Arłukowicz wiedział, że zabraknie leków?
Ministerstwo Zdrowia nie tylko się skompromitowało, ale też łamie prawo i naraża życie pacjentów na niebezpieczeństwo - grzmią eksperci branży medycznej. Resort tłumaczy, że problem z dostępnością leków dla chorych na raka, to nie jego wina, bo takie same problemy mają też inne kraje. Minister Arłukowicz obiecuje, że producent już dziś powinien dostarczyć pierwszy transport ze specyfikami ratującymi życie. Znawcy tematyki medycznej nie mają jednak wątpliwości: To totalna kompromitacja! Nie mają też dobrych wiadomości, bo w przyszłości czekają nas kolejne.
To kolejny skandal związany z leczeniem onkologicznym. Na początku 2010 roku resort zdrowia kierowany przez Ewę Kopacz wydał rozporządzenie, zgodnie z którym leczenie nowotworów nowoczesnymi metodami było możliwe tylko w jednym szpitalu w województwie. Tym razem 450 tys. Polaków - tyle osób zmaga się z rakiem - niepokoją informacje o poważnych pr oblemach z dostawą ważnego leku. Cierpiący na nowotwory w szpitalach w całym kraju są odsyłani z kwitkiem
Liczba nowych zachorowań na nowotwory w Polsce | ||
---|---|---|
rok | mężczyźni | kobiety |
źródło: Krajowy Rejestr Nowotworów | ||
63984 | 61689 | |
64093 | 61927 | |
64292 | 64597 | |
65483 | 65590 | |
68854 | 69187 |
Skala problemu nie jest dokładnie znana. Resort dopiero zbiera informacje ze szpitali. Do biura Rzecznika Praw Pacjenta w ciągu tygodnia zgłosiło się jednak 15 pacjentów. Są też sygnały o kłopotach w 11 placówkach w samej tylko w Warszawie.
Nawet kilkudniowe opóźnienie w dostępie do leków może być bardzo niebezpieczne dla pacjentów, zwłaszcza dla dzieci. - U nich czas płynie dziesięć razy szybciej niż u dorosłych. Nowotwory zabijają je błyskawicznie. W takim wypadku nie można sobie pozwolić na niepodawanie leków. Niedopuszczalne jest opóźnianie chemioterapii z powodu braku leku - mówi senator Alicja Chybicka, która równocześnie jest szefową wrocławskiej Kliniki Transplantacji Szpiku, Hematologii i Onkologii Dziecięcej.
Oficjalny powód braku leków to remont linii produkcyjnej w austriackiej fabryce koncernu, który dostarcza cytostatyki na polski rynek. Znawcy tematyki medycznej nie mają jednak wątpliwości. Reakcja ministerstwa zdrowia na kryzys kompromituje rząd.
- Pierwsze informacje o kryzysie w szpitalach pojawiły się marcu, a minister dopiero się obudził. Dziwię się temu, bo ktoś w końcu poda ministerstwo do sądu za spowodowanie zagrożenie życia- mówi Krzysztof Łanda, ekspert Polskiej Unii Onkologii i były dyrektor departamentu polityki lekowej w centrali Narodowego Funduszu Zdrowia.
W wyjątkowo ostrych słowach krytykuje też reakcję resortu, który postanowił zakupić leki w trybie importu docelowego. Jest to kryzysowy rodzaj sprowadzania medykamentów potrzebnych do ratowania, które nie mają odpowiedniej rejestracji w naszym kraju. Według niego ministerstwo łamie prawo.
- Minister mówi o tym, by szpitale sprowadzały leki w ramach tzw. importu docelowego. To jest niezgodne z prawem. Ta procedura dotyczy tylko leków niezarejestrowanych w Polsce i Unii Europejskiej, a leki o które tu chodzi to podstawowe chemioterapeutyki od kilkunastu czy kilkudziesięciu lat dostępne i zarejestrowane. Ani minister, ani nikt inny nie ma prawa ściągać tych leków na import docelowy. To kompletna bzdura - grzmi Łanda.
Co na to ministerstwo? Rzecznik prasowy MZ Agnieszka Gołąbek w przesłanym do Money.pl komunikacie napisała: Kwestia zapewnienie dostępności do leków jest uregulowana w ustawie Prawo farmaceutyczne, której przepisy (art. 4) przewidują możliwość sprowadzenia leku z zagranicy w trybie tzw. importu docelowego. Minister Zdrowia wydaje również zainteresowanym podmiotom (hurtowniom farmaceutycznym) zgody, dzięki którym zamienniki niedostępnych cytostatyków mogą zostać dostarczone do Polski w ilościach hurtowych (w trybie art. 4 ust. 8 ustawy Prawo farmaceutyczne). Pragnę podkreślić, że Minister Zdrowia ma uprawnienia do działania w trybie art. 4 ustawy Prawo farmaceutyczne i podejmuje je, by zapewnić pacjentom chorującym na nowotwory jak najszybszy dostęp do planowego leczenia.
Jak tłumaczy doktor Jarosław Parfianowicz z Centrum Onkologicznego w Olsztynie - procedura importu docelowego jest długotrwała i zazwyczaj potrzeba minimum 2-3 tygodni, aby lek dotarł do pacjenta. A przecież minister Arłukowicz obiecał, że leki dotrą do nas już dziś.
- Nie ma takiej możliwości, żeby lek dotarł do nas z dnia na dzień, ponieważ wcześniej podania muszą przejść przez wiele rąk i wiele gabinetów. Najlepszym wyjściem dla pacjentów jest po prostu szukać innych placówek w kraju, które zapewnią im leki i leczenie w okresie oczekiwania - mówi lekarz.
Ministerstwo Zdrowia otrzymało od producenta cytostatyków, których niedobory występują obecnie w Polsce (jak również w innych krajach europejskich) zapewnienie, ze dołoży on wszelkich starań, by ograniczenia w dostępności leków trwały możliwie najkrócej - poinformowała nas Gołąbek.
Na pozostałe pytania redakcji Money.pl resort zdrowia obiecał odpowiedzieć w najkrótszym możliwym terminie, zgodnie z przepisami ustawy Prawo prasowe, czyli w ciągu dwóch tygodni.
Były dyrektor w NFZ podkreśla, że minister powinien skorzystać z procedury zakupu interwencyjnego. - Taką możliwość dają ustawa o zamówieniach publicznych i prawo farmaceutyczne. Ale ona jest stosowana w sytuacjach kryzysowych: katastrof i epidemii. Rozumiem, że mówienie o imporcie docelowym, co jest kompletnym nonsensem, jest takim wybiegiem medialnym. Resort boi się wdrożyć zakup interwencyjny, by nie przyznać, że jest katastrofa. A to, co mamy, to właśnie jest katastrofa. Tu chodzi o wizerunek. To nie jest kwestia pieniędzy. Te leki są tanie. nawet dwukrotne zwiększenie ceny to kropla w morzu budżetu NFZ. - podkreśla Łanda.
Dlaczego ministerstwo nie korzysta z zakupu interwencyjnego? - To jest dla mnie niezrozumiałe i pozostaje tajemnicą resortu. Może odbija piłeczkę w kierunku szpitali i chce pokazać, że tak naprawdę to one nawaliły - mówi Piotr Wróbel, zastępca redaktora naczelnego portalu rynekzdrowia.pl.
Co w takim razie zawiodło? Prof. Chybicka uważa, że albo szpitale zostały zbyt późno poinformowane albo liczyły, że problem nie będzie ciągnął się aż tak długo.
- Import docelowy np. dla centrów onkologii, czyli szpitali, które mają naprawdę dużo pacjentów jest o tyle bolesny, że być może nie mogły sobie poradzić logistycznie. Musiały wystawić bardzo dużo wniosków na leki, na które do tej pory się ich nie wystawiało. W momencie, gdy trzeba wypisać całą masę dokumentów, może się okazać, że nie ma kto tego zrobić. Inaczej trudno mi sobie wytłumaczyć obecną sytuację - mówi senator. - Szpitale niechętnie realizują import docelowy, bo trzeba wyprodukować wniosek dla każdego pacjenta. A wiedzą, że problem jest duży, to powinno zająć się nim ministerstwo - dodaje Wróbel.
- Winny jest jakiś urzędnik w ministerstwie zdrowia, który nie opracował planu B. Samo poinformowanie szpitali nic nie daje, bo zakup leków w formie nadzwyczajnej jest kosztowniejszy. A szpitale nie mają na to dodatkowych pieniędzy. Wszyscy uprawiali spychotechnikę. Ministerstwo tylko poinformowało (podobno!), a dyrektorzy szpitali pewnie czekali na dodatkowe środki na ten cel. Nie było odpowiedzialnego, który potrafiłby podjąć decyzje.Takim organem, który odpowiada i kieruje polityką zdrowotną kraju, jest Ministerstwo Zdrowia i dlatego wydaje mi się, że to po jego stronie leży wina - mówi Janusz Michalak, redaktor naczelny Menedżera Zdrowia.
W takiej sytuacji trzeba postawić pytanie Dlaczego ministerstwo nie reagowało? Krzysztof Łańda twierdzi, że departament polityki lekowej jest źle kierowany - W ubiegłym roku w tym departamencie było 17 osób zatrudnionych na umowę zlecenie. One zostały zwolnione. Tymczasem w uzasadnieniu do nowej ustawy refundacyjnej czytamy, że w związku z licznymi, nowymi zadaniami przewiduje się stworzenie 20 nowych etatów w departamencie polityki lekowej. Tych etatów nie ma. Więc jak ta komórka ma sobie poradzić z polityką lekową? - pyta retorycznie Łanda.
Nie pomogło też to, że Komisja Ekonomiczna działa od niedawna. - Ona dopiero się uczy. Może jej członkowie zbyt agresywnie podeszli do negocjacji cenowych z koncernami. Niepotrzebnie kruszono kopie w przypadku leków tak podstawowych i tak tanich. Zwłaszcza gdy uwzględni się fakt, że pozostali producenci nie są w stanie zabezpieczyć podaży - mówi Łanda.
Źródło: Narodowy Fundusz Zdrowia, *założenia
Kilka dni temu wiceminister zdrowia Jakub Szulc radził dyrektorom szpitali, by korzystali z zamienników. Być może ministerstwu łatwo przychodzi taka rada, bo udział leków generycznych w całym rynku farmaceutycznym jest w Polsce największy w całej Europie.
źródło: IMS
Kłopoty z lekami onkologicznymi to wierzchołek góry lodowej. Ekspert Polskiej Unii Onkologii spodziewa się kolejnych problemów, gdy wprowadzone zostaną programy lekowe. Do tej pory leczenie bardzo drogimi lekami rzadkich chorób było finansowane w ramach programów terapeutycznych. Polegały na tym, że była pula pieniędzy do rozdysponowania między chorych.
- Teraz jest to niszczone i mają być wprowadzone programy lekowe. One są nie do utrzymania - zgodnie z literą prawa - w świetle nowej ustawy refundacyjnej. Można spodziewać się poważnych kłopotów z dostępem do tych leków - przewiduje.
Zdaniem znawców tematyki medycznej kolejne problemy mogą być też pokłosiem aroganckiej postawy resortu zdrowia.
- Gdy po raz pierwszy w 2009 roku pokazany został projekt ustawy refundacyjnej, mówiłem, że ma ona 100 plusów, ale też kilka poważnych minusów. Potem wiele instytucji z różnych stron wskazywały błędy. Nie zostały poprawione. W tej chwili system jest regulowany za pomocą komunikatów, które mówią co innego niż ustawa. To prowizoryczne i niewydolne zarządzanie - podkreśla Łanda.
Skomentuj artykuł