40 lat temu zmarł Jan Izydor Sztaudynger
"Załatwię ich fraszką" - mawiał w trudnych chwilach najbardziej znany i ceniony fraszkopisarz PRL-u - Jan Izydor Sztaudynger. W niedzielę mija 40 lat od jego śmierci.
Urodził się 28 kwietnia 1904 roku w Krakowie w rodzinie o korzeniach polskich, niemieckich i francuskich. Wiersze pisał już w dzieciństwie. Ukończył polonistykę na Uniwersytecie Jagiellońskim, przez cały okres studiów był członkiem grupy literackiej Helion. Jan Izydor Sztaudynger debiutował tomikiem wierszy "Dom mój" w roku 1925. W latach 1928-1935 pracował jako nauczyciel szkół średnich, organizator i teoretyk teatrów lalkowych. Napisał m.in. prace "Marionetki" (1938) i "Teatr lalek w Polsce" (1961).
Po wybuchu wojny Sztaudynger został aresztowany przez Niemców, osadzony w obozie przejściowym, a następnie przesiedlono go do wsi Malice w Sandomierskim, gdzie kontynuował pracę nauczyciela w miejscowym gimnazjum. Po wojnie wykładał na kursach teatralnych organizowanych m.in.: we Wrocławiu, Jeleniej Górze i w Szklarskiej Porębie, gdzie mieszkał w latach 1947-1950. W roku 1954 w serii Biblioteka Satyry wydawnictwa Czytelnik ukazał się tomik fraszek "Piórka". Początkowy nakład wynosił 5000 egzemplarzy, jednak gorące przyjęcie ze strony czytelników sprawiło, iż wyprzedano 65 000 egzemplarzy w przeciągu trzech lat. Od tej pory poeta zaczął więcej uwagi poświęcać temu gatunkowi literackiemu. Po kilkuletnim pobycie w Łodzi w roku 1955 poeta przeniósł się do Zakopanego, gdzie mieszkał do końca życia.
Sztaudynger marzył, aby być poetą lirycznym, tworzyć religijne dramaty, ale najlepiej wychodziły mu drobne satyryczne fraszki. Do czytelnika swoich utworów zwrócił się tymi słowami: "Miły czytelniku, upraszam Cię wielce, Nie pij fraszek haustem - sącz je po kropelce". Jak wspomina córka poety, Anna Sztaudynger-Kaliszewicz: "Łatwość pisania fraszek i zdolność natychmiastowej rymowanej riposty była dla ojca radością, ale i utrapieniem. We wspomnieniach pisał, że przekorne czy frywolne fraszki przychodziły mu do głowy w sytuacjach całkiem poważnych, kiedy właściwie licowała tylko zaduma czy powaga, a on krztusił się, powstrzymując śmiech".
Niektóre fraszki Sztaudyngera były komentarzem do życia politycznego, np.: "A kiedy strzyżesz owieczki, opowiadaj im bajeczki" albo "Polska A Polsce B Każe się całować w D." czy "Forsy mają pełne kiesy, a w gębie same wzniosłe frazesy". Wiele z tych drobnych utworów odnosi się do stosunków damsko-męskich, jak fraszki "Dniem czcić kobiety - po co? Ja czczę kobiety - nocą!", "Ja byłem zwierzę. Ona święta. Ale szeptała: - Lubię zwierzęta!" czy też "Każda jej pozycja to już propozycja", "Amor - to jest naturalne - lubi czyny amoralne". Do skarbnicy polskich przysłów przeszedł apel: "Myjcie się, dziewczyny, nie znacie dnia ani godziny".
Najwięcej z fraszek Sztaudyngera wyraża jednak życiowe mądrości i prawa, jak na przykład: "Cóż pozostało cioci, jak być aniołem dobroci", "Prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie, ale lepiej się łudzić przy dobrym obiedzie", "Powiedzą ci sąsiedzi, co masz wyznać na spowiedzi" czy "Innych nie sądzę, sam też lecę na pieniądze". Kiedy w latach 50. nie umieszczono Sztaudyngera w antologii satyry, najpierw oburzony chciał napisać protest i wystąpić ze Związku Literatów, ale po chwili roześmiał się i powiedział: "Załatwię ich fraszką". Napisał: "Nie ma mnie w antologii stu trzydziestu trzech/ Ach, jaki to dla niej, a nie dla mnie pech!".
Skomentuj artykuł