Kombatanci wzruszeni uroczystościami
Ponad 50 polskich uczestników walk o Monte Cassino uczestniczyło w niedzielnych uroczystościach z okazji 70. rocznicy zakończenia bitwy. Przybyli z różnych krajów kombatanci podkreślali, że cieszy ich przede wszystkim obecność licznych grup młodzieży.
W Mszy świętej i późniejszych uroczystościach na Polskim Cmentarzu Wojennym u stóp klasztoru benedyktynów udział wzięło kilka tysięcy osób, w tym 1800 harcerzy.
"Jestem szczęśliwy, jak widzę tu tyle młodzieży. Bądźcie Polakami, pracujcie i uczcie się. Mądrzy ludzie podejmują mądre decyzje" - powiedział PAP 93-letni Zdzisław Bernard Skarbek.
Podobnie jak znaczna część jego towarzyszy broni z 2 Korpusu generała Władysława Andersa, także i on nie wrócił po wojnie do kraju. Najpierw mieszkał w Anglii, później wyjechał do Australii i dziś mieszka w Canberrze. Musiał jednak zmienić kolejność imion, bo "łamano sobie język tym Zdzisławem".
"Po wojnie nie było gdzie wracać; ja byłem z Brześcia nad Bugiem. Urodziłem się co prawda w Warszawie, ale ojciec pracował w policji państwowej i tam został przeniesiony. Potem za to zapłacił życiem, leży w Miednoje. Ja przed wojną skończyłem szkołę handlową i miałem pójść do lotnictwa - na 10 września miałem wezwanie do Dęblina. Wcześniej jednak wybuchła wojna. Po zwolnieniu z wojska, tak jak wielu, zatrzymałem się w Anglii. Ponieważ siostra żony wyjechała do Australii, to postanowiliśmy się tam z nią połączyć, żeby mieć jakąś rodzinę na obczyźnie" - opisywał swoje losy.
Do dzisiaj żywe w jego pamięci pozostają wydarzenia tamtych lat.
"Gdy generał Anders wydał rozkaz ataku, więcej było raczej podniecenia niż strachu. Działa zaczęły rąbać jak głupie. Wiedzieliśmy, że przed nami zginęło tu tylu ludzi, ale mieliśmy silną wiarę w zwycięstwo. Czuliśmy, że możemy tego dokonać. Myśleliśmy przede wszystkim o tym, że z każdą taką bitwą jesteśmy bliżej Polski. Pójdziemy, zdobędziemy tę górę i będziemy bliżej ukochanego kraju. Niestety, stało się inaczej i los rzucił mnie do Australii" - wspomniał.
Jak dodał, na Monte Cassino od czasów wojny jest po raz trzeci. "Byłem na 25. rocznicę bitwy, później na 40. Teraz przyjechałem z rodziną, m.in. z córkami, które spisują moje wspomnienia" - opowiada.
Bliscy towarzyszyli także innym bohaterom walk. Mieszkający w Londynie 92-letni Zdzisław Picheta przyjechał z synem Andrzejem. Jest dumny z ojca. "Oni byli tu dla nas, my jesteśmy dla nich" - podkreślił.
Zdzisław Picheta przyjeżdża na Monte Cassino co pięć lat. "Jak Bóg pozwoli, będę też na 75. rocznicę bitwy" - dodał z uśmiechem. Urodził się w Siedlcach, ale gdy wybuchła wojna, mieszkał w Kołomyi.
"Zaraz po wybuchu wojny wstąpiłem do wojska. Przydzielili mnie do batalionu ochrony, bo brakowało mi miesiąca do 17 lat. 17 września, jak bolszewicy weszli do Polski, cały garnizon przeszedł do Kut, razem z rządem polskim. Jak się zaczęła bitwa o Monte Cassino, to nawet nie myśleliśmy, że to tak będzie wyglądało. Byliśmy zaprawieni w boju; w marcu walczyliśmy nad rzeką Sangro, później przerzucali nas z miejsca na miejsce i w końcu przywieźli tutaj" - wspominał swoje losy.
Bogate wojenne doświadczenie, mimo zaledwie 21 lat, miał też Władysław Niezgoda, wówczas kapral w kompanii naprawczej.
"Pamiętam, jak to się zaczęło. Była godzina 11 wieczorem i aż biła łuna od wybuchów pocisków wystrzeliwanych z dwóch tysięcy dział. A rano eskadry po trzysta samolotów bombardowały wszystko, nie tylko wzgórze, ale i tyły, żeby przerwać zaopatrzenie. Czy się baliśmy? Każdy się zastanawiał, czy przeżyje, ale ja już wcześniej miałem swoje przejścia w Iraku - byłem ponad cztery miesiące w szpitalu" - opowiadał dziennikarzom PAP.
Także jemu nie było dane po wojnie wrócić do Polski. Obecnie mieszka w Manchesterze. Jest skarbnikiem Stowarzyszenia Polskich Kombatantów. "Tak wypadło, co było robić. Przecież do Polski nie mogliśmy jechać" - mówi.
Anna Maria Anders przyznała, że wzruszająca była nie tylko uroczystość, ale i obecność setek uczniów z różnych stron Polski.
"Jeśli tu przyjechało tyle młodzieży, tylu harcerzy, to można mieć nadzieję, że pamięć o żołnierzach, którzy ducha oddali Bogu, ziemi włoskiej ciało, a serca Polsce, będzie kultywowana. I ja również chcę się do tego przyczynić. Uważam, że mam jeszcze dużo do zrobienia dla innych. Angażuję się w różne projekty w Polsce i mój cel to kontynuować dzieło rodziców" - powiedziała PAP mieszkająca w Bostonie córka gen. Andersa.
"A z nami też rozmawiała pani Anders" - pochwaliła się liczna grupa uczniów Zespołu Szkół Ponadgimnazjalnych im. gen. Władysława Andersa w Złocieńcu. Jak zaznaczyli, musieli zatrzymać się koło Rzymu, gdyż w pobliżu Cassino wszystkie miejsca w hotelach były od dawna zarezerwowane. "W znacznej części sami pokryliśmy koszt wyjazdu do Włoch, ale też dostaliśmy wsparcie od polskich kombatantów mieszkających w USA, którzy są tu na Monte Cassino" - dodał jeden z uczniów.
Na uroczystości 70. rocznicy bitwy przybyło wiele osób z krajów, których żołnierze walczyli tu w 1944 roku.
"Po raz dwudziesty jestem na Monte Cassino. To miejsce mnie fascynuje. Tu są podwaliny patriotyzmu. Tu polegli też Kanadyjczycy, przed grobami których pochylam głowę. Dziś jestem na polskim cmentarzu, bo przecież razem walczyli. Jutro będę na grobach moich rodaków" - wspomniał 60-letni Peter William Ross.
Major Richard Hargreaves po raz pierwszy od maja 1944 roku przyjechał na Monte Cassino z Anglii 40 lat temu. Teraz jest tu po raz drugi. Gdy walczył, miał 25 lat. "Wówczas nie wiedziałem ani nie zdawałem sobie sprawy, ilu moich rodaków zginęło, jakie są straty wojsk alianckich. Dopiero po wojnie dowiedziałem się, jak wielu zginęło" - zaznaczył.
"Jest nas większa grupa - wtrąciła Patricia Rigg. - Anglicy również, tak jak Polacy, przybywają na Monte Cassino. Takie uroczystości bardzo łączą ludzi z różnych państw, bo przecież walczyli tu żołnierze z różnych krajów. A ci od generała Andersa sprawili, że chciałam poznać Polskę. I po części już to mi się udało. Byłam w Warszawie, Krakowie, Oświęcimiu i Częstochowie, gdzie jest Czarna Madonna. Zasmakowałam polskich potraw, a najbardziej to bigosu".
Pytana o wiek nie chciała odpowiedzieć wprost. "Proszę wybierać między 39 a 93" - zaproponowała.
Skomentuj artykuł