Oddajcie mi moją muzykę!

(fot. Juan G. Hurtado / flickr.com)

Historia ograniczeń, które próbują narzucić korporacje sprzedające dostęp do dóbr kultury, to historia żenujących pomysłów. O ile do tej pory ofiarami byli głównie ci, którzy tak jak ja nierozsądnie powierzyli tym korporacjom swoje pieniądze, to teraz ofiarami możemy być wszyscy.

Niestety żyjemy w świecie, w którym w coraz mniejszym stopniu jesteśmy właścicielami tego, co kupiliśmy, a nowe regulacje mogą ten stan rzeczy tylko pogłębić. W przypadku dzieł kultury - wliczam w to filmy, muzykę i książki - największym problem są mechanizmy mające na celu zabezpieczenie ich przed kopiowaniem. Nie wiem, czy istnieje powszechnie przyjęta polska nazwa, ale po angielsku tego typu mechanizmy określane są terminem "Digital rights management" (w skrócie DRM). Chociaż głównym celem takich środków jest zazwyczaj utrudnienie życia tym, którzy chcą nielegalnie rozprowadzać dane dzieło, to w praktyce najbardziej cierpią ci, którzy legalnie je zakupili. Nielegalnie rozprowadzane kopie są zazwyczaj pozbawione żadnych ograniczeń i dostępne w dobrze znanym formacie, który łatwo odtworzyć i skonwertować do innych formatów. W przypadku legalnych kopii, mechanizmy DRM w większości przypadków znacząco ograniczają to, w jaki sposób możemy z nich korzystać. W praktyce oznacza to ograniczenie w wyborze urządzeń i systemów operacyjnych mogących je odtwarzać. W niektórych przypadkach w ogóle nie można ich odtwarzać bez stałego dostępu do Internetu. Dodatkowo za jakiś czas może się okazać, że w ogóle nie będzie dostępnych urządzeń pozwalających na odtwarzanie danego dzieła z powodu nieudokumentowanego formatu, w którym zostało udostępnione.

Dodatki specjalne: zabezpieczenia

DEON.PL POLECA

Wiele, jeśli nie większość, płyt DVD zawierających filmy jest zaszyfrowanych. Stało się tak zapewne z wielu powodów. Głównie miało to na celu zabezpieczenie płyt DVD przed kopiowaniem oraz, jak przypuszczam, stworzenie możliwości ustalania różnych cen na płyty DVD w różnych częściach świata. Jak to wygląda w praktyce? Aby mieć pewność, że odtwarza się takie płyty całkowicie legalnie, należy użyć licencjonowanego odtwarzacza sprzętowego lub programowego. Ze względu na ograniczenia geograficzne, może jednak nie dać się odtworzyć płyty zakupionej w jednej części świata na odtwarzaczu z innej części świata. Ponadto dla wielu systemów operacyjnych mogą nawet nie istnieć licencjonowane odtwarzacze, co jedynie pogłębia istniejące monopole.

Pod koniec lat 90-tych, norweski nastolatek Jon Lech Johansen prawdopodobnie z dwiema innymi osobami, których personalia nigdy nie zostały ujawnione, stworzył program łamiący zabezpieczenia filmów na DVD i kopiujący je na dysk twardy. Czekała go za to kilkuletnia batalia sądowa. Zaowocowało to również pozwami przeciwko osobom w USA, które umieszczały w internecie tego rodzaju oprogramowanie lub tworzyły do niego odnośniki.

Obecnie do łamania zabezpieczeń filmów na płytach DVD używa się metod innych niż ta upubliczniona przez Johansena. Dzięki temu omija się przynajmniej niektóre z potencjalnych problemów prawnych. Pomimo tego, ze względu na nieoczywisty status prawny, odpowiednie oprogramowanie często jest przechowywane na serwerach poza Stanami Zjednoczonymi, między innymi w Unii Europejskiej. Gdy wejdą w życie proponowane regulacje prawne, nagle może stać się możliwe ściganie osób udostępniających takie oprogramowanie i używających go w wielu krajach. Ponadto może stać się możliwe blokowanie dostępu do serwisów udostępniających tego typu oprogramowanie i znajdujących się w innych krajach. Czy nagle obudzimy się w świecie, w którym zostaną całkowicie zablokowane nasze możliwości dysponowania zakupionymi filmami na DVD według naszego uznania?

PLAY czy STOP

Pisząc ten artykuł, słucham właśnie albumu "Pocałunek mongolskiego księcia" zespołu Armia. Używam do tego celu plików mp3, które ściągnąłem kiedyś z sieci. Wszystko zaczęło się od tego, że przed laty kupiłem ten album w postaci płyty kompaktowej. W rzeczywistości firma Pomaton EMI sprzedała mi produkt "kompakto-podobny". Informuje o tym zresztą okładka płyty, ale nierozważnie zignorowałem ostrzeżenie. O ile dobrze rozumiem zastosowany mechanizm, płyta jest uszkodzona w niewielkim stopniu tak, aby zwykłe odtwarzacze sobie z nią radziły, ale żeby stanowiła barierę nie do przejścia dla kogoś próbującego ją odtworzyć na komputerze. Jednocześnie na płycie znajduje się dosyć toporne oprogramowanie, pozwalające na odtwarzanie jej w systemie Windows, którego zazwyczaj nie używam do pracy (a na najnowszym komputerze nie mam go w ogóle). Niestety nie zadziałały najprostsze metody obejścia zabezpieczeń i ostatecznie, by móc tego albumu słuchać na moim komputerze, ściągnąłem go z sieci. Użytkownicy systemu Windows nie mogą jednak spać spokojnie, bo nikt im nie zagwarantuje, że oprogramowanie do odtwarzania płyty będzie działało w następnej wersji systemu Windows.

Moją przygoda z firmą Pomaton EMI w żadnym przypadku nie dorównuje kryminalnemu przypadkowi z udziałem spółki Sony BMG. Przez pewien czas płyty kompaktowe sprzedawane przez nią instalowały na komputerach użytkowników całkowicie bez ich wiedzy oprogramowanie, które miało zabezpieczać te płyty przed kopiowaniem. Oprogramowanie to stosowało cały repertuar metod znanych wcześniej głównie z wirusów i innych rodzajów złośliwego oprogramowania, aby ukryć swoje istnienie w systemie. Co gorsze, poza tym, że zużywało zasoby systemowe nawet wtedy, gdy użytkownik nie odtwarzał płyty kompaktowej, to było napisane na tyle kiepsko, że pozostawiało luki w zabezpieczeniach systemu, które mogły być wykorzystane przez wirusy, oraz mogło doprowadzać do niekontrolowanych błędów w systemie.

Co złego w tym, że ktoś korzysta z zakupionej przez siebie muzyki w wybrany przez siebie sposób? Kogo krzywdzi to, że stworzy pliki w formacie, który może odsłuchać na przenośnym odtwarzaczu muzyki?

Coraz mniej praw

Zadziwiająca rzecz przydarzyła się klientom internetowego sklepu Amazon. Amazon oferuje urządzenia Kindle do czytania książek elektronicznych. Choć książki elektroniczne mają być ponoć lepsze od zwykłych książek, nietrudno zauważyć, że takich książek nie można pożyczyć znajomym, odsprzedać po ich przeczytaniu albo nawet przekazać za darmo w celach dobroczynnych. Klienci, którzy zakupili powieści Orwella "Rok 1984" i "Folwark zwierzęcy", odkryli pewnego dnia, że zniknęły one z ich urządzeń Kindle. Okazało się, że wydawca, który sprzedawał je poprzez sklep Amazon, nie miał do tego prawa. W związku z tym Amazon, zainspirowany zapewne fabułą "Roku 1984", skasował je zdalnie z urządzeń klientów, by zmienić historię na taką, w której czytelnicy nigdy ich nie posiadali.

Przykłady można by mnożyć niemal w nieskończoność. To tylko kilka przypadków pokazujących, że tak naprawdę mamy coraz mniejsze prawo do rozporządzania tym, co zakupiliśmy. Gdyby politycy dbali o zwykłych odbiorców kultury, to zakazaliby mechanizmów DRM. Szkodzą one tylko zwykłym użytkownikom, a nie stanowią większej przeszkody dla piratów. Tymczasem proponowane regulacje prawne mogą między innymi utrudnić dostęp do narzędzi umożliwiających obchodzenie DRM i swobodne korzystanie z zakupionych dóbr kultury.

Historia ograniczeń, które próbują narzucić korporacje sprzedające dostęp do dóbr kultury, to historia żenujących pomysłów. W związku z tym, że mechanizmy DRM okazały się wielce nieskuteczne, korporacje te inspirują i wspierają regulacje prawne, których nie widzieliśmy nigdy wcześniej. O ile do tej pory ofiarami byli głównie ci, którzy tak jak ja nierozsądnie powierzyli tym korporacjom swoje pieniądze, to teraz ofiarami możemy być wszyscy. W dyskusji nad nowymi regulacjami mówi się ciągle o krzywdach dotykających te korporacje, a pomija całkowicie krzywdy wyrządzane przez te korporacje zwykłym odbiorcom kultury. Czy czyjeś prawa autorskie naprawdę uzasadniają wszystko? Czy każdy musi być traktowany jak potencjalny przestępca? Co będzie następne, gdy proponowane ostatnio regulacje spowodują, że dostawcy Internetu zostaną zmuszeni do monitorowania tego, co przesyłamy? Czy Poczta Polska zostanie poproszona o przeglądanie naszej korespondencji?

Krzysztof Onak pracuje obecnie na Carnegie Mellon University w ramach stypendium z Simons Foundation. Wcześniej obronił doktorat z informatyki teoretycznej na Massachusetts Institute of Technology. Podczas studiów na Uniwersytecie Warszawskim, wygrał razem z kolegami z uczelni Akademickie Mistrzostwa Świata w Programowaniu Zespołowym. Otrzymał dyplom Ministra Spraw Zagranicznych za wybitne zasługi dla promocji Polski w świecie.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Oddajcie mi moją muzykę!
Komentarze (15)
K
K.O.
6 lutego 2012, 06:46
Mam nadzieję, że nie będzie potrzebna ustawa zakazująca wyłamywania zamków w samochodach czy otwierania cudzych drzwi wytrychami. Nie sądziłem, że może to kogoś zaskoczyć, ale włamywanie się do cudzego samochodu czy domu już obecnie jest przestępstwem. Natomiast używając takich analogii, zakazowi obchodzenia DRM najbliżej do zakazu włamywania się do własnego samochodu lub własnego domu. Cokolwiek by nie sądzić o takim zakazie, ograniczałby on to, w jaki sposób możemy dysponować swoją własnością. Może uważasz, że to rząd powinien płacić pensje zespołowi Armia i dopłacać koncernowi do kosztów wydawania, aby sobie każdy mógł kopiować i powielać. Przykro mi bardzo, ale tutaj zaoponuję. Nie wiem dlaczego piszesz to, cytując mój komentarz, bo najwyraźniej dyskutujesz z wyimaginowanym adwersarzem, który ma całkowicie inne poglądy niż ja. Osobiście uważam, że utrzymywać zespół Armia powinni ci, którzy są jego fanami. Podobnie jak producent konserw powinien zarabiać na konsumentach konserw, a nie na innych. Bo ja nie jestem fanem tego zespołu i nie znam powodów, dla których rząd miałby z moich podaktów dopłacać do zespołu Armia i producentowi płyt. To strzelasz sobie w stopę, bo to własnie koncerny fonograficzne i inne chcą za Twoje podatki bronić swoich praw, inspirując i popierając bardzo daleko idące ograniczenia.
K
K.O.
6 lutego 2012, 06:36
Oczywiście, że zabezpieczenia chronią praw koncernów, ale także praw autorów. Przecież koncern płaci autorom pieniądze, które ma ze sprzedaży płyt. A niby z czego ma płacić ? Cytat z artykułu: "W dyskusji nad nowymi regulacjami mówi się ciągle o krzywdach dotykających te korporacje, a pomija całkowicie krzywdy wyrządzane przez te korporacje zwykłym odbiorcom kultury."
L
leszek
4 lutego 2012, 09:43
Myśle sobie, że np. wspólcześnie sprzedawane samochody sa wyposażane przed producentów w rózne przemyślne klucze, systemy i blokady,aby maksymalnie utrudnić życie złodziejom. Im samochód droższy, tym na ogól te zabezpieczenie bardziej wymyślne. Złodziej, aby wejść w posiadanie samochodu musi oczywiście samochód pozbawić czy zdezaktywować te zabezpieczenia, co jest oczywiste. Więc zdaniem autora, producenci samochodów powinni przestać się wygłupiać i i nie montować tych urządzeń. Dzięki temu każdy będzie mógł wsiąść do dowolnego samochodu, bez stresu, trudu, znoju i sobie pojechać w dolną stronę świata, w góre, w dół, w lewo i w prawo jak mu w duszy zagra i będzie super. Leszku, nie dostrzegasz tej subtelnej (dla Ciebie) różnicy, że zabezpieczenia samochodów przed kradzieżą chronią ich nabywców przed złodziejami. Zabezpieczenia płyt kompaktowych chronią ich producentów i wymierzone są (także) przeciw nabywcom. Jedną z ważnych myśli tego artykułu jest to, że nabywcy są coraz mniej właścicielami dóbr które nabywają. Podany przez Ciebie przykład świadczy o tym, że nie dostrzegasz (lub nie chcesz dostrzegać i nie chcesz by inni dostrzegli) tego niepokojącego zjawiska. Przykro mi bardzo, ale to mylisz pojęcia. Czym innym jest muzyka (wartość niematerialna) a czym innym nośnik/medium. Jeśli kupujesz płytę, to kupujesz nosnik (kawałek platiku) i prawo do prywatnego słuchania muzyki na tym nośniku. Za nośnik (kawałek plastiku) zapłaciłeś i sobie możesz robić z nim co ci w duszy gra, nawet zjeść. Ale nie kupiłeś muzyki, a wyłącznie prawo do jej słuchania. Prawa autorskie do muzyki mają autorzy, zaś majątkowe, ten kto je ma lub kupił. Ograniczenia DMR dotyczą prawa słuchania muzyki, aby muzyki na nośniku słuchał ten, co za to zapłacił. Oczywiście, że zabezpieczenia chronią praw koncernów, ale także praw autorów. Przecież koncern płaci autorom pieniądze, które ma ze sprzedaży płyt. A niby z czego ma płacić ? 
L
leszek
4 lutego 2012, 09:33
Za to w tej chwili w USA jest już prawo zakazujące obchodzenia zabezpieczeń DRM: "Digital Millennium Copyright Act". Odnosząc się do reszty Twojego komentarza, uchwalenie go też kosztowało podatników.  Zgadza się, ale ten koszt wymusili ci, co obchodzili te zabezpieczenia. Mam nadzieję, że nie będzie potrzebna ustawa zakazująca wyłamywania zamków w samochodach czy otwierania cudzych drzwi wytrychami. Nic nie wiem, żeby zabezpieczenia DMR komuś zabraniały słuchania muzyki. Jeśli uważasz, że tak nie jest to najprościej zwróć się do zespołu Armia, dlaczego sprzedali prawo dystrybucji koncernowi, który to stosuje. Zaryzykuję stwierdzenie, że odpowiedzą, że sprzedali temu, kto najwięcej zapłacił. I jakoś piana na ustach mi nie występuje, w całości akceptuję takie myślenie. Co więcej zaryzykuję stwierdzenie, że członkowie twojego ulubionego zespołu również wolą, żeby ich nagrań słuchali ci, co za to zapłacili, a nie ci, wiedzą jak surfować po sieci. Bo członkowie zespołu Armia i cała ekipa też nie zywią się powietrzem i nie jedzą trawy między koncertami, ale musza z czegoś zyć. Co więcej, jeśli muzyka którą tworzą jest dobrej jakości i ma fanów, to wcale mnie nie oburza, że oczekują dochodów powyżej średniej krajowej, również w całości kupuję takie oczekiwania, osobiście uważam, że jakość musi kosztować.Może uważasz, że to rząd powinien płacić pensje zespołowi Armia i dopłacać koncernowi do kosztów wydawania, aby sobie każdy mógł kopiować i powielać.  Przykro mi bardzo, ale tutaj zaoponuję. Osobiście uważam, że utrzymywać zespół Armia powinni ci, którzy są jego fanami. Podobnie jak producent konserw powinien zarabiać na konsumentach konserw, a nie na innych. Bo ja nie jestem fanem tego zespołu i nie znam powodów, dla których rząd miałby z moich podaktów dopłacać do zespołu Armia i producentowi płyt.
K
K.O.
4 lutego 2012, 05:46
  Autor sobie wyobraża, że rząd czy jakies Biuro Polityczne, ma wydawać rozporządzenie zakazujące biznesowi mechanizmów DRM. Za to w tej chwili w USA jest już prawo zakazujące obchodzenia zabezpieczeń DRM: "Digital Millennium Copyright Act". Odnosząc się do reszty Twojego komentarza, uchwalenie go też kosztowało podatników. Na dodatek każdy kupujący dzieła kultury zabezpieczone przy pomocy mechanizmów DRM, też płaci za te mechanizmy, więc nie można wykluczyć, że zakazanie DRM ograniczyłoby koszty ponoszone przez odbiorcę kultury. Nie twierdzę jednak, że należy coś takiego uchwalać. Wolałbym, żeby dostawcy kultury sami doszli do wniosku, że nie należy prześladować swoich klientów. Przejrzałem resztę Twoich komentarzy i naprawdę ciężko posądzić Cię od dobrą wolę w rozumieniu całej materii. Jesteś za to doskonały w przypisywaniu mi rzeczy, których nie powiedziałem.
K
K.O.
4 lutego 2012, 05:33
Oj, słucham właśnie płyty winylowej z lat 80. zespołu El Division, którego nie ma nawet na Youtube, i bynajmniej nie narzekam, że nie mogę sobie jej włożyć do laptopa i odtworzyć. Czyżby producenci płyt do gramofonów byli w zmowie z ACTA? Różnica jest zasadnicza. W przypadku płyty gramofonowych informacja jest zapisana w dobrze udokumentowany sposób, więc jeśli ktoś ma odpowiednie środki, to może zbudować urządzenie do odtwarzania z niej muzyki. W przypadku DRM informacja jest zaszyfrowana, więc nawet jeśli możemy tę informację skopiować, to nie oznacza automatycznie, że możemy ją zamienić w dźwięk. P.S. Chwała Deonowi za to, że można ten portal czytać w obecności małego dziecka. to akurat prawda, że poziom większości polskich portali bardzo mocno spada
N
Nikodem
3 lutego 2012, 23:24
Myśle sobie, że np. wspólcześnie sprzedawane samochody sa wyposażane przed producentów w rózne przemyślne klucze, systemy i blokady,aby maksymalnie utrudnić życie złodziejom. Im samochód droższy, tym na ogól te zabezpieczenie bardziej wymyślne. Złodziej, aby wejść w posiadanie samochodu musi oczywiście samochód pozbawić czy zdezaktywować te zabezpieczenia, co jest oczywiste. Więc zdaniem autora, producenci samochodów powinni przestać się wygłupiać i i nie montować tych urządzeń. Dzięki temu każdy będzie mógł wsiąść do dowolnego samochodu, bez stresu, trudu, znoju i sobie pojechać w dolną stronę świata, w góre, w dół, w lewo i w prawo jak mu w duszy zagra i będzie super. Leszku, nie dostrzegasz tej subtelnej (dla Ciebie) różnicy,  że zabezpieczenia samochodów przed kradzieżą chronią ich nabywców przed złodziejami. Zabezpieczenia płyt kompaktowych chronią ich producentów i wymierzone są (także) przeciw nabywcom. Jedną z ważnych myśli tego artykułu jest to, że nabywcy są coraz mniej właścicielami dóbr które nabywają. Podany przez Ciebie przykład świadczy o tym, że nie dostrzegasz (lub nie chcesz dostrzegać i nie chcesz by inni dostrzegli) tego niepokojącego zjawiska.
MR
Maciej Roszkowski
3 lutego 2012, 20:45
 Kto ma prawa autorskie do praw autorskich
L
leszek
3 lutego 2012, 20:28
 U autora artykułu na przykład wyraźną pianę na ustach wywołuje Amazon, Kindle i ebooki, "pomoć lepsze od zwykłych książek". Tak się dziwnie składa, że jestem posiadaczem Kindla od pewnego czasu i dzięki temu na przykład mam dostęp do setek tysięcy darmowych książek na Amazon i rzeszy innych książek np. na stronie Gutenberg. Co więcej, za stosunkowo niewielką kwotę rzędu kilkunastu dolarów moge mieć dostęp do nieprzeliczonej rzeszy innych książek i jeśli przemogę wrodzone skąpstwo i pokonam tę psychologiczną barierę kilkunastu dolarów to w zasadzie świat książek stoi przede mną otworem. I to po kliknięciu myszką i odczekaniu kilku minut, gdy książka się ściągnie na Kindla. Również Kindla nabyłem, gdyż kwota 170 dolarów (łącznie z transportem) jakoś jest dla mnie osiągalna. Czyli - w odróżnieniu od autora artykułu - posiadanie tego urządzenia otworzyło mi drzwi do wielkiego świata książek i jakos nie ma wrażenia, żebym tym samym stał się niewolnikiem jakiejś mrocznej korporacji. Zaś co przykładu z książką Orwella, to jako człowiek który kończył Uniwersytet Warszawski i nawet ten ten sam wydział i kierunek co autor mogę wyłącznie powtórzyć znane powiedzenie "Anecdotal evidence does not make science", więc z faktu, że miała miejsca taka śmieszna historia nic dla mnie szczególnego nie wynika. Jest faktem, że ebooków nie można odsprzedawać ani darować, ale na pewno można je czytać i - będe się jednak upierał - jest to ich najważniejsza cecha. Poza tym, to jeśli Amazon nie pozwala na te transakcje to nie bierze się z faktu, że taka jest nieuchronna cecha tej mrocznej i zachłannej korporacji, ale raczej z tego, że na to nie pozwalają producenci czy wydawcy tych książek, gdyż Amazon jest wyłącznie sprzedawcą.
L
leszek
3 lutego 2012, 19:54
 Przyznam szczerze, że im dłużej czytam te dziwaczne wywody autora, to tym w większe zadumanie wpadam. Na przykład autor bardzo słusznie zauważył, że legalnie sprzedawane płyty są wyposażone w mechanizmy zabezpieczające, zaś kopie rozprowadzane nielegalnie ich nie mają, co jest ponikąd truizmem, gdyż warunkiem wprowadzenia legalnych kopii do obiegu nielegalnego i swobodnego jest oczywiście usunięcie wszelakich zabezpieczeń. Ale wnioski jakie autor z tego wyciąga są zadziwiające, a mianowicie że autor uważa, że producenci powinni także wziąć przykład z obiegu nielegalnego, a mianowicie pozbawić swoje produkty wszelkich zabezpieczeń, aby bez żadnych dodatkowych trudów, stresów i wyrzutów sumienia te produkty od razu trafiły do obrotu swobodnego i hulaj dusza. Myśle sobie, że np. wspólcześnie sprzedawane samochody sa wyposażane przed producentów w rózne przemyślne klucze, systemy i blokady,aby maksymalnie utrudnić życie złodziejom. Im samochód droższy, tym na ogól te zabezpieczenie bardziej wymyślne. Złodziej, aby wejść w posiadanie samochodu musi oczywiście samochód pozbawić czy zdezaktywować te zabezpieczenia, co jest oczywiste. Więc zdaniem autora, producenci samochodów powinni przestać się wygłupiać i i nie montować tych urządzeń. Dzięki temu każdy będzie mógł wsiąść do dowolnego samochodu, bez stresu, trudu, znoju i sobie pojechać w dolną stronę świata, w góre, w dół, w lewo i w prawo jak mu w duszy zagra i będzie super. 
L
leszek
3 lutego 2012, 15:52
 Cytat: ---------- Gdyby politycy dbali o zwykłych odbiorców kultury, to zakazaliby mechanizmów DRM. Szkodzą one tylko zwykłym użytkownikom, a nie stanowią większej przeszkody dla piratów. Tymczasem proponowane regulacje prawne mogą między innymi utrudnić dostęp do narzędzi umożliwiających obchodzenie DRM i swobodne korzystanie z zakupionych dóbr kultury ---------- Przyznam szczerze, że ,mentralność tutaj wyrażona obala mnie na ziemię. Autor sobie wyobraża, że rząd czy jakies Biuro Polityczne, ma wydawać rozporządzenie zakazujące biznesowi mechanizmów DRM. Tylko że biznes, jak będzie miał zabroniony mechanizm DMR, to sobie wymyśli mechanizm XXX lub YYY. Więc w następnej kolejność rząd zakaże posługiwania się mechanizmem XXX, YYY i jeszcze zapewne zakaże w ogóle wszelkich mechanizmów od AAA do ZZZ. Ale pojawi się pewnie problem, że biznes w związku z tym w ogóle przestanie produkować płyty gdyż nie będzie mu się to opłacać, albo będzie sprzedawać piekielnie drogo, żeby coś jednak zarobić. Więc zapewne w następnej kolejnośc rząd rozkaże biznesowi sprzedawanie płyt po cenach urzędowych i bez mechanizmów XXX pod surowymi karami. Ale ponieważ biznes szybko zbankrutuje, więc w następnej kolejność autor pewnie oczekuje, że rząd upaństwowi producentów i państwowe przedsiębiorstwo będzie produkowac płyty i dzięki temu autor będzie mógł swobodnie korzystać z zakupionych dóbr kultury i odtwarzać swoje ulubione płyty na dowolne sposoby i kopiować jak i gdzie mu w duszy zagra. Zaryzykuję stwierdzenie, że autor -bardzo słusznie - się jednak głęboko oburzy, gdy rząd podniesie podatki, bo przecież ktoś w końcu musi za to zapłacić, Zaś nawet wszechwładny rząd nie zrywa pieniędzy z drzew, ale zwyczajnie finansuje koszty z podatków i inaczej się nie da. Mam świadomość, że autor jest specjalistą od computer science, a nie od ekonomii, ale nawet głęboka znajomość informatyki nie zwalnia z posiadania chociażby minimalnej wiedzy polityczno-ekonomicznej.
M
Mokotowianin
3 lutego 2012, 14:30
 Oj, słucham właśnie płyty winylowej z lat 80. zespołu El Division, którego nie ma nawet na Youtube, i bynajmniej nie narzekam, że nie mogę sobie jej włożyć do laptopa i odtworzyć. Nie możesz włożyć do laptopa, bo nie jest wyposażony w czytnik płyt winylowych ;) Ale możesz podłączyć adapter do wejścia mikrofonowego i słuchać muzyki z winylu na laptopie. O ile adapter zmieści się w plecaku razem z laptopem ;) Ale możesz też te utwory zgrać na dysk i nie targać w plecaku. Mam wrażenie, że koncerny fonograficzne są daleko w tyle za technologią. Kiedyś było tak, że promowali utwory w radiu po to, żeby sprzedać te winyle. Były single (które leciały w radiu) i longplaye (gdzie do singli dogrywano marne kawałki, żeby drożej opchnąć). Dzisiaj środek ciężkości przesuwa się w kierunku Internetu. Utworów możesz posłuchać na YouTube a potem (jeśli chcesz je zabrać ze sobą do autobusu na odtwarzaczu) ściągasz mp3 (tzn. kupujesz w sklepie internetowym z mp3). Dziwi mnie, że te koncerny jeszcze nie dostrzegły tego porządku rzeczy i zamiast zacząć na tym zarabiać po ludzku, walczą w sądach o odszkodowania od tych, którzy uznają stare mechanizmy sprzedaży za niewygodne. Najlepszym przykładem jest walka z założycielem Megaupload, który planował uruchomić serwis w którym można byłoby kupić utwory płacąc bezpośrednio artystom.
P
pacza
3 lutego 2012, 13:27
 ciekawe spostrzeżenie, pewnie do tego to zmierza, ze każdy bedzie po kilka razy na tym samym chciał zarobić - raz na CD, raz na DVD a raz na mp3 - już nie będzie wystarczało kupić coś raz tylko zawsze za zmianę formatu będziemy musieli komuś zapłacić - a ja nie chce płacić za coś co sam mogę sobie zrobić - za własność intelektualną juz zapłaciłem wykonawcy i tym, którzy zrobili utwór, a za zmianę nośnika nic im nie dam, bo: 1. wole to sam zrobić za darmo 2. jak nie zrobie sam to oni za zrobienie tego zechcą mase kasy 3. nie mam czasu na to, żeby latać i kupować 4. nie będę płacił kilka razy za to samo Dla mnie w ogóle z całą surowością powinno być karane robienie podchodów jakie przewiduje ACTA - udostępniania moich danych na wniosek domniemanego poszkodowanego przez dostawcę internetu. Zgodę na takie coś wydaje prokurator lub sąd a nie ktoś kto ma przeczucie czy podejrzenie - ponoć na dzikim zachodzie nie żyjemy a w państwie prawa gdzie to władza ma go pilnować, a tak władza przekazuje prawo sądownicze w czyjeś niekompetentne i stronnicze ręce.  kiedyś myślałem że filmy sci-fi są śmieszne, że rządzące korporacje to jakaś bzdura, ale chyba się pomyliłem i do tego zmierza świat upadnie ten świat... a europa pierwsza a w niej Holandia, Wlk. Brytania Skandynawia (będzie tak jak ze starożytną Grecją i Rzymem)
SK
szanuj kobietę
3 lutego 2012, 13:08
"goła baba" - co za wstrętne określenie! "goła kobieta"  - wiesz, słowem też można szanować nieszanujące się kobiety!
RJ
Robert Jęczeń
3 lutego 2012, 12:15
Oj, słucham właśnie płyty winylowej z lat 80. zespołu El Division, którego nie ma nawet na Youtube, i bynajmniej nie narzekam, że nie mogę sobie jej włożyć do laptopa i odtworzyć. Czyżby producenci płyt do gramofonów byli w zmowie z ACTA? A cenzura jak najbardziej by się przydała. Wszędzie. Nawet państwowej TV nie można włączyć przy dziecku, trzeba cały czas czuwać, by wyłączyć drastyczne sceny. O internecie nie wspomnę. Gdy widzę, jak człowiek korzysta z wolności w sieci to mam dosyć tej wolności. P.S. Chwała Deonowi za to, że można ten portal czytać w obecności małego dziecka. Że nagle nie wyskoczy obrazek z morderstwem lub gołą babą.