Debata w PE - Cameron na celowniku
W. Brytania znalazła się w ogniu krytyki podczas środowej debaty w PE o swobodzie przepływu osób. Największa polemika wokół słów premiera Davida Camerona nt. imigrantów wywiązała się między polskimi europosłami. Na debacie zaważyły zbliżające się wybory do PE.
Debata w PE była pokłosiem dyskusji m.in. w Wielkiej Brytanii, Niemczech i Holandii na temat rzekomej turystyki zasiłkowej w UE. Dyskusja ta rozgorzała w zeszłym roku, przed pełnym otwarciem unijnego rynku pracy dla obywateli Rumunii i Bułgarii. Pod koniec roku brytyjski premier ograniczył dostęp imigrantów do świadczeń na podstawie brytyjskiego prawa i zażądał reformy zasad swobodnego przepływu osób w UE.
Cameron za wielki błąd uznał otwarcie brytyjskiego rynku pracy w 2004 r. dla obywateli nowych krajów UE, w tym Polski, a żądając ograniczenia prawa imigrantów zarobkowych do pobierania zasiłków na dzieci pozostawione w kraju, powołał się na przykład pracujących na Wyspach Polaków.
W trakcie środowej debaty brytyjski torys Timothy Kirkhope, reprezentujący frakcję Europejskich Konserwatystów i Reformatorów w PE, oburzył się na krytykę brytyjskiego premiera, wypowiedzianą przez szefa socjaldemokratów w PE Hannesa Swobodę. "Gdy odnosi się pan do mojego premiera, proszę także pamiętać, że lider Partii Pracy w Wielkiej Brytanii powiedział dokładnie to samo w odniesieniu do tych spraw (ograniczenia dostępu imigrantów do niektórych zasiłków - PAP) co mój lider" - powiedział Kirkhope.
"25,6 mln Europejczyków nie ma pracy, 9 mln żyje w ubóstwie, wielu jest zagrożonych wykluczeniem społecznym. To są prawdziwe problemy Europy. Swobodny przepływ pracowników to żaden problem, to prawo i fundament, na którym stoi UE" - przekonywał Swoboda.
Liberalna europosłanka z Rumunii Renate Weber oceniła, że słowa premiera Wielkiej Brytanii są "nie do przyjęcia, prowadzą do ksenofobii i nietolerancji". "Chciałabym, aby także Rumuni pracujący w różnych krajach nie byli celem populistycznych i bezzasadnych ataków. Wszystko wskazuje, że emigracja siły roboczej przynosi korzyść państwom przyjmującym" - powiedziała.
Najbardziej skrajne stanowisko w debacie zajmowali europosłowie Europy Wolności i Demokracji (EWD), najmniejszej w PE eurosceptycznej frakcji, której przewodzi Brytyjczyk Nigel Farage z antyimigracyjnej Partii Niepodległości Zjednoczonego Królestwa (UKiP). Brytyjski europoseł tej frakcji Gerard Batten mówił, że rozsądna polityka imigracyjna w Wielkiej Brytanii pozwoliłaby na przyjazd tylko ciężko pracującym osobom do zajęć, do których nie można zatrudnić bezrobotnych Brytyjczyków.
"Co UE dała nam zamiast tego? Przyjeżdżają też do nas przestępcy, narkomani, alkoholicy, żebracy i poszukiwacze zasiłków" - mówił. Jego włoska koleżanka z frakcji Mara Bizotto powiedziała, że prawo wjazdu do Włoch dla Bułgarów i Rumunów powinno być zablokowane co najmniej na 2,5 roku, bo ci od razu aplikują o zasiłki.
W trakcie debaty padały też wypowiedzi na temat niepokojących zjawisk w krajach innych niż Wielka Brytania, np. w Niemczech i Francji. Niektórzy niemieccy eurodeputowani wskazywali na populistyczne hasła bawarskiej CSU ostrzegającej przed zalewem imigrantów z Bułgarii i Rumunii. Niemiecka europosłanka z partii Zielonych Elisabeth Schroedter wskazywała w tym kontekście, że nie chce "UE opartej na dwóch kategoriach" Europejczyków.
Cameron znalazł się także w ogniu krytyki ze strony polskich europosłów. "Walka z bezrobociem jest naszym podstawowym priorytetem i w tym kontekście słowa premiera Camerona i innych polityków konserwatywnych są szczególnie dotkliwe. Ich próby przeciwstawienia Wielkiej Brytanii Europie, wraz z krytyką imigrantów z Polski i innych krajów Europy Środkowo-Wschodniej, zasługują na szczególne potępienie i jasny odpór" - powiedział eurodeputowany PiS Wojciech Olejniczak.
Europoseł Solidarnej Polski, należący do frakcji EWD w PE Jacek Kurski powiedział, że Winston Churchill "musi się dzisiaj przewracać w grobie, widząc, jak obecny premier Wielkiej Brytanii rozumie wolność i równość". Zaapelował do Camerona o przeprosiny i wycofanie się z propozycji zmierzających do pozbawienia "ciężko pracujących Polaków" w Wielkiej Brytanii zasiłków dla ich dzieci pozostających w Polsce.
Z kolei w ocenie europosła PiS Ryszarda Legutki ostatnie wypowiedzi niektórych polityków brytyjskich są "przykre" i "niesprawiedliwe".
Najostrzejszy spór wywiązał się między eurodeputowanymi PO i Polski Razem. Jacek Protasiewicz (PO) uznał, że konserwatywni eurodeputowani z Wielkiej Brytanii powinni przeprosić za słowa premiera Camerona o polskich pracownikach, a powinni ich do tego skłonić europosłowie z PiS i Polski Razem, albo przeprosić za nich. "Nie wystarczy mieć usta pełne frazesów o honorze Polski i godności Polaków. Jeżeli nie byliście w stanie wyegzekwować od waszych sojuszników słowa +przepraszam+, to znaczy, że jesteście nieskuteczni. Wypowiedzcie to słowo w ich imieniu" - mówił Protasiewicz. Jego zdaniem słowa premiera Camerona, które wypowiedział pod adresem Polaków, były "krzywdzące".
W odpowiedzi europoseł Marek Migalski (Polska Razem) zwrócił się do Protasiewicza z pytaniem, czy jest on gotów przeprosić za słowa Elmara Broka, polityka niemieckiej CDU, wchodzącej w skład chadeckiej frakcji Europejskiej Partii Ludowej w PE wraz z PO i PSL.
Brok wezwał niedawno w wywiadzie dla niemieckiej gazety "Bild", by politycy przemyśleli zbieranie odcisków palców od imigrantów nadużywających zasiłków, żeby później nie wpuszczać ich ponownie do kraju. "Jeśli chciałby pan, abyśmy my, jako Polska Razem, przepraszali za słowa Davida Camerona, to czy ma pan odwagę wstać i przeprosić za słowa Broka?" - pytał Migalski Protasiewicza.
"Napisał do mnie zwykły obywatel i pyta nas, czy nawet poza granicami kraju musimy sobie skakać do gardła" - mówił z kolei Paweł Kowal (Polska Razem). Podkreślił, że w każdej grupie politycznej w PE znajdą się ludzie, którzy na problemie imigracji zbijają "kapitał polityczny".
Obecna na debacie komisarz UE ds. sprawiedliwości Viviane Reding podkreślała, że prawo obywateli do swobodnego przemieszczania się "nie podlega negocjacji" oraz że jest mało prawdopodobne, by mobilni obywatele stanowili ciężar dla krajów przyjmujących, bo przemieszczają się głównie, by pracować. Z kolei komisarz UE ds. zatrudnienia Laszlo Andor zwrócił uwagę, że żaden z krajów UE nie przedstawił dowodów na to, że migrujący pracownicy nadużywają systemu socjalnego.
Skomentuj artykuł