Premier się broni, związki wzywają do strajku

(fot. EPA/Vassil Donev)
PAP / drr

Premier Turcji Recep Tayyip Erdogan oświadczył w niedzielę na wielkim wiecu swych sympatyków w Stambule, że jego obowiązkiem było wysłanie w sobotę policji do usunięcia demonstrantów, którzy od 20 dni okupowali stambulski park Gezi.

"(Oczyszczenie parku z demonstrantów) było moim obowiązkiem. Gdybym tego nie zrobił, nie mógłbym zostać na stanowisku premiera. Ci (liderzy) w Europie twierdzą, że (okupowanie parku) było wyrazem wolności. Jakiej wolności? Wolność powinna być wyrażana w ramach porządku prawnego. Chcieli postawić namiot w parku Gezi. Jeśli ktoś chce rozłożyć gdzieś namioty powinien iść za miasto, na wielkie pole, równinę" - powiedział premier tłumom zgromadzonym na wiecu w stambulskiej dzielnicy Kazlimcesme, 10 kilometrów od placu Takism.

Wiec ten, tak samo jak ten, który odbył się w sobotę w Ankarze, zorganizowano pod hasłem "szacunek dla woli narodu". Oba według wysokich urzędników rządzącej Partii Sprawiedliwości i Rozwoju (AKP), której przewodzi Erdogan, są początkiem jego oficjalnej kampanii wyborczej (w marcu 2014 r. Turcję czekają wybory lokalne) i nie miały one nic wspólnego z demonstracjami, które od 20 dni odbywają się w 77 miastach kraju.

"Zbadałem wszystkie aspekty tej sprawy od samego początku. Mieliśmy spotkania, wysłuchałem tego, co każdy miał do powiedzenia. Czyż to nie jest wolność? Czyż to nie jest demokracja? (...) Jedno (demonstrujący) powinni wiedzieć na pewno - nigdzie w świecie nie znajdą takiego premiera jak ja" - kontynuował Erdogan swoje oskarżenia pod adresem uczestników antyrządowych protestów.

Premier nazwał ich "terrorystami" i "motłochem", i bronił swej polityki twardej ręki, odrzucając krytykę Parlamentu Europejskiego. "Także we Francji, w Niemczech i w Wielkiej Brytanii używano przemocy przeciwko protestującym i co wy w tej sprawie zrobiliście" - mówił.

Zagranicznym mediom, w tym telewizjom CNN i BBC oraz agencji Reutera, Erdogan zarzucił przedstawianie wypaczonego obrazu sytuacji w Turcji. Za "prawdziwy obraz Turcji" uznał niedzielny wiec z udziałem dziesiątków, a niektóre źródła twierdzą, że nawet setek tysięcy swych sympatyków.

"Jeśli międzynarodowe media chcą pokazać, jak Turcja wygląda naprawdę, powinny pokazać nasz wiec tutaj, a nie demonstracje na placu Takism" - wołał do swoich wyborców.

Podkreślał także, że protesty w centralnym Stambule nie są początkiem odpowiednika arabskiej wiosny.

"Turecka wiosna rozpoczęła się 3 listopada 2002 r." - chełpił się premier. (3 listopada 2002 r. jego partia doszła do władzy.)

Usunięcia demonstrantów z parku Gezi Erdogan bronił, argumentując, że należy on do wszystkich mieszkańców Stambułu, a nie do jednej grupy. "Zarząd miasta oczyścił plac, sadzi się tam teraz kwiaty i trawę. Przy pracy są tam teraz prawdziwi obrońcy środowiska" - mówił.

W tym samym czasie, jakby na potwierdzenie słów premiera, tureckie media społecznościowe obiegła wiadomość, że na placu Takism widać ciężarówki z załadowanymi na nie drzewami. Początkowo sądzono, że są to stare sykomory z parku Gezi, których demonstranci od 20 dni bronią, okazało się jednak, że to istotnie 20 nowych drzew, które AKP planuje tam posadzić.

Premier także groził tym wszystkim, którzy w demonstracjach uczestniczyli. "Zidentyfikujemy tych wszystkich, którzy terroryzowali ulice naszych miast. Mamy nagrania z kamer miejskich, przejrzymy wszystkie raporty mediów i platformy mediów społecznościowych, aby zidentyfikować prowodyrów" - powiedział.

Protesty w Turcji rozpoczęły się od sprzeciwu wobec planów wybudowania w rejonie parku Gezi, gdzie trzeba byłoby powycinać wiele drzew, centrum handlowego i meczetu. Szybko przerodziły się w szersze demonstracje przeciwko polityce Erdogana. Ich uczestnicy żądają, aby premier ustąpił.

Przemówienie Erdogana trwało ponad godzinę. W tym czasie w centrum Stambułu dziesiątki tysięcy ludzi demonstrowały przeciwko jego polityce, ścierając się z policją, która znów użyła gazu łzawiącego i armatek wodnych, by nie dopuścić ludzi do parku Gezi i na plac Taksim.

Turecka prasa doniosła, że aby opanować protesty w Stambule rząd sprowadził ponad tysiąc policjantów z innych miast, w tym z Ankary, a nawet z tak odległych miejsc jak Diyarbakir, Sirnak, Siirt i Elazig.

Stambulska policja jest także wspomagana przez specjalne oddziały żandarmerii, którą początkowo demonstrujący wzięli za sygnał, że do akcji wkroczyła armia, co w Turcji do niedawna było klasycznym sposobem rozwiązywania wszelkich politycznych problemów. Zwykle pojawienie się armii na ulicach Stambułu oznaczało przejęcie przez nią władzy. Jednak w nocy z soboty na niedzielę jednak żandarmeria przybyła na pomoc policjantom w czasie zamieszek wokół placu Takism. Dostarczyła tam dwie dodatkowe armatki wodne.

Media społecznościowe donosiły także w niedzielę wieczorem, że wokół placu pojawili się w mężczyźni w cywilu, z drewnianymi pałkami i maczetami. Blogerzy uważają, że mogą to być bojówkarze AKP i członkowie klubu sportowego Kasimpasaspor, z dzielnicy Stambułu, w której urodził się Erdogan. Aktywiści z parku Gezi informujący o tym na internecie nawoływali w niedzielę wieczorem do schodzenia im z drogi, ponieważ konfrontacja z nimi mogłaby się przerodzić w szeroko zakrojony konflikt między dwoma społecznościami Stambułu: w większości świeckimi demonstrantami z parku a zwykle głęboko religijnymi zwolennikami Erdogana.

"To prowokacja. Nie możemy dać się wciągnąć w manipulacje Erdogana" - powiedział PAP jeden z aktywistów.

W niedzielę wieczorem w centralnym Stambule nadal trwały zamieszki i tysiące demonstrantów próbowało przełamać blokady policji, która nadal często używała przeciwko nim gazu łzawiącego, armatek wodnych i gumowych kul.

Aktywiści w mediach społecznościowych nawoływali, aby ludzie mieszkający w sąsiedztwie placu Taksim wystawili na zewnątrz beczki z wodą potrzebną do przeciwdziałania skutkom gazu łzawiącego, trzymali w pogotowiu butelki ze specjalnym roztworem do przemywania oczu, zostawiali otwarte boczne furtki na podwórka i do ogrodów, aby pomóc w ucieczkach, a także, aby fotografowali i nagrywali co się da i publikowali to na Facebooku.

W swoich żądaniach wobec rządu Platforma Solidarność Taksim ogłosiła jeszcze w sobotę rano, przed akcją policji na park Gezi, że demonstranci nie tylko oczekują od władz zaniechania wycinki drzew i budowy na tym miejscu centrum handlowego, ale chcą także ustalenia odpowiedzialnych za brutalne akcje policji przeciwko uczestnikom pokojowych protestów i pociągnięcie winnych do odpowiedzialności.

Według danych ogłoszonych przez związek lekarzy tureckich do 14 czerwca w protestach przeciwko Erdoganowi zginęły cztery osoby, 10 straciło wzrok a 7500 doznało obrażeń. W sobotę w Stambule został trafiony w głowę kanistrem gazowym 14-letni Berkin Elvan; chłopiec walczy o życie.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Tematy w artykule

Skomentuj artykuł

Premier się broni, związki wzywają do strajku
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.