Protesty czy już rewolucja?

(fot. EPA/Albert Olive)
Jarosław Stróżyk / "Rzeczpospolita" / "Przewodnik Katolicki"

Hiszpańska młodzież od 15 maja okupuje place największych miast. Protestuje przeciwko gigantycznemu bezrobociu i klasie politycznej. Komentatorzy zastanawiają się, czy podobne protesty rozleją się na całą Europę.

Zaczęło się niewinnie. 15 maja w 50 największych hiszpańskich miastach odbyły się demonstracje sprzeciwu wobec obecnej sytuacji gospodarczej kraju. Nie byłoby w tym nic dziwnego, w końcu w Hiszpanii do protestów społecznych dochodzi od lat i nieraz uczestniczyły w nich miliony ludzi, a nie, jak tym razem, co najwyżej setki tysięcy. Jednak tym, co wyróżnia protesty, jest fakt, że nie zwołały ich ani związki zawodowe, ani znaczące organizacje społeczne, ani nawet Kościół katolicki. Tym razem na ulice wyszła młodzież, organizując się za pośrednictwem internetu. Do demonstracji wezwały przez społecznościowe portale internetowe różne mało znane ugrupowania, takie jak „O Prawdziwą Demokrację”, „Młodzież bez Przyszłości”, „Ekolodzy w Akcji” oraz domagająca się wprowadzenia podatków od transakcji finansowych międzynarodowa organizacja ATTAC.

Według rzecznika „O Prawdziwą Demokrację”, Fabio Gandory, „ludzie żądają zmian politycznych i społecznych wobec nieefektywności obecnego systemu”. – Odrzucamy system, który traktuje obywateli jak towar w rękach polityków i bankierów – zapowiadał. Zdaniem Gandory, „chociaż nie ma jawnie winnych obecnej sytuacji społeczno-politycznej, to trzeba odrzucić istniejący zafałszowany system wyborczy, który skazuje na dwupartyjność”.

Sytuacja gospodarcza młodych rzeczywiście w Hiszpanii jest niezbyt ciekawa. Kryzys finansowy, który Hiszpania silnie odczuła, pogorszył tę i tak trudną sytuację młodych, wielu z nich pozbawiając jakiejkolwiek możliwości pracy.

Ogólna stopa bezrobocia wynosi obecnie 20 proc., ale wśród młodego pokolenia sięga 43 proc. A przecież hiszpańskiej młodzieży, należącej do wyżu demograficznego, od małego wpajano, że są złotym pokoleniem, rozwijającym się nareszcie w czasach demokracji, pokoju i prosperity. Wydawali się skazani na sukces, tymczasem czekało ich wyjątkowo twarde lądowanie.

Problem złych warunków zatrudnienia wiedzie prym podczas protestów. Demonstranci krzyczą m.in.: „Nie mamy domu, nie mamy roboty, nie mamy emerytury, ale nie mamy też strachu”.

Niespodziewanie dla rządzących młodzież nie poprzestała na zorganizowaniu demonstracji, tylko pozostała na placach. Pierwotnie zapowiadano, że zostaną tam do wyborów samorządowych, które odbyły sie w Hiszpanii w ubiegłą niedzielę. Jednak teraz już wiadomo, że protesty zostały przedłużone. Jak długo potrwają? Nie wiadomo. Co chcą osiągnąć protestujący? To też pozostaje nie do końca jasne.

Arabska wiosna czy rok 1968?

Niewątpliwie protestujących zainspirowała arabska wiosna ludów. Młodzi ludzie z madryckiego Puerta del Sol wręcz wzorują się na protestujących z kairskiego placu Tahir. Tak samo jak w przypadku egipskich protestów kluczową rolę w ich organizowaniu odgrywa internet. Pod względem haseł głoszonych przez protestujących też jest podobnie. W Hiszpanii, tak jak w Egipcie czy Tunezji, pojawiają się postulaty społeczne i polityczne. To pod tym względem widać pewne podobieństwo do arabskiej wiosny. Podobieństwo jest jednak o tyle złudne, że Hiszpanie nie żyją pod pręgierzem, a ich standard życia jest o kilka poziomów wyższy niż mieszkańców Afryki Północnej. Do tego trzeba wyraźnie podkreślić, że w Tunezji czy Egipcie od lat panowali dyktatorzy, więc główny nacisk protestów położony był na walkę o demokratyzację tych krajów. W Hiszpanii rządzą ludzie, na których znaczna część z demonstrujących głosowała. Nie można o tym zapominać. Niemniej styl, w jakim Tunezyjczycy, Egipcjanie czy Syryjczycy odważyli się zorganizować demonstracje sprzeciwu wobec władzy, na pewno dodał wiary hiszpańskim studentom.

Wielu komentatorów podkreśla jednak, że hiszpańskie protesty mają więcej wspólnego z rewoltą młodzieży z 1968 r. niż z arabską wiosną. Wówczas również na ulice europejskich miast wyszli studenci protestujący przeciwko panującym stosunkom społecznym. Wtedy także głoszono antykapitalistyczne hasła. Atakowano banki i instytucje finansowe. Teraz też demonstranci domagają się większej kontroli banków, zwiększenia podatków od banków i od „bogatych” oraz podziału miejsc pracy przez redukcję godzin zatrudnienia.

Zapatero zapomniał o gospodarce

Paradoksalnie takie socjalistyczne hasła pojawiają się wówczas, kiedy Hiszpanią rządzi jeden z najbardziej lewicowych rządów w Europie. Premier José Luís Zapatero dla wielu lewicowych przywódców był wręcz przykładem.

Lider SLD Grzegorz Napieralski twierdził wręcz, że chce być polskim Zapatero. Problem w tym, że lider hiszpańskiej lewicy doszedł do władzy zupełnie bez pomysłu na to, co chce zrobić z hiszpańską gospodarką. Zresztą władza dostała mu się dosyć niespodziewanie. W 2004 r. wszystko wskazywało na to, że wybory wygra centroprawicowa Partia Ludowa. Rządząca wówczas Hiszpanią prawica pod przywództwem premiera José Marii Aznara miała szereg sukcesów gospodarczych. Bezrobocie w kraju malało, wzrost gospodarczy był wysoki, a Hiszpania była stawiana innym krajom za wzór.

Wydawało się, że Hiszpanie kolejny raz powierzą jej rządy. Jednak dokonanie przez Al-Kaidę tuż przed wyborami zamachu w Madrycie zupełnie zmieniło sytuację. Aznarowi i prawicy dostało się za to, że poparli wojnę w Iraku i wysłali tam hiszpańskich żołnierzy. Władzę zdobyła lewica, która jednak nie była do tego przygotowana. Zamiast kontynuować reformy gospodarcze poprzedników, rząd Zapatero skupił się na przeprowadzeniu „rewolucji obyczajowej”. W krótkim czasie zliberalizowano ustawę aborcyjną, zalegalizowano związki homoseksualne i umożliwiono im adopcję dzieci. Rząd wziął także na cel Kościół katolicki. Wycofano religię ze szkół i obcięto fundusze przekazywane na prowadzone przez Kościół cele charytatywne. Zapatero obudził także dawne podziały, biorąc się za rozliczanie frankistowskiej strony wojny domowej w Hiszpanii z lat 30. W jego polityce historycznej winna była tylko jedna strona wojny. Zbrodnie strony lewicowo-republikańskiej były wybielane lub przemilczane. Efekt? Olbrzymie podziały i konflikty w społeczeństwie. Nikt nie mówił jednak o gospodarce i problemach społecznych.

A tutaj sytuacja z roku na rok się pogarszała. Kiedy przyszedł światowy kryzys finansowy, hiszpańska gospodarka była na niego zupełnie nieprzygotowana.

Dzisiaj protestująca młodzież za złą sytuację obwinia całą klasę polityczną. Jest to jednak wyjątkowo niesprawiedliwe, biorąc pod uwagę efekty rządów prawicy i „dokonania” Zapatero.

Czy Hiszpania wywoła efekt domina?

Wielu obserwatorów zastanawia się, czy hiszpańskie protesty wywołają efekt domina i sprawią, że wkrótce ujrzymy podobne protesty w innych europejskich krajach. To wielce prawdopodobne, biorąc pod uwagę problemy gospodarcze, z jakimi wiele państw się boryka. Już teraz w Grecji organizowane są „dni gniewu”. Na ulicach greckich miast co jakiś czas dochodzi do gwałtownych starć demonstrantów z policją. Napięta jest też sytuacja w Portugalii.

Nawet w radzącej sobie jakoś z kryzysem Wielkiej Brytanii zapowiedzi ostrych cięć i reform ze strony rządu wywołały gwałtowne protesty studentów. Niewykluczone więc, że rzeczywiście będziemy mieli powtórkę z 1968 r. i fala młodzieżowych protestów rozleje się na inne państwa. Tym bardziej że hasła protestów wymierzone w klasę polityczną i bogaczy są społecznie bardzo nośne. Jednak poza często usprawiedliwionym gniewem nie bardzo wiadomo, co takie protesty miałyby przynieść. Sytuacja gospodarcza w Europie jest zła i nic nie wskazuje na to, by szybko miało się to zmienić. Protesty, choćby najgwałtowniejsze, nie są w stanie tu wiele zmienić.

Polska na innej planecie

Na tym wzburzonym europejskim morzu wyjątkowo spokojnie prezentuje się Polska. Nikt u nas nie organizuje podobnych protestów jak w Hiszpanii i nic nie wskazuje na to, by w najbliższej przyszłości miało się to zmienić. Nie znaczy to wcale, że nie ma u nas podobnych problemów jak w Hiszpanii. Są i to równie poważne. Bezrobocie wśród młodych jest najwyższe z wszystkich grup wiekowych. Wiele osób po studiach nie może znaleźć żadnej pracy. Młodych nie stać na własne mieszkanie. Jednak z takimi problemami w Polsce musimy zmagać się od wielu lat. Młodzież zamiast wychodzić na ulice, woli po prostu poszukać pracy za granicą. Jeśli już ktoś próbuje protestować, to najczęściej są to jakieś nieliczne grupy. Największe emocje w naszym kraju wywołują zupełnie inne tematy, jak np. katastrofa smoleńska. Problemy gospodarcze są gdzieś schowane na dalszym planie.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Protesty czy już rewolucja?
Komentarze (2)
Piotr
28 maja 2011, 12:33
ja popieram młodych hiszpanów. ta niesprawiedliwość jaka wynika z podzialów na bogatych i całą resztę musi budzić niezadowolenie. to nie jest dobre, że większość bogactw i kapitału skupia w swoich rękach mała liczba przedsiębiorców czy korporacji
F
folk
28 maja 2011, 00:57
"  Problemy gospodarcze są gdzieś schowane na dalszym planie." No i niestety szkoda że tak jest. Nie wiem co zmieniłyby protesty w stylu hiszpanów, ale może byłby przyczyną do zmiany rządu.