Oddajcie mi moją muzykę!
Historia ograniczeń, które próbują narzucić korporacje sprzedające dostęp do dóbr kultury, to historia żenujących pomysłów. O ile do tej pory ofiarami byli głównie ci, którzy tak jak ja nierozsądnie powierzyli tym korporacjom swoje pieniądze, to teraz ofiarami możemy być wszyscy.
Niestety żyjemy w świecie, w którym w coraz mniejszym stopniu jesteśmy właścicielami tego, co kupiliśmy, a nowe regulacje mogą ten stan rzeczy tylko pogłębić. W przypadku dzieł kultury - wliczam w to filmy, muzykę i książki - największym problem są mechanizmy mające na celu zabezpieczenie ich przed kopiowaniem. Nie wiem, czy istnieje powszechnie przyjęta polska nazwa, ale po angielsku tego typu mechanizmy określane są terminem "Digital rights management" (w skrócie DRM). Chociaż głównym celem takich środków jest zazwyczaj utrudnienie życia tym, którzy chcą nielegalnie rozprowadzać dane dzieło, to w praktyce najbardziej cierpią ci, którzy legalnie je zakupili. Nielegalnie rozprowadzane kopie są zazwyczaj pozbawione żadnych ograniczeń i dostępne w dobrze znanym formacie, który łatwo odtworzyć i skonwertować do innych formatów. W przypadku legalnych kopii, mechanizmy DRM w większości przypadków znacząco ograniczają to, w jaki sposób możemy z nich korzystać. W praktyce oznacza to ograniczenie w wyborze urządzeń i systemów operacyjnych mogących je odtwarzać. W niektórych przypadkach w ogóle nie można ich odtwarzać bez stałego dostępu do Internetu. Dodatkowo za jakiś czas może się okazać, że w ogóle nie będzie dostępnych urządzeń pozwalających na odtwarzanie danego dzieła z powodu nieudokumentowanego formatu, w którym zostało udostępnione.
Dodatki specjalne: zabezpieczenia
Wiele, jeśli nie większość, płyt DVD zawierających filmy jest zaszyfrowanych. Stało się tak zapewne z wielu powodów. Głównie miało to na celu zabezpieczenie płyt DVD przed kopiowaniem oraz, jak przypuszczam, stworzenie możliwości ustalania różnych cen na płyty DVD w różnych częściach świata. Jak to wygląda w praktyce? Aby mieć pewność, że odtwarza się takie płyty całkowicie legalnie, należy użyć licencjonowanego odtwarzacza sprzętowego lub programowego. Ze względu na ograniczenia geograficzne, może jednak nie dać się odtworzyć płyty zakupionej w jednej części świata na odtwarzaczu z innej części świata. Ponadto dla wielu systemów operacyjnych mogą nawet nie istnieć licencjonowane odtwarzacze, co jedynie pogłębia istniejące monopole.
Pod koniec lat 90-tych, norweski nastolatek Jon Lech Johansen prawdopodobnie z dwiema innymi osobami, których personalia nigdy nie zostały ujawnione, stworzył program łamiący zabezpieczenia filmów na DVD i kopiujący je na dysk twardy. Czekała go za to kilkuletnia batalia sądowa. Zaowocowało to również pozwami przeciwko osobom w USA, które umieszczały w internecie tego rodzaju oprogramowanie lub tworzyły do niego odnośniki.
Obecnie do łamania zabezpieczeń filmów na płytach DVD używa się metod innych niż ta upubliczniona przez Johansena. Dzięki temu omija się przynajmniej niektóre z potencjalnych problemów prawnych. Pomimo tego, ze względu na nieoczywisty status prawny, odpowiednie oprogramowanie często jest przechowywane na serwerach poza Stanami Zjednoczonymi, między innymi w Unii Europejskiej. Gdy wejdą w życie proponowane regulacje prawne, nagle może stać się możliwe ściganie osób udostępniających takie oprogramowanie i używających go w wielu krajach. Ponadto może stać się możliwe blokowanie dostępu do serwisów udostępniających tego typu oprogramowanie i znajdujących się w innych krajach. Czy nagle obudzimy się w świecie, w którym zostaną całkowicie zablokowane nasze możliwości dysponowania zakupionymi filmami na DVD według naszego uznania?
PLAY czy STOP
Pisząc ten artykuł, słucham właśnie albumu "Pocałunek mongolskiego księcia" zespołu Armia. Używam do tego celu plików mp3, które ściągnąłem kiedyś z sieci. Wszystko zaczęło się od tego, że przed laty kupiłem ten album w postaci płyty kompaktowej. W rzeczywistości firma Pomaton EMI sprzedała mi produkt "kompakto-podobny". Informuje o tym zresztą okładka płyty, ale nierozważnie zignorowałem ostrzeżenie. O ile dobrze rozumiem zastosowany mechanizm, płyta jest uszkodzona w niewielkim stopniu tak, aby zwykłe odtwarzacze sobie z nią radziły, ale żeby stanowiła barierę nie do przejścia dla kogoś próbującego ją odtworzyć na komputerze. Jednocześnie na płycie znajduje się dosyć toporne oprogramowanie, pozwalające na odtwarzanie jej w systemie Windows, którego zazwyczaj nie używam do pracy (a na najnowszym komputerze nie mam go w ogóle). Niestety nie zadziałały najprostsze metody obejścia zabezpieczeń i ostatecznie, by móc tego albumu słuchać na moim komputerze, ściągnąłem go z sieci. Użytkownicy systemu Windows nie mogą jednak spać spokojnie, bo nikt im nie zagwarantuje, że oprogramowanie do odtwarzania płyty będzie działało w następnej wersji systemu Windows.
Moją przygoda z firmą Pomaton EMI w żadnym przypadku nie dorównuje kryminalnemu przypadkowi z udziałem spółki Sony BMG. Przez pewien czas płyty kompaktowe sprzedawane przez nią instalowały na komputerach użytkowników całkowicie bez ich wiedzy oprogramowanie, które miało zabezpieczać te płyty przed kopiowaniem. Oprogramowanie to stosowało cały repertuar metod znanych wcześniej głównie z wirusów i innych rodzajów złośliwego oprogramowania, aby ukryć swoje istnienie w systemie. Co gorsze, poza tym, że zużywało zasoby systemowe nawet wtedy, gdy użytkownik nie odtwarzał płyty kompaktowej, to było napisane na tyle kiepsko, że pozostawiało luki w zabezpieczeniach systemu, które mogły być wykorzystane przez wirusy, oraz mogło doprowadzać do niekontrolowanych błędów w systemie.
Co złego w tym, że ktoś korzysta z zakupionej przez siebie muzyki w wybrany przez siebie sposób? Kogo krzywdzi to, że stworzy pliki w formacie, który może odsłuchać na przenośnym odtwarzaczu muzyki?
Coraz mniej praw
Zadziwiająca rzecz przydarzyła się klientom internetowego sklepu Amazon. Amazon oferuje urządzenia Kindle do czytania książek elektronicznych. Choć książki elektroniczne mają być ponoć lepsze od zwykłych książek, nietrudno zauważyć, że takich książek nie można pożyczyć znajomym, odsprzedać po ich przeczytaniu albo nawet przekazać za darmo w celach dobroczynnych. Klienci, którzy zakupili powieści Orwella "Rok 1984" i "Folwark zwierzęcy", odkryli pewnego dnia, że zniknęły one z ich urządzeń Kindle. Okazało się, że wydawca, który sprzedawał je poprzez sklep Amazon, nie miał do tego prawa. W związku z tym Amazon, zainspirowany zapewne fabułą "Roku 1984", skasował je zdalnie z urządzeń klientów, by zmienić historię na taką, w której czytelnicy nigdy ich nie posiadali.
Przykłady można by mnożyć niemal w nieskończoność. To tylko kilka przypadków pokazujących, że tak naprawdę mamy coraz mniejsze prawo do rozporządzania tym, co zakupiliśmy. Gdyby politycy dbali o zwykłych odbiorców kultury, to zakazaliby mechanizmów DRM. Szkodzą one tylko zwykłym użytkownikom, a nie stanowią większej przeszkody dla piratów. Tymczasem proponowane regulacje prawne mogą między innymi utrudnić dostęp do narzędzi umożliwiających obchodzenie DRM i swobodne korzystanie z zakupionych dóbr kultury.
Historia ograniczeń, które próbują narzucić korporacje sprzedające dostęp do dóbr kultury, to historia żenujących pomysłów. W związku z tym, że mechanizmy DRM okazały się wielce nieskuteczne, korporacje te inspirują i wspierają regulacje prawne, których nie widzieliśmy nigdy wcześniej. O ile do tej pory ofiarami byli głównie ci, którzy tak jak ja nierozsądnie powierzyli tym korporacjom swoje pieniądze, to teraz ofiarami możemy być wszyscy. W dyskusji nad nowymi regulacjami mówi się ciągle o krzywdach dotykających te korporacje, a pomija całkowicie krzywdy wyrządzane przez te korporacje zwykłym odbiorcom kultury. Czy czyjeś prawa autorskie naprawdę uzasadniają wszystko? Czy każdy musi być traktowany jak potencjalny przestępca? Co będzie następne, gdy proponowane ostatnio regulacje spowodują, że dostawcy Internetu zostaną zmuszeni do monitorowania tego, co przesyłamy? Czy Poczta Polska zostanie poproszona o przeglądanie naszej korespondencji?
Krzysztof Onak pracuje obecnie na Carnegie Mellon University w ramach stypendium z Simons Foundation. Wcześniej obronił doktorat z informatyki teoretycznej na Massachusetts Institute of Technology. Podczas studiów na Uniwersytecie Warszawskim, wygrał razem z kolegami z uczelni Akademickie Mistrzostwa Świata w Programowaniu Zespołowym. Otrzymał dyplom Ministra Spraw Zagranicznych za wybitne zasługi dla promocji Polski w świecie.
Skomentuj artykuł