Jan Hartman i filozofowanie cepem
Jan Hartman nie rozumie i nie chce zrozumieć argumentów drugiej strony. Oskarża innych o pychę, sam zachowując się jak człowiek, który wie lepiej od innych. Nie poszukiwacz prawdy, ale jej właściciel. Ktoś, komu nie chodzi o porozumienie i trudny kompromis, ale o demonstrację siły.
Kiedy minister Michał Boni ogłosił swój list na temat "mowy nienawiści", część opinii publicznej uznała, że jest on wymierzony głównie przeciwko prawicy i niektórym ludziom Kościoła (takim jak ks. Tadeusz Rydzyk). Dziś jednak - po sejmowym głosowaniu w sprawie projektów ustawy o związkach partnerskich - wyraźnie widać, że "mowa nienawiści" nie jest cechą charakterystyczną jedynie prawej strony sceny politycznej. Bardzo chętnie sięgają po nią także ci, których usta jeszcze tak niedawno pełne były retoryki miłości.
Oto na przykład zamieszczony w internecie tekst Jana Hartmana, filozofa, od którego (ze względu na jego profesję i zaszczytny tytuł profesora, wykładowcy najstarszego uniwersytetu w Polsce) mam prawo oczekiwać rzetelnych argumentów i uczciwej debaty intelektualnej. Zamiast tego czytam słowa pełne agresji, niegodne - moim zdaniem - człowieka myślącego. Owszem, rozumiem, że Hartman ma poglądy diametralnie inne niż Jarosław Gowin, ale dlaczego nazywa wypowiedź ministra "bredzeniem" i "obłudną retoryką świętoszka"?! Dlaczego mówi o posłach głosujących za odrzuceniem projektów owej ustawy jako "czarnej sotni" i "reakcji", "złośliwcach i nienawistnikach"? Dlaczego odbiera im prawo do sprzeciwu sumienia i odmawia szacunku, sugerując, że większość z nich kieruje się nie sumieniem, ale "koniunkturalnym lizusostwem wobec kleru"?
Hartman wyraźnie nie rozumie, co więcej: nie chce zrozumieć argumentów drugiej strony. Oskarża innych o pychę, sam zachowując się jak człowiek, który wie lepiej od innych. Nie poszukiwacz prawdy, ale jej właściciel. Ktoś, komu nie chodzi wcale o porozumienie i trudny kompromis, ale o demonstrację siły. Na przykład o zapychanie krytykowanym parlamentarzystom (ciekawe, że chodzi mu wyłącznie o posłów Platformy, którzy nie byli przecież jedynymi głosującymi przeciw wspomnianej ustawie. Czyżby odezwała się tu zawiedziona miłość?) skrzynek mailowych.
Długo można by analizować Hartmanową wypowiedź, wykazując jej demagogię. Oto jeden tylko przykład. Przecieram oczy ze zdumienia, gdy czytam, jak filozof lekką ręką podsumowuje co najmniej kilkusetletnią debatę na temat prawa naturalnego. Jan Hartman - było nie było: profesor filozofii, a więc człek w tej materii dla ogółu wiarygodny i kompetentny - zachowuje się tak, jakby w ogóle o tym sporze nie słyszał. Słyszał za to, i teraz to powtarza, o "metafizycznych bajkach o «prawie naturalnym»". Autor wyraźnie odwołuje się tu do swoich filozoficznych poglądów, przyznając sobie do tego prawo i jednocześnie prawa tego odmawiając Gowinowi (który notabene także jest z wykształcenia filozofem).
Artykuł Jana Hartmana pełen jest tez co najmniej dyskusyjnych. I szkoda byłoby mi czasu na jego lekturę, gdyby nie świadomość, że jest to tekst "toksyczny", który robi ludziom wodę z mózgu. A tego filozofowi czynić nie przystoi.
Skomentuj artykuł