Kapitalizm rodzinno-polityczny
Nikt tak solidnie nie przyświadcza stwierdzeniu, że "rodzina jest najważniejsza", jak postkomuniści z Polskiego Stronnictwa Ludowego. Ta partia to wcielenie politycznego kapitalizmu, na tym budowała swoją pozycję od początków III RP. Tyle że PSL to tylko czubek góry lodowej.
Gdy mówimy w Polsce o postkomunistach, zwykle myślimy o Sojuszu Lewicy Demokratycznej. Nic bardziej mylnego: wystarczy przypomnieć sobie PZPR-owskie korzenie dzisiejszego PSL, by nieco głębiej spojrzeć na zjawisko. Ludowcy, którzy lubią się odwoływać do przedwojennych tradycji (Witos pewnie w grobie się przewraca), są od podstaw partią wyrosłą z prowincjonalnej, po-PGR-owskiej na ogół nomenklatury PZPR. Nie wiem, czy ktokolwiek przeprowadził badania, ilu należących do PSL wójtów, sołtysów, urzędników niskiego i średniego szczebla administracji to byli działacze monopartii, będącej właścicielką Polski Ludowej. Zmienił się ustrój, z PZPR wyłoniły się "europejska socjaldemokracja" i "ludowcy": z całym garbem przeszłości, łącznie ze znaczną umiejętnością żerowania na państwie: choćby w formie lokalnych sitw rodzinno-biznesowo-towarzyskich. Problem polega także na tym, że dla PSL w początkach III RP żadnej alternatywy na wsi nie było, bo i skąd? A byli sekretarze partyjni, starzy wyjadacze, wówczas 30-to, 40-to letni i starsi - zostali. I oni wzięli się za polską wieś, pogrążoną w dodatkowym chaosie po upadku PGR-ów.
Nie dziwi mnie ani trochę dzisiejsze zamieszanie okołorządowe, związane z nepotyzmem odkrytym w PSL. Na dobrą sprawę to tak, jakby dowiedzieć się, że mówi się prozą. Ot, tajemnica poliszynela. Kapitalizm polityczny nie jest oczywiście typowo polskim wynalazkiem, nie dotyczy wyłącznie krajów przechodzących transformację ustrojową (choćby przechodzących z sowieckiego modelu socjalizmu do peryferyjnych form "liberalnej demokracji"). Jednak trudno oprzeć się sarkazmowi: hasło "rodzina jest najważniejsza" przybrało u nas nader dwuznacznego wydźwięku - każde cwaniactwo, brak troski o dobro publiczne, niszczenie sfery publicznej przez obciążanie jej zależnościami prywatnymi, korupcja, prywatyzacja zysków przy równoczesnym upublicznianiu strat - wszystko to skażone jest piętnem chorej familiarności. Być może, podobnie jak w Rzeczpospolitej magnackiej (dla niepoznaki zwanej szlachecką), III RP obarczona jest podobnymi słabościami: tyle że inaczej już wyglądają współczesne familie, inaczej wyraża się klientelizm i sobiepaństwo.
Nie mam większej nadziei na zmianę tego stanu rzeczy. Często lubimy narzekać na swoje państwo, na klasę polityczną. Ale to przecież my, Polacy, na każdym szczeblu budujemy swoją rzeczywistość, swoje realia funkcjonowania społecznego. Mówimy: to przez komunizm. W Czechach także mieli system wzorowany na sowieckim, ale warto porównać dziś stan dróg czy kolei u nas i u nich... Może jednak istnieje coś takiego, jak charakter narodowy, ze wszystkimi jego blaskami i cieniami? Bo przecież obecny kapitalizm polityczno-rodzinny nie wziął się znikąd. Nakładają się w nim na siebie choćby najgorsze cechy PRL i tzw. polactwa. Stąd wyjaśnianie wszystkiego Okrągłym Stołem, Magdalenką, Michnikiem czy Balcerowiczem to zdecydowanie spore uproszczenie. Może budowa sprawnego państwa, w znacznym stopniu wolnego od korupcji czy nepotyzmu to coś, na co w ogóle nie mamy ochoty, bo przyzwyczailiśmy się do istniejącego stanu rzeczy i umiemy w nim wcale nieźle funkcjonować, dla niepoznaki i spokoju sumienia klnąc go, na czym świat stoi. Poza tym, gdy wszyscy krzyczą: "łapać złodzieja" trudno już poznać, kto złodziej, a kto nie. Sytuacja jak w słynnym zdaniu Gogola: jeden u nas porządny człowiek, prokurator, a i ten, prawdę mówiąc, świnia.
Każdy urządza swój byt polityczny wedle własnych umiejętności i wad - stąd Polska to nie Czechy czy Norwegia. Narzekamy na stan publicznych instytucji, infrastruktury, jakość administracji, korupcję, nepotyzm. Ale na ogół przez własną bierność obywatelską, wycofanie się z działalności publicznej na rzecz bezpiecznej prywatności, przez współuczestnictwo w "grzechach życia publicznego", ale także przez zwykłą niemożność, poczucie bezradności, nieumiejętność patrzenia władzy na ręce - stajemy się jeszcze jedną cegłą w murze tego systemu, który nas otacza. Dajemy łapówki, bo wszyscy tak robią, wykorzystujemy dla prywatnych celów publiczne funkcje, bo wszyscy tak robią, oszukujemy fiskusa, bo wszyscy tak robią, dbamy o sprawy prywatne znacznie bardziej niż o dobro publiczne, bo wszyscy tak robią, a poza tym, wiadomo, "rodzina jest najważniejsza". A później oburzenie: ciotki, wujowie, synkowie, córeczki i pociotki - na urzędach, etatach, stołkach i stołeczkach. Zamiast kompetencji - protekcja, ustawiane przetargi, dyspozycyjne urzędy skarbowe. Widzieliście kiedyś weekendowe zabawy prowincjonalnych sitw, gdzie rzeczywiście decyduje się o sprawach gminy czy powiatu, losach firm i ludzi? Epicki temat, zaiste. Wstydliwy a czasem też niebezpieczny.
PSL to partia, za którą niespecjalnie przepadam, choć nie wykluczam, że ma kilka zasług dla polskiej wsi. Mam przy tym świadomość, że nepotyzm w szeregach ludowców to tylko czubek góry lodowej, która się nazywa polski kapitalizm rodzinno-polityczny.
Skomentuj artykuł