Proces ws. "afery gruntowej" ruszył ponownie
Proces Piotra Ryby i Andrzeja K., oskarżonych o płatną protekcję w "aferze gruntowej", ruszył ponownie przed Sądem Rejonowym Warszawa-Śródmieście. Będzie krótszy od pierwszego, bo strony mogą ograniczyć liczbę świadków do około 10.
Prokurator Krzysztof Stańczuk odczytał w czwartek akt oskarżenia. Ryba i K. (nie zgadza się na ujawnienie danych) są oskarżeni o powoływanie się na wpływy w resorcie rolnictwa kierowanym wówczas przez Andrzeja Leppera i podjęcie się za niemal 3 mln zł pośrednictwa w odrolnieniu działki na Mazurach agentowi CBA, udającemu biznesmena. Grozi za to do ośmiu lat więzienia.
W czwartek podsądni odmówili składania wyjaśnień i podtrzymali te złożone w pierwszym procesie. Ryba nie przyznaje się do zarzuconych mu czynów i przekonuje, że sam jest ofiarą nielegalnej prowokacji CBA. Jak podkreśla, ma status pokrzywdzonego w procesie b. szefa CBA Mariusza Kamińskiego (dziś posła PiS) i innych oficerów Biura oskarżonych o nadzorowanie i prowadzenie nielegalnej operacji. Proces czeka na rozpoczęcie przed tym samym sądem - sprawa Ryby i K. nie została z nim połączona.
Andrzej K. przyznał, że "doszło do zdarzeń, okoliczności opisanych w aktach sprawy", ale nie nazywa ich przestępstwem. "Ja miałem przekonanie, że działam legalnie. Czy było to przestępstwo - oceni sąd" - oświadczył.
Według aktu oskarżenia, Ryba i K. mieli w 2007 r. za łapówkę podjąć się załatwienia odrolnienia ziemi na Mazurach. Oferta łapówki okazała się prowokacją CBA. W lipcu 2007 r., kiedy miało dojść do finalizacji transakcji, obaj zostali przez kogoś ostrzeżeni, tak jak i sam Lepper. Miał on 6 lipca spotkać się z Rybą, ale spotkanie odwołano. K., który w tym czasie w hotelu przeliczał 3 mln zł dostarczone przez agentów CBA, zadzwonił do Ryby. Prawdopodobnie został ostrzeżony, bo opuścił hotel; wtedy ich obu zatrzymano. Zbadanie tego w odrębnym śledztwie nie dało dotąd rezultatów, nikt nie ma zarzutu dokonania "przecieku".
Mówiono, że sprawa ma pogrążyć ówczesnego wicepremiera i ministra rolnictwa Andrzeja Leppera, który z kolei aż do swej samobójczej śmierci w sierpniu br. twierdził, że chodziło o to, by go skompromitować. Sprawa odbiła się głośnym echem w mediach i wpłynęła na ówczesną sytuację polityczną, gdy rozpadła się koalicja rządowa PiS-Samoobrona-LPR i w wyniku zgody Sejmu na przedterminowe wybory parlamentarne zakończył działalność rząd Jarosława Kaczyńskiego.
W sierpniu 2009 r. w pierwszym procesie sąd rejonowy skazał Rybę na 2,5 roku więzienia, a Andrzeja K. na grzywnę. Po apelacji obrony wyroki te uchylił w maju 2010 r. Sąd Okręgowy w Warszawie - ale, jak podawały media, tylko z powodów formalnych, nie merytorycznych; sprawa wróciła do sądu rejonowego. Uzasadnienie wyroku utajniono.
Rozpoczęty w czwartek ponowny proces może nie być długotrwały, bo - jak mówiła PAP kilka miesięcy temu osoba znająca sprawę - "powody uchylenia wyroku nie były ważkie". Nie zgadza się z tym jeden z obrońców Ryby, mec. Mariusz Paplaczyk. "W sprawie będą rozpatrywane kwestie merytoryczne, a nie formalne - sąd musi ocenić legalność akcji specjalnej" - mówił dziennikarzom. Tezę o nielegalności akcji CBA wspiera jego zdaniem oskarżenie Kamińskiego oraz raport sejmowej komisji śledczej ds. nacisków. Inna możliwość to ocena samego zachowania Ryby i Andrzeja K. w kontekście zarzutu płatnej protekcji - tak jak uczynił to sąd za pierwszym razem, bez wnikania głębiej w podstawy akcji CBA.
Nie wiadomo jeszcze, ilu świadków sąd przesłucha w tej sprawie. W czwartek prokurator Stańczuk, popierając akt oskarżenia, wniósł o wezwanie do sądu i przesłuchanie wszystkich 45 świadków. Obrońcy Ryby wskazali z tej listy na 6 osób: wójta Mrągowa, właścicieli rzekomo odralnianego gruntu, współwięźnia z celi Ryby, który miał donosić CBA o tym, co Ryba mówi za kratami oraz agenta CBA znanego pod przybranymi danymi "Andrzej Sosnowski", który przed Rybą i K. udawał biznesmena, a w procesie występuje jako świadek incognito. K. chce, by w całej sprawie przesłuchać tylko "Sosnowskiego".
W grudniu prokurator ma się wypowiedzieć co do ewentualnej możliwości rezygnacji z wzywania części świadków. PAP dowiedziała się, że może to oznaczać pozostawienie około 10 osób z liczącej 45 nazwisk listy.
Skomentuj artykuł