Sprawa doktora Mirosława G. wraca do sądu
Sąd Rejonowy w Warszawie ma powtórnie rozpatrzyć zażalenie pełnomocnika rodziny zmarłego pacjenta dr. Mirosława G. na umorzenie przez prokuraturę zarzutu błędu w trakcie operacji pacjenta, w wyniku czego w jego sercu pozostała gaza - postanowił we wtorek Sąd Najwyższy.
- Pozostawienie gazy w sercu to błąd w sztuce, ale prokurator nie przeanalizował tego zdarzenia w kontekście narażenia pacjenta na niebezpieczeństwo, a sąd - rozpatrując zażalenie - także przeszedł nad tym do porządku dziennego - mówił sędzia SN Jarosław Matras uzasadniając postanowienie. Sąd Najwyższy uwzględnił kasację złożoną w tej sprawie przez Rzecznika Praw Obywatelskich i popartą we wtorek przez reprezentanta prokuratury.
RPO domagał się uchylenia decyzji Sądu Okręgowego w Warszawie z 1 grudnia zeszłego roku. Zarzucał jej niedostateczne rozważenie wszystkich argumentów z zażalenia pełnomocnika rodziny zmarłego pacjenta i podtrzymanie "przedwczesnej" decyzji o umorzeniu.
Sąd Okręgowy w Warszawie przed rokiem utrzymał w mocy postanowienie prokuratury umarzającej cztery zarzuty dr. G. dotyczące narażenia pacjentów na utratę życia. Prokuratura zarzucała początkowo lekarzowi działanie z ewentualnym zamiarem zabójstwa. W wyniku śledztwa i ekspertyz biegłych kardiochirurgów - w tym światowej sławy z Berlina, prof. Rolanda Hetzera - prokurator uznał, że nie może być mowy o takim działaniu lekarza. Sąd podkreślił, że dr G. "ratował ludzi, a nie ich zabijał".
- Sąd niewystarczająco wnikliwie rozważył zarzuty stawiane umorzeniu postępowania - mówiła we wtorek przed SN reprezentująca RPO Marta Kolendowska. - Kasacja została złożona, bo w przekonaniu Rzecznika postępowanie przygotowawcze nie spełniło ustawowego celu, nie wyjaśniło wszystkich okoliczności i zostało umorzone przedwcześnie - uzasadniała.
Florian M. w listopadzie 2006 r. w szpitalu MSWiA miał wstawioną zastawkę serca, a już po operacji okazało się, że w ciele pozostawiono tzw. rolgazę. Według ustaleń śledztwa, protokół, w którym spisywano po operacji wszystkie używane sprzęty, nie wykazał braku jednej rolgazy, nic nie wykazało też echo serca przeprowadzone nazajutrz. Kolejne echo zrobione po tygodniu już budziło niepokój, więc dr G. zarządził natychmiastową reoperację i wyjął gazę. Pacjent zmarł po trzech miesiącach. Prof. Hetzer uznał, że to była właściwa reakcja.
Mec. Rafał Rogalski, reprezentujący rodzinę zmarłego Floriana M., przekonywał, że "pacjent mógłby żyć, gdyby nie gaza pozostawiona w jego sercu w czasie operacji". - Dr G. o tym wiedział i przez tydzień nie zrobił nic, aby ją usunąć. Reoperacja nastąpiła po sześciu dniach. To cud, że Florian M. tyle przeżył - argumentował. Podkreślił, że Sąd Okręgowy w Warszawie nie odniósł się do tych jego zarzutów, które prezentował na posiedzeniu w grudniu 2008 r.
Także Bogumiła Drozdowska z Prokuratury Krajowej przyłączyła się do kasacji RPO. - Sąd Okręgowy nie rozważył, czy w działaniu dr. G. była umyślność, czy nie. Odpowiedzi na te pytania w decyzji sądu się nie znajduje, a to ważne - mówiła.
Kodeks karny mówi, że do trzech lat więzienia grozi temu, kto naraża człowieka na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia albo ciężkiego uszczerbku na zdrowiu. Jeśli sprawca działa nieumyślnie, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do roku. Nie podlega karze sprawca, który "dobrowolnie uchylił grożące niebezpieczeństwo".
Sąd Najwyższy uwzględnił kasację RPO i sprawa trafi do ponownego rozpatrzenia w Sądzie Rejonowym dla Warszawy-Mokotowa. Nie będzie to już Sąd Okręgowy, ponieważ ostatecznie umorzone pozostają zarzuty zabójstwa, a zarzutami narażenia na niebezpieczeństwo utraty życia lub zdrowia zajmuje się sąd rejonowy.
Po tym, jak dr G. został w lutym 2007 r. zatrzymany w klinice i postawiono mu zarzuty zabójstwa, lekarz usłyszał także kilkadziesiąt zarzutów korupcyjnych; oskarżono też jego pacjentów, którzy stoją pod zarzutami wręczania mu łapówek. Proces trwa przed Sądem Rejonowym Warszawa-Mokotów. Oskarżony utrzymuje, że nie uzależniał od korzyści majątkowej przyjmowania pacjentów do szpitala, a wręczane mu pieniądze były wyrazem wdzięczności pacjentów.
Skomentuj artykuł