PiS zarzuca kłamstwo; prokuratorzy zaprzeczają
W burzliwej atmosferze zakończyło się środowe posiedzenie sejmowej komisji w sprawie ewentualnej obecności śladów materiałów wybuchowych na wraku Tu-154M. PiS zarzuca prokuratorom, że kłamali, mówiąc o wskazaniach detektorów; prokuratorzy zaprzeczają.
Posiedzenie komisji sprawiedliwości i praw człowieka zwołano na wniosek posłów PiS, według których dotychczasowe informacje prokuratury o badaniach fragmentów wraku pod kątem śladów materiałów wybuchowych miały na celu uspokojenie opinii publicznej, a nie informowanie o ustaleniach. Trzygodzinne posiedzenie było pełne emocji; dochodziło do spięć słownych.
"Niektóre z detektorów użytych w Smoleńsku wykazały na czytnikach cząsteczki trotylu (TNT), co nie oznacza jednak, że mamy do czynienia z całą pewnością z materiałami wybuchowymi" - poinformował naczelny prokurator wojskowy płk Jerzy Artymiak. Jak dodał, "te same urządzenia (...) po skalibrowaniu i zbliżeniu do opakowania pasty do butów zareagowały, pokazując TNT, co może wskazywać na zbliżony skład chemiczny".
Płk Artymiak przypomniał, że liczne opinie polskich i rosyjskich ekspertów nie stwierdziły śladów materiałów wybuchowych we wraku; także inne dowody nie pozwalają na przypuszczenia, aby doszło do wybuchu. Dodał, że rosyjskie badania z kwietnia 2010 r. nie wykazały śladów takich materiałów. Także polscy eksperci wojskowi będący chemikami ich nie stwierdzili. Ponadto inne ekspertyzy nie wskazały na możliwość wybuchu na pokładzie. Takich śladów nie ma też na ciałach ofiar. Artymiak powołał się także m.in. na wyniki pirotechnicznego sprawdzenia samolotu przed jego wylotem.
"To red. Gmyz miał rację - a nie wy - mówiąc, że detektory wskazały też m.in. trotyl" - powiedział poseł Mariusz Kamiński (PiS), odnosząc się do słów prokuratora. "Nie mieliście prawa tego ukrywać przed opinią publiczną" - dodał.
Szef Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie płk Ireneusz Szeląg replikował, że dla prokuratury wyświetlenie się napisu TNT na detektorze "nie jest równoznaczne ze stwierdzeniem obecności trotylu". "Państwo nie przyjmujecie tego do wiadomości" - dodał. Według Szeląga "walor procesowy mogą mieć tylko badania laboratoryjne, a nie detektorem".
"To pańska ocena; ona nie jest prawdziwa" - zwrócił się w pewnym momencie Szeląg do Antoniego Macierewicza (PiS). Potem go przeprosił za "niestosowną uwagę". Sam poseł kilka razy przerywał wystąpienie Szeląga, twierdząc, że mu pomaga. Zarzucił mu też kłamstwo - Szeląg prosił, by go nie obrażano.
Obecny na posiedzeniu komisji Jan Bokszczanin - producent urządzeń używanych do wykrywania śladów ewentualnych materiałów wybuchowych - powiedział, że "nie może zgodzić się ze stwierdzeniem", że jeśli takie urządzenie wskazuje na jony trotylu, to "mogą to być także jony innych substancji".
"W warunkach naturalnych (...) jeśli takie urządzenie wskazuje, że był to trotyl, to prawdopodobieństwo, iż nie był to trotyl, jest równe zeru" - mówił Bokszczanin. Dodał, że kwestia, w jaki sposób trotyl trafił na badane miejsce - "czy został naniesiony przez osoby mające do czynienia z materiałami wybuchowymi i mające na przykład zanieczyszczone ubrania" - to już sprawa śledztwa prowadzonego przez prokuraturę.
Bokszczanin powiedział też, że takich detektorów (na licencji rosyjskiej) używa około 60 państw i gdyby ich wskazania były nieprecyzyjne i miały błędy, to urządzenia te "nie byłyby kupowane i takie drogie".
Prokuratorzy powtórzyli, że badania próbek pobranych z wraku samolotu i miejsca katastrofy potrwają kilka miesięcy. W środę po południu do Polski przetransportowano te próbki pobrane na przełomie września i października. Ogółem jest to 255 pojemników.
"Pomimo że badaniom tych próbek nadano priorytet, to potrwają one co najmniej kilka miesięcy. Wynika to wyłącznie z tego, że badanie każdej próbki może trwać od kilku do kilkudziesięciu godzin" - powiedział Artymiak. Dodał, że na względzie trzeba mieć także, iż wyniki tych badań będą jednym z elementów składających się na końcową opinię biegłych. Wyniki te muszą być skorelowane - jak zaznaczył - m.in. z wynikami oględzin wraku i miejsca zdarzenia. Dodał, że próby wypowiadania się na ten temat na przykład "wyłącznie w oparciu o wyniki badań chemicznych bądź opublikowane fotografie, świadczą o braku rzetelności lub podstawowej merytorycznej wiedzy".
Artymiak dodał, że w Smoleńsku pobrano dwa duże fragmenty brzozy; są one w Moskwie i niedługo będą zbadane przez Rosjan w obecności polskich biegłych i prokuratora.
Szef NPW mówił, że niektóre pytania posłów przekraczają zakres jego upoważnienia, bo akta liczą kilkaset tomów i tylko prokuratorzy-referenci znają je dokładnie. Bronił przed posłami PiS Szeląga. "Jeśli ktoś uważa, że popełnił on przewinienie dyscyplinarne, to oczekuję wniosku" - mówił Artymiak.
Macierewicz pytał, na jakich podstawach Szeląg uznał za wiarygodną ekspertyzę rosyjską, uzyskaną w ciągu jednego dnia od pobrania próbek. Zdaniem posła PiS tylko na pięciu próbkach nic nie znaleziono, a pobranych próbek było o wiele więcej. Poseł PiS prosił Szeląga, aby weryfikował swoje dane. Powtórzył, że prywatne badania wskazują na wybuch w powietrzu, a katastrofa "rozpoczęła się dużo wcześniej".
Szeląg replikował, że rejestrator firmy ATM nie zarejestrował zmian ciśnienia w kabinie, a do komory spalania silników mogły się dostać fragmenty drzew ścinanych przez samolot.
Po wysłuchaniu repliki prokuratorów przewodniczący komisji Ryszard Kalisz (SLD) zamknął obrady. Protestowali posłowie PiS, powołując się na nieuwzględnienie ich wniosków formalnych. Będą chcieli wrócić do sprawy. Kalisz dał posłom 10 dni na złożenie pisemnych pytań do prokuratury, po czym odbędzie się ewentualne kolejne posiedzenie. Zakończenie obrad wywołało emocje - posłowie PiS krzyczeli: "Trotyl był". Kalisz replikował równie głośno: "Bronię prawa".
W końcu października "Rzeczpospolita" napisała, że śledczy znaleźli na wraku ślady trotylu i nitrogliceryny. Prokuratura wojskowa zaprzeczyła tym doniesieniom. Zaznaczyła, że znalezione ślady - podczas pobytu biegłych w Smoleńsku - mogą oznaczać obecność tzw. substancji wysokoenergetycznych. Jak wtedy wyjaśniał Szeląg, urządzenia wykorzystywane w Smoleńsku mogą w taki sam sposób sygnalizować obecność materiału wybuchowego, jak i innych związków np. pestycydów, rozpuszczalników i kosmetyków. W połowie listopada prokuratura ujawniła, że urządzenia reagowały tak samo podczas badań drugiego samolotu Tu-154M.
Skomentuj artykuł