W ZSRR w 1937-38 zginęło 140 tys. Polaków
Masowy mord na Polakach w sowieckiej Rosji w latach 1937-1938 był jednym z największych ludobójstw w historii naszego narodu - uważa historyk i politolog PAN prof. Wojciech Materski. W wyniku działań NKWD mogło wówczas zginąć nawet 140 tys. Polaków.
W sobotę mija 75. rocznica wydania osławionego rozkazu operacyjnego nr 00485 przez szefa NKWD Nikołaja Jeżowa, który rozpoczął systematyczną i masową eksterminację Polaków w latach 1937-1938 na terenie sowieckiej Rosji. Rozkaz, przed jego wydaniem, zaakceptowało Biuro Polityczne Komitetu Centralnego WKP(b) z Józefem Stalinem na czele.
"W Polsce koncentrujemy uwagę na martyrologii Polaków na Wschodzie w okresie po 17 września 1939 r. Tymczasem należy również pamiętać o tragicznych losach Polaków, którzy jako obywatele sowieccy byli ofiarami ludobójstwa jeszcze przed drugą wojną światową. Liczby zamordowanych Polaków w ZSRR przed, jak i po 1939 r., są porównywalne" - powiedział PAP prof. Materski z Instytutu Studiów Politycznych PAN, zasiadający w Polsko-Rosyjskiej Grupie ds. Trudnych.
O ile z rąk sowieckich w latach 1939-1945 zginęło - jak przypomniał badacz - ok. 150 tys. obywateli polskich, to niewiele mniej, bo nawet 140 tys. Polaków, zginęło w wyniku tzw. operacji polskiej przeprowadzonej przez NKWD w latach 1937-1938. "Nazwa operacja polska to eufemizm. W gruncie rzeczy to był systematycznie i masowo przeprowadzony mord na Polakach. Klasyczne ludobójstwo, gdzie wystarczało być polskiej narodowości, żeby zginąć" - podkreślił Materski.
Przekrój społeczny mordowanych przez NKWD Polaków był bardzo szeroki. Najliczniej ginęli polscy chłopi, którzy stanowili największą grupę wśród polskich mężczyzn, ale rozstrzeliwani byli również przedstawiciele inteligencji, zwłaszcza księża i polscy komuniści. "Stalin nie znosił Komunistycznej Partii Polski, bo uważał, że jest trockistowska i rozbijacka. Mam osobistą refleksję, że Stalin w ogóle miał kompleks na punkcie Polski. Uważał, że to, co się stało w 1920 r. i przekreśliło szansę na przeniesienie rewolucji bolszewickiej na Zachód, jest garbem na jego życiorysie" - tłumaczył historyk.
Stalinowi, co mogło być kolejną istotną przyczyną decyzji o mordowaniu Polaków w latach 1937-1938, nie udał się eksperyment z polskimi okręgami narodowościowymi. Były to: Polski Rejon Narodowy im. Juliana Marchlewskiego, czyli tzw. Marchlewszczyzna na Ukrainie, oraz Polski Rejon Narodowy im. Feliksa Dzierżyńskiego, nazywany z kolei Dzierżyńszczyzną, na Białorusi. "To miały być wzorcowe okręgi, w których miały wychować się kadry przyszłej Polski komunistycznej oraz elity polskiej Armii Czerwonej, mającej w przyszłości uderzyć na Polskę. Ale gdy zaczęła się kolektywizacja, to okazało się, że Polacy zupełnie nie ulegają sowieckim hasłom. Nie chcą oddawać ziemi, a nawet wierzą w Boga i modlą się" - mówił historyk.
Metody egzekucji Polaków były bardzo brutalne. Wśród publikacji przybliżających grozę ludobójstwa Polaków w Rosji w latach 1937-1938 - w ocenie Materskiego - wartościowy jest m.in. wybór dokumentów "Rozstrzelać Polaków - Ludobójstwo Polaków w Związku Sowieckim w latach 1937-1938. Dokumenty z centrali" Tomasza Sommera. W książce tej autor opisuje, że skazanych rozstrzeliwano najczęściej strzałem w tył głowy. "Nie była to jednak reguła, czasem zabijano salwami niemal na oślep. Czasami zabijano też skazanych bez użycia broni palnej np. przy pomocy kijów. W toku mordów używano specjalnego oprzyrządowania - fartuchów, wiader, sznurów, szczotek itp., co pomagało uchronić ubrania i mundury katów oraz miejsca kaźni przed lejącą się z przestrzelonych głów krwią" - pisze Sommer.
Prof. Materski przytoczył też opisy akcji NKWD, które można znaleźć w relacjach zebranych przez rosyjskiego historyka Mikołaja Iwanowa w książce "Pierwszy naród ukarany". "Wśród przykładów jest np. wieś na Marchlewszczyźnie, którą funkcjonariusze NKWD najpierw otaczali. Po wkroczeniu małe dzieci i kobiety zdolne do pracy separowano, a resztę, czyli mężczyzn i podrostków po prostu na miejscu rozstrzeliwano. Są też dokumenty, które pokazują, że nie było żadnych procedur sądowych, czyli osławionych trójek (chodzi o komisje NKWD mające szybko i doraźnie rozpatrywać sprawy zatrzymywanych osób - PAP). Ludzi rozstrzeliwano, nikomu nic nie udowadniając" - opowiadał historyk.
W Polsce na ogół nie zdawano sobie sprawy z sowieckich zbrodni popełnianych na Polakach. Poza szczątkową wiedzą u niektórych dyplomatów (była nawet interwencja ambasadora Wacława Grzybowskiego, który pytał Rosjan o mordowanie Polaków na Marchlewszczyźnie, ale w odpowiedzi usłyszał jedynie zaprzeczenia) ani polskie elity, w tym polska prasa, ani polski wywiad nie wiedziały, co się dzieje za wschodnią granicą. "Sowiecka Rosja była bardzo trudna do penetracji dla służb wywiadowczych. Nawet o wielkim głodzie na Ukrainie posiadano niepewne informacje, choć według niektórych szacunków pochłonął on nawet 8 mln ofiar. Tym bardziej niewiele wiedziano o operacji polskiej" - powiedział Materski.
Zwrócił przy tym uwagę, że NKWD było szczelne i działało bardzo sprawnie. "Weźmy np. sprawę Katynia. W Polsce o tym, że zbrodnia katyńska objęła także 7305 polskich obywateli uwięzionych na sowieckiej Białorusi i Ukrainie, dowiedzieliśmy się dopiero w latach 90. Przez 50 lat nie zdawaliśmy sobie z tego sprawy" - podkreślił Materski. "Tym bardziej los polskich ofiar NKWD z lat 1937-1938, o których współcześni Polacy tak mało wiedzą, powinien być przypominany" - zakończył badacz.
Skomentuj artykuł