Na ile Francja skręciła w prawo
Rosyjska aneksja Krymu i Kryształowa Kula dla Kamila Stocha zepchnęły na margines (przynajmniej w naszych mediach) pierwszą turę wyborów samorządowych we Francji, która odbyła się w ubiegłą niedzielę. A analiza ich wyników może być wielce pouczająca i pożyteczna.
Były to pierwsze wybory po ubiegłorocznych masowych manifestacjach przeciwników prawa do adopcji dzieci przez pary homoseksualne. I jakkolwiek wybory municypalne rządzą się swoimi prawami to zastanawiano się czy coś pozostało po ubiegłorocznej mobilizacji prawej strony.
Rezultaty nasuwają kilka wniosków. Przede wszystkim rozczarowanie frekwencją. Aż 38,7 % uprawnionych do głosowania nie wzięło udziału w wyborach władz samorządowych. Najgorzej wyglądało to w Vaulx-en-Velin, w mieście z nieco ponad 40 tysiącami mieszkańców, gdzie nie głosowało ponad 60% uprawnionych! Ta wzrastająca absencja jest od 1977 roku we Francji stałym trendem. Kryje się za tym coraz głębsze rozczarowanie społeczeństwa francuskiego sposobem uprawiania polityki. Doświadczenie pokazuje, że to nie tylko bolączka społeczeństwa Francji.
Największym zwycięzcą I tury okazał się Front Narodowy, prawicowa partia, której przewodzi Marine Le Pen. Córka Jean - Marie Le Pen, założyciela Frontu i długoletniego lidera tego ugrupowania, który w 2002 roku, ku zdziwieniu wszystkich, uzyskał drugi wynik w wyborach prezydenckich i w II turze przegrał z Jacques Chirac. Przez oponentów politycznych FN postrzegany jest jako partia ksenofobiczna, populistyczna i antyeuropejska. Nie przeszkodziło jej to jednak uzyskać trzeciego wyniku wyborczego (za UMP, czyli centroprawicą i PS, tj. socjalistami).
Symptomatyczne jest to, że w samym Paryżu FN przekroczył już 5% poparcia a w drugim mieście Francji, Marsylii, jest drugi! Le Pen przed krytykami broni się twierdzeniem, że Francji nie stać na przyjmowanie kolejnych fal uchodźców, którzy pukają do drzwi bogatej Europy i że w takim świetle ich sprzeciw wobec emigrantów nie oznacza wcale rasizmu. Sporo głosów zyskuje im także krytyka instytucji unijnych, którym zarzucają dyktat i zapędy antydemokratyczne. Jeśli dorzucić do tego sprzeciw wobec wspólnej waluty, której wprowadzenie obniżyło realny poziom życia przeciętnych francuskich rodzin (tak przynajmniej twierdzą zwolennicy Frontu Narodowego) to mamy program polityczny, który doskonale wpisuje się w społeczne lęki i niepokoje. Podobne poglądy głosi włoska Lega Nord. Obydwa ugrupowania po majowych wyborach do europarlamentu (co oczywiście zależy od wyników) zamierzają zbudować koalicję eurosceptyków.
Największym przegranym są socjaliści a właściwie ich lider, urzędujący prezydent Francji, który na wieść o wyborczej porażce (trudno jeszcze dzisiaj, przed II turą, mówić o klęsce, chociaż komentatorzy sceny politycznej nad Sekwaną nie wykluczają, że straty socjalistów mogą być jeszcze większe) przerwał swój pobyt w Hadze, gdzie radzono nad bezpieczeństwem nuklearnym a w ramach G7 nad kryzysem ukraińskim i wrócił do Paryża. Jak ujął to jeden ze współpracowników François Hollande - socjaliści płacą za nieczytelność polityki prezydenta.
Czy przegrana lewicy ma jakiś związek z konfliktem wokół praw związków homoseksualnych? Na pierwszy rzut oka nie. To prawda, że 42% regularnie praktykujących francuskich katolików twierdzi, że przy podejmowaniu decyzji wyborczych przyglądają się poglądom kandydatów na związki homoseksualne. Jednak w liczbach bezwzględnych znaczy to niewiele, zważywszy, że nieco więcej niż połowa Francuzów identyfikuje się z katolicyzmem, zaś z nich niespełna 10% praktykuje regularnie. Należy domyślać się, że prezentują oni poglądy odzwierciadlające nauczanie Kościoła rzymskokatolickiego. Co ciekawe, wśród osób deklarujących się jako ateiści ów wskaźnik jest nieco wyższy i wynosi 45%. W tym wypadku mamy raczej do czynienia z poglądami przyznającymi tym związkom również prawo adopcji dzieci.
Jednak analiza preferencji wyborczych po ostatnich wyborach ujawniła pewną nowość. Otóż reprezentanci innych religii (de facto muzułmanie) w 45% poparli centroprawicę. Zazwyczaj, w zdecydowanej większości, opowiadali się oni po stronie lewicy, która w swoim programie wykazywała więcej zainteresowania emigrantami i kwestiami osłon społecznych. Ta zmiana może być podyktowana przywiązaniem muzułmanów do tradycyjnej koncepcji rodziny. Zbyt wcześnie na wyciąganie wniosków. Musimy poczekać do niedzieli 30 marca, kiedy to rozstrzygnie się polityczna przyszłość francuskich gmin a następnie do majowych wyborów do europarlamentu. Wtedy dowiemy się na ile Francja skręciła na prawo i czym ów wybór jest motywowany.
Skomentuj artykuł