Niewiążące związki
Polscy posłowie ogromną większością głosów nie dopuścili we wtorek (24 lipca br.) do debaty o projektach ustaw legalizujących tzw. związki partnerskie. Członek Papieskiej Rady ds. Rodziny, bp Stanisław Stefanek, komentując tę decyzję Sejmu, stwierdził, że rozwiązano konkretny spór kompetencyjny "i w tym wypadku nasz parlament zdał egzamin, wyraźnie zareagował". Uznał też, że ostatecznie zwyciężył "zdrowy rozsądek parlamentarzystów" oraz "wyczucie ładu prawnego i porządku społeczno-obyczajowego".
Z pewnością na jakiś czas tak. Problem jednak w tym, że temat tzw. związków partnerskich będzie zarówno w debacie publicznej, jak i w pracach parlamentu, powracał. Nie mam co do tego najmniejszych wątpliwości. Dlatego rodzi się pytanie, na jak długo polskim parlamentarzystom starczy owego "zdrowego rozsądku" i do kiedy "wyczucie ładu prawnego i porządku społeczno-obyczajowego" będzie wystarczającym uzasadnieniem dla odrzucania kolejnych prób prawnego usankcjonowania tzw. związków partnerskich.
Wiele wskazuje na to, że w pewnym momencie wywierana na nich presja będzie zbyt wielka, aby posłowie zdołali się jej oprzeć. Presja ta będzie rosła, ponieważ do aktywnego życia społecznego wchodzą Polacy z pokolenia, które, co prawda, nadal w sondażach deklaruje rodzinę jako najwyższą wartość, ale rozumie ją zupełnie inaczej niż znaczna część ich rodziców, a już na pewno odmiennie niż w ogromnej większości ich dziadkowie.
Z opublikowanych ostatnio rezultatów badań zleconych przez aktualną pełnomocniczkę rządu ds. równego traktowania Agnieszkę Kozłowską-Rajewicz w ramach projektu "Równe Traktowanie Standardem Dobrego Rządzenia" wynika, że związki partnerskie dla par jednopłciowych aprobuje 23 proc. respondentów, natomiast dla osób różnej płci aż 72 proc.
Któryś z ekspertów, komentujących temat dla jednego z tygodników, stwierdził, że Polacy są przeciwni związkom partnerskim, bo pod tym pojęciem rozumieją małżeństwa jednopłciowe. Jednak zacytowane wyżej wyniki pokazują, że nie jest to teza znajdująca całkowite potwierdzenie.
Moim zdaniem sytuacja jest coraz trudniejsza, ponieważ w aktywne życie społeczne wchodzi pokolenie Polaków, którzy doskonale rozumieją różnicę między małżeństwem a tzw. związkiem partnerskim. Pokolenie, któremu małżeństwo kojarzy się w znaczącej części negatywnie, jako ciężar, jako niełatwe do anulowania zobowiązanie, jako opresja i ograniczenie wolności, jako sposób życia męczący, w którym ewentualne korzyści i przywileje nie równoważą trudów, problemów, komplikacji itd. W ich pojęciu usankcjonowany prawnie tzw. związek partnerski jest stanem o wiele lepszym. Daje wyłącznie prawa i przywileje, nie nakładając żadnych trwałych (przede wszystkim pozostających poza bezpośrednią wolą samych zainteresowanych) więzi i zobowiązań.
Małżeństwo ma w Polsce coraz gorszą prasę. Ani polskie państwo, ani Kościół w naszej Ojczyźnie, nie zdołały dotychczas podjąć skutecznych działań, aby małżeństwo wypromować i zmienić jego niedobry wizerunek. Młodzi, wchodzący w życie, mówiąc prosto, nie widzą realnych, wymiernych korzyści, jakie miałoby im przynieść zawarcie związku małżeńskiego. Przeciwnie, traktują tę perspektywę jako zagrożenie, które może zniszczyć ich dotychczasowe relacje.
Taka postawa nie jest niczym zaskakującym w czasach, w których trwałość (nawet towarów przeznaczonych do wydawałoby się długotrwałego użytku) przestała być w cenie, a codzienne życie składa się z namiastek i rozwiązań tymczasowych. Jak od młodego człowieka, któremu u początku jego dorosłego życia proponuje się pracę w oparciu o niegwarantującą trwałości i stałości umowę, oczekiwać gotowości do zawierania trwałego, nierozerwalnego związku z drugim człowiekiem? Nic dziwnego, że wielu szczerze wyznaje, iż się do życia w małżeństwie "nie czuje gotowym". Świat, w którym żyją, coraz mniej do tego przygotowuje. Także ten nasz, mały, polski świat.
Pytanie, czy da się wobec tego coś zrobić, aby to zmienić? Oczywiście, że się da. Myślę, że jest to znakomite pole do współdziałania państwa i Kościoła. Współdziałania, nie rywalizowania.
Skomentuj artykuł