Teflonowa Angela i samiec alfa

Eksperci są zgodni, że ujawnione depesze osłabiły prestiż Ameryki. - Supermocarstwo zostało spoliczkowane - mówi Janusz Reiter, były ambasador RP w Niemczech i USA (fot. EPA/Michael Reynolds)
Włodzimierz Knap / "Dziennik Polski"

Opublikowanie w prasie depeszy dyplomatycznej przez Otto von Bismarcka - celowo przez niego sfałszowanej - doprowadziło, a na pewno przyśpieszyło 140 lat temu wojnę francusko-pruską. Jej skutkiem było powstanie zjednoczonych Niemiec.

Można zatem powiedzieć, że publikacja depeszy (tzw. emskiej) przyczyniła się do zmiany biegu dziejów świata. Na razie nic nie wskazuje na to, by podobny efekt miały wywołać publikacje amerykańskich depesz, które zdobył portal Wikileaks, choć zapewne władze przynajmniej kilku krajów po ich ujawnieniu nie mogą spać spokojnie. Niestety, chodzi o najbardziej zapalne miejsca na kuli ziemskiej: Bliski Wschód, Koreę Północną, Pakistan, Turcję. Iran wie już czarno na białym, że Arabia Saudyjska i inne kraje arabskie wręcz domagały się, by Stany Zjednoczone siłą się z nim rozprawiły. Reżim Kim Dzong Ila przekonał się, że Chiny nie byłyby przeciwne, gdyby Korea Płn. zniknęła z mapy świata. Również Ukraińcy dowiedzieli się, że "samiec alfa", jak amerykańscy dyplomaci określili premiera Rosji Władimira Putina, nazywa ich kraj "sztucznym", który "powstał z terytoriów Polski, Czechosłowacji, Rumunii i Rosji". Putin stwierdził także, że "egzystencja tego państwa (Ukrainy) może być zagrożona".

Wiele głów państw, byli i obecni dyplomaci oraz eksperci przekonują, że nic wielkiego się nie stało, że na jaw nie wyszło nic, co byłoby rzeczywistą tajemnicą. Przypomnijmy jednak, że dotychczas ujawniono znikomy odsetek całej dokumentacji, którą portal przekazał kilku wielkim gazetom. One mogą - i pewnie to robią - w uzasadnionych przypadkach stosować cenzurę prewencyjną, by publikacje nie przyniosły tragicznych skutków. Przed groźnymi konsekwencjami przestrzegają władze amerykańskie. Twierdzą one, że niektóre dokumenty oznaczać będą wyrok śmierci na osoby w nich wymienione. Również były prezydent USA, Bill Clinton, jest przekonany, że przeciek depesz kosztować będzie niektórych ludzi życie.

Dodajmy, że portal Wikileaks sam nie może ujawniać dokumentów, bo został zablokowany przez hakerów. Nie można jednak wykluczyć, że jego informatykom, którzy są podobno najwyższej klasy specjalistami, uda się złamać blokadę. Przypomnijmy, że założyciel portalu Julian Assange podaje, iż wszystkich materiałów dyplomatycznych ma 3 mln, choć na razie gazetom udostępnionych zostało ok. 250 tys. (te przekazują je stopniowo). Są to przede wszystkim depesze przesłane przez amerykańskich dyplomatów z ponad 200 placówek, w tym z Polski.

Eksperci są zgodni, że ujawnione depesze osłabiły prestiż Ameryki. - Supermocarstwo zostało spoliczkowane - mówi Janusz Reiter, były ambasador RP w Niemczech i USA, prezes Centrum Stosunków Międzynarodowych. Teraz dyplomaci amerykańscy zapewne będą mieli kłopoty podczas swojej pracy. Wielu ich rozmówców pamiętać będzie o maksymie, że "milczenie jest złotem".

Na założyciela portalu Wikileaks narzekać nie powinni natomiast historycy i politolodzy. Dostali dzięki niemu dostęp do źródeł, na które czekać musieliby co najmniej 20-30 lat, a na niektóre sporo dłużej. Większość materiałów to polityczne doniesienia średniego i wysokiego szczebla z niemal całego świata oraz instrukcje z Waszyngtonu. Nie ma wśród ujawnionych dotychczas dokumentów takich, które opatrzone byłyby klauzulami najwyżej tajności, czyli NODIS (tylko dla prezydenta, sekretarza stanu i ambasadora), ROGER, EXDIS, DOCKLAMP (wyłącznie pomiędzy sekretarzami obrony ambasad i wywiadem wojskowym).

Prof. Zbigniew Lewicki, amerykanista z Uniwersytetu Warszawskiego, były dyrektor Departamentu Ameryki w MSZ, ujawnione materiały nazywa "dyplomatycznym maglem", "brudami". I rzeczywiście, sporo jest tego rodzaju informacji. One też są najczęściej powtarzane w mediach. Oberwało się przywódcom kilku ważnych państw. I tak, kanclerz Angela Merkel została w jednej depeszy nazwana "teflonem". Ale też dyplomaci USA uznają ją za osobę "metodyczną, racjonalną i pragmatyczną", która pod presją "działa z uporem, ale unika ryzyka i rzadko jest kreatywna". Znacznie bardziej krytycznie amerykański ambasador w Berlinie ocenił szefa niemieckiej dyplomacji Guido Westerwellego, którego pomysły nazwał jako "mało treściwe", jego samego jako zdeklarowanego geja.

 

Powody do satysfakcji mógł mieć premier Rosji Władimir Putin, gdyż został określony jako "samiec alfa", "batman". Prezydent Rosji Dmitrij Miedwiediew dowiedział się, że dyplomaci nazwali go "nijakim", "niezdecydowanym", "bladym". Depesza nadana z ambasady USA w Warszawie dowodzi, że podobnie układ sił pomiędzy Putinem a Miedwiediewem oceniają ludzie rządzący naszym krajem. Czytamy w niej - "Polska jest przekonana, iż za wydarzenia (wojnę rosyjsko-gruzińską - red.) odpowiada premier Putin, i że prezydent Miedwiediew jedynie wykonuje jego polecenia".

Kim Dzong Il, dyktator Korei Płn., został nazwany "sflaczałym". Mahriban Alijewa, pierwsza dama Azerbejdżanu, jak pisze amerykański dyplomata, nie może się uśmiechać, ponieważ poddała się liftingowi twarzy, by wyglądem przypominać córkę. Prezydenta Afganistanu Hamida Karzaja dyplomaci USA mają za człowieka o "słabej osobowości", paranoika, którego zajmują spiskowe teorie. Jeden z amerykańskich dyplomatów daje ciekawy opis wydarzenia, którego był świadkiem w 2006 r. w Czeczenii. Na weselu ustosunkowanej pary młodej jednym z gości był prezydent Czeczenii Ramazan Kadyrow. Pijani goście rzucali studolarowe banknoty tańczącym dzieciom. Dyplomata ocenia, że dzieci-tancerze zebrali z podłogi do 5 tys. dolarów. A gospodarz pochwalił się później, że Kadyrow podarował młodej parze 5-kilogramową sztabę złota. W relacji przesłanej do Waszyngtonu dyplomata przekazał, że Kadyrow w obawie przed zamachem nie nocuje dwóch nocy pod rząd w tym samym miejscu.

Jednak oprócz depesz opisujących słabości i przywary ludzkie, są też takie, które dotyczą spraw ważnych, dotyczących relacji dwustronnych lub wielostronnych między państwami. Fachowcy podkreślają, że dotychczas nic ich nie zaskoczyło. Przyznają jednak, że co innego jest podejrzewać, uważać nawet za pewne, a co innego, gdy o czymś można przeczytać. Zwracają uwagę np. na to, że irańscy przywódcy dostali czarno na białym, iż państwa arabskie - od Arabii Saudyjskiej po Jordanię i Egipt - otwarcie wzywają Amerykanów do zbombardowania Iranu i zniszczenia irańskiego programu nuklearnego. Król Bahrajnu apelował do Amerykanów "o użycie wszelkich metod" w celu powstrzymania Iranu. Prof. Janusz Danecki, znawca świata arabskiego, twierdzi, że z pewnością kierownictwo Iranu zdaje sobie sprawę z nastawienia części krajów arabskich i Izraela, ale po ujawnieniu depeszy sytuacja stanie się jeszcze bardziej napięta.

Najwięcej chyba emocji wzbudził przeciek o tym, że sekretarz Stanu USA Hillary Clinton wydała dyplomatom amerykańskim w 2009 r. polecenie zbierania danych biometrycznych (kodu DNA, odcisków palców, zdjęć tęczówki oka) urzędników ONZ, z sekretarzem generalnym włącznie, a także dyplomatów z Chin, Rosji, Francji i Wielkiej Brytanii. Clinton poleciła także zbierać numery kart kredytowych, telefonów komórkowych oraz hasła dostępu do internetu. Zamieszanie wywołało również pismo Departamentu Stanu z 2008 r., które precyzuje, jak urzędnicy i dyplomaci powinni spełniać wymagania "National Humint Collection Directive" w poszczególnych krajach. "Humint" - w żargonie wywiadowczym - oznacza zbieranie wszelkich danych osobowych. Janusz Reiter, były ambasador w Niemczech i USA, zapewnia, że dla osób znających politykę międzynarodową i kuchnię dyplomatyczną, takie informacje nie mogą stanowić zaskoczenia. Nie zmienia to jednak faktu, że dyplomaci USA zobowiązani zostali do wypełniania zadań szpiegowskich i to zazwyczaj zlecanych szpiegom niskiego szczebla.

 

Znawcy za celne uważają charakterystyki przywódców i czołowych polityków Francji, Rosji czy Niemiec. Prof. komandor Krzysztof Kubiak, który specjalizuje się w sprawach bezpieczeństwa międzynarodowego, podkreśla, że również w taki sposób uprawia się dyplomację. - Tak postępują chyba wszyscy na świecie, zapewne także polscy dyplomaci - mówi prof. Kubiak. - Chodzi o to, że muszą oni informować swoje centrale i rządy, o szczegółach, konkretach, dzielić się swoimi spostrzeżeniami i ocenami. Te dotyczą także przywódców państw, w tym również - a może przede wszystkim - zawierać powinny informacje o ich słabych i silnych stronach. Tego rodzaju dane są bowiem pożyteczne dla ich krajów rodzimych i to niezależnie od tego, czy dotyczą przywódców z państwa wrogiego czy zaprzyjaźnionego. To, że jedni dyplomaci przesyłają do swoich krajów depesze napisane mało eleganckim, a nawet grubiańskim językiem, a inni unikają go, nie zmienia istoty sprawy.

Z dokumentów wynika też, że USA zaczynają poważnie powątpiewać w wiarygodność tureckiego sojusznika, który nie tylko popiera Teheran i zagłosował w Radzie Bezpieczeństwa ONZ przeciwko sankcjom na Iran, nie tylko nienawidzi Izraela, lecz także jest podejrzewany o pomaganie Al-Kaidzie w Iraku. USA miałyby z kolei udzielić wsparcia antytureckiej kurdyjskiej Partii Pracujących Kurdystanu.

Za nowość można uznać, że - jak wynika z depesz - część chińskich polityków nie miałaby nic przeciwko zjednoczeniu Korei pod kierownictwem rządu w Seulu. Znawcy prognozują, że Północni Koreańczycy mogą się teraz zezłościć na Chiny. Doprowadzić to może do pogorszenia stosunków Pekin-Phenian i zastopowania rozmów o północnokoreańskim programie jądrowym. Z dokumentów wynika także, że wiedza władz chińskich na temat sytuacji w Korei Płn. jest ograniczona. W zeszłym roku Chińczycy wciąż nie wiedzieli, czy w 2008 r. Kim Dzong-Il miał wylew, jak sugerowały media. Przedstawiciel Pekinu Wang Jiarui spotkał się z dyktatorem w 2009 r., ale wiele się nie dowiedział. "Nie mógł dostrzec żadnych blizn na jego czole, które byłyby efektem operacji po wylewie" - napisano w raporcie amerykańskiej dyplomacji.

Wikileaks zdobyła 972 depesze nadane z ambasady USA w Warszawie oraz z konsulatu w Krakowie. Ostatnia pochodzi z lutego tego roku. 31 z nich ma gryf tajności, 565 jest poufnych. Zdecydowana większość dotyczy lat 2005-2009. Dotychczas opublikowano tylko dwie depesze z naszego kraju. W jednej mowa jest o tym, że w czasie wojny w Gruzji Polska pokazała niespodziewanie silne przywództwo. Depesza powstała na kilka dni przed wizytą prezydenta Lecha Kaczyńskiego oraz prezydentów krajów bałtyckich i Ukrainy w Tbilisi.

Druga - opatrzona gryfem tajności - opisuje spotkanie z ówczesnym szefem sztabu generalnego gen. Franciszkiem Gągorem. Rozmowa dotyczyła sprzedaży Tbilisi polskich rakiet przeciwlotniczych i przeciwpancernych (miały być przetransportowane do Gruzji przez Amerykanów). Dowódca polskiej armii stwierdził, że gruziński prezydent Mikcheil Saakaszwili, wydając rozkaz do ataku na Osetię Południową, dał się sprowokować i postąpił dokładnie tak, jak chcieli Rosjanie. - Na głupim posunięciu Gruzji skorzysta tylko Moskwa i wzmocnią się rosyjscy twardogłowi. Wojna zrujnuje gruzińską armię i zniweczy szanse na członkostwo w NATO, co było celem Moskwy - miał mówić gen. Gągor.

Źródło: Teflonowa Angela i samiec alfa,  www.dziennikpolski24.pl

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Teflonowa Angela i samiec alfa
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.