierzy w wyjątkowo zbrodnicze instynkty własnego narodu, wobec których wina Niemców, przepraszam - hitlerowców, jest znikoma.
Przyznam, że zachwyty nad pięknem realizacji obrazu i sukcesem kinematografii polskiej są mi w tym wypadku obce. Podobnie, jak nie cieszy mnie "rozsławianie" AK w serialu "Nasze matki, nasi ojcowie". Wielu ludzi podstawowe wyobrażenie o świecie i historii czerpie z pop kultury. Przed paroma laty pewien Irlandczyk zapytał mnie, kiedy wypłacimy odszkodowania wojenne Niemcom, którzy utracili swój majątek w 1945 roku. W ubiegłym roku miałem okazję przekonać się, że w akademickich publikacjach hiszpańskojęzycznych na temat pamięci historycznej, w opisach II Wojny Światowej cała krzywda sprowadzona jest do Holokaustu i Auschwitz, a sprawcami są bliżej nieokreśleni naziści. Czego z kolei nie ma w tych podaniach historycznych? Otóż nie ma Polski i ofiar, jakie poniosła. Nie ma słowa o kolaboracji wielu państw z III Rzeszą, interesach niemieckich firm i odpowiedzialności społeczeństwa niemieckiego. Nie ma też odniesień do Związku Radzieckiego i jego roli agresora w 1939 roku, czy skutków powojennego porządku politycznego. Nie ma wzmianki o tysiącach obozów koncentracyjnych, tak niemieckich, jak i Gułagu. Przykładem ruchu oporu są Francuzi, a egzekucje ludności cywilnej miały miejsce we Włoszech.
Taki obraz historii jest wynikiem prowadzenia polityki historycznej przez wiele krajów, których publicyści kształtują świadomość społeczeństw. Niewątpliwie brakuje zagranicznych publikacji polskich historyków i poważnej strategii rządu w tworzeniu wizerunku naszego kraju. Podstawowym problemem jest jednak jakiś zanik instynktu samozachowawczego u wielu naszych rodaków, którzy wyznaczają sobie i innym rolę nieustannego samooskarżania się.
Skomentuj artykuł