Powstanie w czasach popkultury

Marcin Łukasz Makowski
Marcin Łukasz Makowski

Choć dzisiaj emocje nie słąbną, coraz rzadziej wraca echo dawnych, autentycznych rozterek. Zastępują je miałkie pomrukiwania wylansowanych gówniarzy albo peany święcie oburzonych publicystów.

W odczuciu tych pierwszych powstanie to niepotrzebny balast, lokalny event tak zwanej "warszawki". Dla drugich stosunek do tamtych feralnych dni funkcjonuje jak papierek lakmusowy na polskość. I tak na przemian: pop i martyrologia, heroizm i blaza.

Polska to taki kraj, w którym co roku na nowo wybucha powstanie. Jeszcze zanim dobrze uprzątnięto zgliszcza spalonego śródmieścia, Kisielewski spierał się ze Stommą i Turowiczem o sensowność tej bezprecedensowej hekatomby. Dziejowa koniecznoś, czy popis arogancji dowództwa? Bitwa o honor czy odwieczna polska celebra klęski?

Jak dzisiaj mówić o powstaniu? W końcu miasto zabliźni wszystkie rany, odbudują Prudential, centrum zalśni światłem odbitym od szyb wieżowców. Zostanie sama pamięć, podzielona między komiks, wzruszenie ramion i zakurzone antologie. Może taki los wszystkiego, co minęło? Zawyją syreny, a rozchichotane grupki nastolatek uciekną w klimatyzowane wnętrza galerii. Ktoś o 17 wypije latte, ktoś inny przystanie i się zaduma. Nie wiem i nie chcę wiedzieć, jak wiele osób zapytanych na ulicy potrafi wymienić choć jeden fakt związany z powstaniem. Ile w nas pozy, a ile przemyślenia tej brutalnej lekcji z niepodległości.

DEON.PL POLECA

Chcę wierzyć, że dzisiaj jest taki dzień, w którym na bok trzeba odstawić wszystkie polityczne spory i historyczne debaty. Abstrahując od decyzji dowództwa, na barykadach Warszawy ginęli ludzie, którzy wierzyli, że wolność można wywalczyć własnymi siłami. Ludzie tacy jak my, a jednocześnie zupełnie inni. Dla nich Polska nie była odziedziczoną oczywistością. Studenci, nastolatki, modni i fajni warszawiacy musieli okupić prawo do stolicy własnym życiem. I nie zawahali się tego zrobić.

Pokolenie, które wtedy straciliśmy, to jedna z największych porażek Rzeczpospolitej. Walki zaczepne przewidziane na kilka dni, trwały ponad dwa miesiące. 63 świty i zmierzchy, w których niebo nad Warszawą jaśniało łuną pożarów i rozbrzmiewało krzykami konających. Gdyby to było w mojej mocy, zrobiłbym wszystko, aby tam być i każdego ostrzec: "Nikt nie przyjdzie wam z odsieczą. Powstanie jest przegrane. Zewrzyjcie szeregi i czekajcie. Rozsadźcie nadchodzący komunizm od środka - na uniwersytetach i w permanentnej opozycji". Można dowództwu zarzucać brak zmysłu strategicznego, niespotykaną nonszalancję w szafowaniu losem żołnierzy. Tych, którzy wiedzieli, że to nie może się udać, należy rozliczyć z pełną skrupulatnością. Od reszty uczmy się poświęcenia.

My, piękni dwudziestoletni. My, którzy wolność dostaliśmy w spadku po ojcach i dziadkach. My, którzy lepiej wiemy, co działo się na ostatniej konferencji Appla, ale nie słyszeliśmy o Borze-Komorowskim i Okulickim. Polski nie stać na kolejne powstanie, dlatego musimy zrobić wszystko, aby nigdy o nim nie zapomnieć. Inaczej nie będziemy warci ich krwi.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Powstanie w czasach popkultury
Komentarze (2)
T
tak
1 sierpnia 2013, 15:45
Denerwuje mnie ten ograny i kłamliwy motyw, że my, Polacy, celebrujemy tylko klęski. Jest to szczególnie obrzydliwe gdy ten zarzut formułują ci, którzy są przeciwko upamiętnieniu największego zwycięstwa oręża polskiego podczas wojny polsko-bolszewickiej w 1920 roku. Nie ma ani jednego pomnika dotyczącego tego świetnego zwycięstwa ratującego Europe  przed bolszewizmem.  Polscy żołnierze są jedynymi na świecie, którzy zdobyli Kreml w roku 1612
SO
Syme on
1 sierpnia 2013, 13:39
Niesamowity tekst naprawdę skłaniający do zadumy i szacunku w tej całej corocznej wrzawie nie wiadomo o co, w której tak samo krytycznie patrzy się na tych za i tych przeciw. Nie wiem czy arogancja w stosunku do historii jest dla mojego pokolenia dzieckiem współczesności czy może spadkiem po dziesiątkach lat kiedy nie nauczyliśmy się być wspólnie w świętowaniu i w zadumie nad porażkami, ale też nad zwycięstwami. Pomniki i muzea niczego nie załatwią jeżeli nie nauczymy się rozmawiać, a rocznice traktujemy jak coroczne happeningi prześcigające się w innowacji. Żałuję, że dziadek nie miał w sobie tyle odwagi by wymagać od rozbieganego dzieciaka chwili spokoju na wysłuchanie jego historii życia, a rozbiegany dzieciak wolał sobie wyobrażać, że blizny dziadka to pozstałość po życiu pirata niż zapytać go wprost by usłyszeć wspaniałą i co najważniejsze prawdziwą historię. Cześć Poległym!