Polska przegrała na boisku i na trybunach
Polscy piłkarze przegrali w towarzyskim meczu w Kownie z reprezentacją Litwy 0:2. Oba gole stracili już w pierwszej połowie, bardzo nieudanej w ich wykonaniu.
Litwa - Polska 2:0 (2:0)
Bramki: Saulius Mikoliunas (19), Edgaras Cesnauskis (29).
Żółte kartki: Litwa - Tadas Labukas, Tomas Zvirgzdauskas, Tadas Kijanskas; Polska - Kamil Glik.
Sędzia: Andris Treimanis (Łotwa)
Widzów ok. 5 tys.
Litwa: Zydrunas Karcemarskas (46-Ernestas Setkus) - Marius Stankevicius, Andrius Skerla (46-Tomas Zvirgzdauskas), Marius Zaliukas, Tadas Kijanskas - Kestutis Ivaskevicius, Mindaugas Panka (87-Tomas Razanauskas), Saulius Mikoliunas (46-Deividas Cesnauskis), Edgaras Cesnauskis (84-Valdemar Borowskij) - Tomas Danilevicius (68-Dominykas Galkevicius), Tadas Labukas.
Polska: Sebastian Małkowski - Łukasz Piszczek, Arkadiusz Głowacki, Kamil Glik, Maciej Sadlok - Adrian Mierzejewski (46-Kamil Grosicki), Rafał Murawski (46-Sławomir Peszko), Dariusz Dudka (86-Tomasz Jodłowiec), Jakub Błaszczykowski (86-Szymon Pawłowski), Ludovic Obraniak (67-Roger Guerreiro) - Robert Lewandowski (70-Michał Kucharczyk).
Zanim doszło do piątkowego meczu, bardzo niespokojnie było na stadionie i wokół niego. Grupy polskich pseudokibiców toczyły regularną bitwę z litewskimi służbami ochrony, a także... między sobą (zwaśnione grupy z różnych klubów). Chuligani rzucali betonowymi fragmentami trybun, kamieniami, racami i petardami. Już ponad godzinę przed meczem dodatkowe siły policji otoczyły trybunę dla gości.
"Bardzo prosimy kibiców o zachowanie spokoju" - zaapelował niemal błagalnym tonem spiker zawodów.
W końcu sytuacja się uspokoiła i spotkanie rozpoczęło się zgodnie z planem. Na trybunach polscy fani stanowili większość. Sektory przeznaczone dla Litwinów świeciły pustkami. Po części mogło to wynikać z obaw o bezpieczeństwo na stadionie, ale również dlatego, że piłka nożna nie jest na Litwie szczególnie popularna. Wystarczyło spojrzeć na stadion FBK Kowno - niewielkie trybuny, bieżnia wokół stadionu, brak podgrzewania murawy.
Skład polskiego zespołu w jednym przypadku był zaskoczeniem. W bramce Franciszek Smuda wystawił debiutanta Sebastiana Małkowskiego z Lechii Gdańsk, a nie typowanego przez media do tej roli Grzegorza Sandomierskiego (obecnego na czwartkowej konferencji poprzedzającej mecz).
Trener Litwinów Raimondas Zutautas też sprawił jedną niespodziankę. Wbrew wcześniejszej zapowiedzi wystawił obrońcę Valencii Mariusa Stankeviciusa. W pozostałych przypadkach sprawdziły się jego słowa - w składzie nie pojawili się m.in. Darvydas Sernas z Widzewa Łódź (Piłkarz Roku 2010 na Litwie) oraz Deividas Semberas z CSKA Moskwa.
O pierwszej połowie trener Smuda wolałby chyba jak najszybciej zapomnieć. Między 19. i 29. minutą polscy piłkarze stracili dwa gole, oba po płaskich strzałach z okolic szesnastego metra. Najpierw Małkowskiego pokonał niepilnowany Saulius Mikoliunas, a w drugim przypadku Edgaras Cesnauskis (dopadł do przypadkowo odbitej piłki).
"Franek Smuda, gdzie te cuda?" - krzyknęli polscy fani. Ożywili się natomiast sympatycy gospodarzy. Okrzyk "Lietuva", z początku nieśmiały, w miarę upływu czasu stawał się coraz głośniejszy.
Polacy grali wolno, bez pomysłu. Dwukrotnie próbował Robert Lewandowski, ale najbliżej szczęścia był tuż przed przerwą Ludovic Obraniak. Skrzydłowy Lille zmarnował sytuację sam na sam - trafił prosto w golkipera gospodarzy.
Na drugą połowę Smuda wprowadził wracającego po "banicji" Sławomira Peszkę oraz Kamila Grosickiego. A ponieważ na murawie pozostali Ludovic Obraniak i Jakub Błaszczykowski, w składzie biało-czerwonych było... czterech nominalnych skrzydłowych.
W 60. minucie niewiele brakowało, żeby emocje się zakończyły. Litewski pomocnik Widzewa Mindaugas Panka uciekł lewą stroną obrońcom, ale jego strzał trafił w słupek. W odpowiedzi chwilę potem groźnie uderzył Grosicki - piłka potoczyła się przy linii bramkowej i padła łupem defensywy gospodarzy.
Niestety, wkrótce potem zaczęły się kolejne zamieszki. Z polskiego sektora poleciały w kierunku policji różne przedmioty i race świetlne. Sędzia nie przerwał jednak zawodów.
W ostatnim kwadransie piłkarze Smudy osiągnęli przewagę, której efektem było kilka groźnych strzałów. Kamil Glik kopnął nad bramką, a uderzenie Rogera z rzutu wolnego obronił wprowadzony po przerwie Ernestas Setkus (dobitka Grosickiego trafiła w słupek).
Biało-czerwoni ponieśli pierwszą w tym roku porażkę. Wcześniej - w lutym - pokonali po 1:0 Mołdawię i Norwegię.
Skomentuj artykuł