"Czasami uda się nawet zapomnieć, że tam po drugiej stronie ktoś ryzykuje życie swoje i swoich bliskich"

(fot. unsplash.com)

O strachu, procedurach i tym, jak ważne jest poprawne ubranie przed wejściem na oddział, gdzie są pacjenci z koronawirusem, opowiada nam pielęgniarka pracująca w jednym ze szpitali jednoimiennych w Polsce.

 

Na co dzień jesteś pielęgniarką anestezjologiczną na intensywnej terapii. Czy teraz masz kontakt z pacjentami chorymi na koronawirusa?

W szpitalu, w którym pracuję, są przyjęci pacjenci z koronawirusem. W związku z tym, że jesteśmy jednym ze szpitali jednoimiennych (czyli takich, do których trafiają chorzy na COVID-19), cała nasza placówka przeszła reorganizację oddziałów. Musieliśmy przenieść wszystkie magazyny, sprzęty itd., a wszystko po to, żeby wyłonić strefę brudną i czystą.

Brudną i czystą?

Tak. Brudną, czyli tę, gdzie są pacjenci z COVID-19, to jest tak zwana strefa zagrożenia biologicznego. Czysta to cała reszta.

Brzmi jakbyście byli dobrze przygotowani.  

Wydaje mi się, że byliśmy średnio przygotowani. Niby wszyscy czekali na pierwszego pacjenta, a kiedy już przyjechał, wszyscy byli w szoku.

Jak to wyglądało?

Pielęgniarki były bardzo zestresowane, chodziły i płakały po korytarzach. Każdy z nas się boi, że przyniesie chorobę do domu. Szczególnie bały się dziewczyny, które mają dzieci albo mieszkają ze starszymi rodzicami. Kiedy już pacjent do nas trafił, wszystko poszło dość szybko, to była sprawna akcja. Mieliśmy wyznaczoną specjalną windę tylko dla pacjentów z COVID-19. Pielęgniarki, które były wyznaczone na strefę zagrożenia biologicznego już czekały. Wiedziały wcześniej, że jeśli będzie takie przyjęcie to właśnie one idą.

Dzisiaj macie o wiele więcej takich pacjentów.

Tak. Wszyscy, których do tej pory mamy, trafiają do nas z oddziału zakaźnego i stamtąd są przewożeni specjalną drogą wyznaczoną w szpitalu. Transportują ich ratownicy w specjalnych ubraniach barierowych. W chwili, kiedy wjadą do nas windą, pacjent zostaje przekazany. Później zaczyna się standardowe przyjęcie, takie jak w przypadku każdego innego pacjenta, z tym, że wszyscy jesteśmy ubrani w specjalne kombinezony. Jeśli pacjent jest zaintubowany, oczywiście staramy się nie rozłączać układu oddechowego, bo wirus przenosi się drogą kropelkową.

(fot. unsplash.com)

Brakuje wam sprzętu?

W tym momencie nie ma tragedii, bo na co dzień mam się w co ubrać, ale wiem, że będzie coraz gorzej. Niby cały czas zamawiamy środki ochrony osobistej, ale powoli zaczyna się już szukanie innych źródeł, mniej standardowych, jak drukowanie przyłbic przez drukarki 3D. Mamy je już na oddziałach, bo rzeczywiście codziennie potrzebujemy ogromnych ilości tych rzeczy. Cały czas musimy chodzić w rękawiczkach i maskach, żeby chronić siebie i innych. Wyobraź sobie, że mamy 30 pielęgniarek, każda musi zmieniać maseczkę co dwie godziny, a dyżur trwa 12 godzin. A mówię o samych pielęgniarkach… Przecież są też lekarze, salowe, opiekunki medyczne. Obowiązuje to wszystkich. W dodatku zaczyna brakować już miejsc w szpitalu. Oddział zakaźny jest już pełny, inne oddziały są przerabiane na zakaźne. Wystarczy, że ktoś z personelu się zakazi, to oddział zostaje zamknięty i musi być przeprowadzona kwarantanna.

Boisz się chodzić do pracy?

Na intensywnej terapii mamy też pacjentów bez koronawirusa i do nich nie boję się chodzić, jestem już przyzwyczajona do tej pracy. Jednak kiedy myślę, że w tym tygodniu mam dyżur i idę do pacjentów z COVID-19 to tak, stresuję się. Wiem, że nie mogę popełnić żadnego błędu w kwestii ubierania się i rozbierania. Jak dobrze się ubierzesz i wejdziesz to wiesz, że się nie zakazisz, ale możesz się też zarazić ściągając ubranie. Mamy wyznaczone, co w jakiej kolejności zakładamy, byliśmy do tego szkoleni. Ja sama byłam na czterech takich szkoleniach. To bardzo ważne, bo jeśli ktoś chory kaszlnie na ciebie, masz już wirusa na sobie.

Jak wygląda takie przygotowanie do wejścia na oddział?

Najpierw ściągamy wszystko, co na sobie mamy. Jeśli wejdę na tę strefę skażoną z gumką do włosów, to ona po tamtej stronie idzie do kosza, jeśli wejdę z telefonem komórkowym to ten telefon też trafi do kosza, już nigdy tego nie odzyskam. Wchodzi się bez wisiorka, bez obrączki. Najpierw dezynfekujesz ręce, zakładasz rękawiczki, maseczkę na twarz, okulary ochronne albo przyłbicę i czepek na głowę. Na sobie mamy jednorazowe ubranie, na nie zakładamy kombinezon barierowy. Powinniśmy mieć też buty ochronne, na razie mamy buty blokowe, takie, które się pierze. W swoich nie można wejść, bo, tak jak wszystko inne, pójdą do wyrzucenia. Później zakłada się jeszcze jedne rękawice, zakładamy je na kombinezon, żeby tam zminimalizować możliwość zarażenia się i często przyklejamy je plastrem do kombinezonu, żeby się nie zsunęły. Na to wszystko jeszcze foliowy fartuszek, dezynfekujemy ręce i wchodzimy.

W trakcie ubierania jest zawsze ktoś, kto nas obserwuje, żeby nie popełnić żadnego błędu. Po wyjściu następuje ściąganie – wszystko to samo, ale w odwrotnej kolejności. Buty oddajemy do prania i idziemy się myć. W tym czasie na oddział wchodzi już następna ekipa.

Da się w tym wszystkim pójść do toalety?

Tak, ale musisz uważać, żeby się nie zarazić w trakcie zdejmowania kolejnych warstw. Z głowy nie zdejmujesz niczego, zmieniasz rękawiczki, dezynfekujesz ręce. Nawet w takiej prozaicznej sytuacji cały czas musisz być skupiona. 

Jak długo trwa zmiana na takim oddziale?

Normalny dyżur trwa 12 godzin, dzielimy się na trzy ekipy i wchodzimy co cztery godziny. Jedna ekipa składa się z trzech pielęgniarek i lekarza. Zawsze ktoś jest na oddziale, w chwili kiedy my idziemy się myć, u pacjentów jest już kolejna zmiana.

Jesteście teraz bardziej obciążeni pracą?

To zależy na jaki oddział trafiasz. Jeśli idziesz na COVID to, brzydko mówiąc, umęczysz się. Chodzenie w samym kombinezonie to jest męka, po 15 minutach masz naprawdę dość, a musisz wytrzymać cztery godziny. Do tego dochodzi oczywiście stres. Niby wykonujesz taką samą pracę, ale jesteś pod ogromną presją. Wychodzimy i mamy odbite maseczki i okulary na twarzach. Widziałam wiele takich zdjęć w Internecie i mogę potwierdzić: naprawdę tak to wygląda.

Kiedy jesteś na normalnym oddziale to jest zupełnie inny świat. Nieraz udaje się nawet zapomnieć, że tam po drugiej stronie ktoś ryzykuje życie swoje i swojej rodziny, ale później przychodzi zmiana i to ty jesteś po tej „drugiej stronie”.

Czy pracując w służbie zdrowia jest się bardziej odpornym na stres?

Myślę, że tak, ale my też się stresujemy. Są oczywiście osoby, które w szpitalu pracują po 20 lat i więcej, mówią, że nie takie rzeczy przeżyły. Ja jednak myślę, że każdy się boi, nawet jeśli się do tego nie przyznaje.

Myślisz w pracy o swojej rodzinie?

Staram się o nich nie myśleć, ale nie jest łatwo. Mam świadomość, jak przebiega ta choroba i wiem, że w pracy mogę się zarazić, a w domu mam starszych rodziców.

Dużo osób w twoim szpitalu postanowiło nie pracować w tym czasie?

Z naszego zespołu około 50 osób jest na zwolnieniach lekarskich albo na zasiłku opiekuńczym. Reszta pracuje, mimo, że w stresie, ale jakoś wciąż trwamy. Ktoś musi. Nie dziwie się tym, którzy wolą być w tym czasie w domach, chorych na pewno będzie przybywać.

Ile czeka się na wynik badania na COVID-19?

Teoretycznie czeka się cztery godziny, ale w praktyce to jest cały dzień, a nawet dwa dni.

A jak to jest z badaniami? Faktycznie robi się ich za mało?

Dzisiaj jest już o wiele lepiej, ale w pierwszych dniach w moim mieście robiło się 16 badań dziennie. To nawet nie było mało, to jest po prostu nic.

Mówisz o tym, że chorych będzie coraz więcej. Rośnie też liczba ofiar śmiertelnych.

Tak, chociaż w rzeczywistości jest ich na pewno więcej niż pokazują statystyki w Polsce. Pamiętajmy, że jeśli ktoś choruje na nowotwór, ma rozległe przerzuty, jest w krytycznym stanie i dodatkowo zakazi się koronawirusem, to nie możemy mówić, że zabił go koronawirus. Taką osobę zabił nowotwór. Jeśli jednak ktoś trafi do szpitala z koronawirusem i zatrzyma mu się serce, to podanie jako przyczyna zgonu zatrzymanie krążenia bez dopisania, że było ono spowodowane niewydolnością oddechową w wyniku COVID-19 jest minięciem się z prawdą.

Najlepsze co możemy zrobić dla siebie i innych to zostać w domu?

Ja bym dodała jeszcze do tego, że nie trzeba panikować, płakanie po kątach nikomu nie pomoże. Jednak rzeczywiście, jeśli możemy to zostańmy w domu. Zarazić się od innych jest bardzo łatwo. Trzeba sobie zdawać sprawę z tego, że każdy może umrzeć na koronawirusa. Wszystko zależy od organizmu.

***

Pielęgniarka, z którą rozmawialiśmy chciała zachować anonimowość. 

***

4 kwietnia odbył się „Koncert dla Bohaterów” online. Ta wyjątkowa akcja była podziękowaniem dla lekarzy, pielęgniarek i innych pracowników służb medycznych za ich ciężką pracę w ostatnich tygodniach. Posłuchajcie:

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

"Czasami uda się nawet zapomnieć, że tam po drugiej stronie ktoś ryzykuje życie swoje i swoich bliskich"
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.