Szczyt Partnerstwa Wsch. Co na to USA?
Jak ważny będzie listopadowy szczyt Partnerstwa Wschodniego w Wilnie świadczy aktywność Rosji, która próbuje zniechęcić byłe radzieckie republiki do zbliżenia z UE. Jak dotąd ani presja Rosji, ani sam szczyt nie wywołały specjalnych reakcji ze strony USA.
Szczyt odbędzie się w Wilnie 28 i 29 listopada. Choć obecnie nie ma mowy o zapraszaniu jakiegokolwiek ze wschodnich sąsiadów do Unii Europejskiej, to na szczycie UE ma podpisać bądź parafować umowy stowarzyszeniowe i o wolnym handlu z Ukrainą, Mołdawią i Gruzją.
Na ile ważne są to decyzje świadczy reakcja Rosji, która groźbami i restrykcjami handlowymi próbuje je do tego zniechęcić. Jeśli bowiem Ukraina czy Mołdawia wdrożą w życie wszystkie elementy umowy handlowej z UE, to ich gospodarki będą bardzo silnie zintegrowane z unijną. A to oznacza, że Rosji trudno będzie w przyszłości sprawić, by te byłe republiki radzieckie powróciły do jej strefy wpływów.
Bez wątpienia w Waszyngtonie zauważono naciski Moskwy przed szczytem wileńskim, których przejawem jest m.in. embargo na ukraińską czekoladę czy mołdawskie wino. "To zastraszanie jest nie do zaakceptowania. (...) Uważam, że powinniśmy dać Rosji jasno do zrozumienia, że nam się to nie podoba i spróbujemy wesprzeć te kraje, by robiły, co chcą i nie dawały się zastraszyć groźbami odcięcia dostaw ropy lub gazu czy bojkotu ich produktów" - mówił niedawno jeden z prominentnych członków komisji spraw zagranicznych Izby Reprezentantów, Demokrata Eliot Engel, apelując do Departamentu Stanu USA o "zdecydowaną" reakcję.
Jak dotąd, przynajmniej publicznie, Stany Zjednoczone nie potępiły jednak Rosji ani też nie wydały zdecydowanej deklaracji zachęcającej kraje wschodniej Europy do zbliżenia z UE. W regionie od dawna nie było też żadnej amerykańskiej wizyty na wysokim szczeblu.
"Istota problemu leży w niezwykle napiętym programie polityki zagranicznej USA" - wyjaśniał PAP były amerykański dyplomata i ambasador na Ukrainie Steven Pifer, obecnie związany z think tankiem Brookings Institution. Wymienił negocjacje w sprawie Syrii, pierwsze od ponad 30 lat rozmowy z Iranem, proces pokojowy na Bliskim Wschodzie czy Afganistan. Ale to tylko częściowe wytłumaczenie. Zdaniem Pifera, Waszyngton jest rozczarowany rozwojem sytuacji w ostatnich kilku latach na Ukrainie i - w mniejszym stopniu - w Gruzji. "Te kraje nie są już lśniącymi gwiazdami demokracji" - powiedział PAP. Przyznał, że spadek zaangażowania USA jest tym bardziej widoczny, że USA poświęcały wcześniej regionowi, a zwłaszcza Ukrainie, wyjątkowo wiele uwagi.
USA wsparły prodemokratyczne rewolucje na Ukrainie i w Gruzji, a potem były orędownikiem ich aspiracji północnoatlantyckich. Gdyby nie weto Francji i Niemiec na szczycie NATO w Bukareszcie wiosną 2008 roku, Gruzja byłaby już może w NATO. Od tego czasu zaszły jednak zmiany na szczytach władzy zarówno w Waszyngtonie, jak i krajach wschodniej Europy. Prezydent USA Barack Obama, już po wojnie Gruzji z Rosją w sierpniu 2008 roku, ogłosił tzw. reset w relacjach Rosją. Choć jego efekty są raczej mizerne, to oba kraje potrzebują się nawzajem, by stawiać czoło międzynarodowym wyzwaniom.
Na niewystarczające zainteresowanie USA Partnerstwem Wschodnim zwracała uwagę odpowiadająca za sprawy wschodnie wiceminister spraw zagranicznych Katarzyna Pełczyńska-Nałęcz podczas wrześniowej wizyty w USA. "Amerykanie widzą presję ze strony Rosji" oraz "dają wyraz swojemu krytycyzmowi wobec obecnej sytuacji, ale mitygują się z powodu Syrii" - mówiła PAP Pełczyńska-Nałęcz po serii rozmów z amerykańskimi dyplomatami. Namawiała ich, by jeszcze przed szczytem w Wilnie do regionu udała się amerykańska delegacja wysokiego szczebla. "Jeśli Partnerstwo Wschodnie się uda, to nie będzie to tylko sukces polski i europejski, ale i amerykański, bo oni też w ten region przez lata inwestowali" - dodała.
Te apele są jak dotąd bezskuteczne. W USA nie ma dziś gotowości, by stawiać sprawę Europy Wschodniej "na ostrzu noża" w relacjach z Rosją. USA potrzebują Rosji, by doprowadzić do realizacji dyplomatycznego rozwiązania w sprawie likwidacji broni chemicznej w Syrii - mówiła polska wiceminister.
Zdaniem Pifera w osłabieniu zaangażowania USA na Ukrainie nie można dopatrywać się wyłącznie próby poprawy stosunków Waszyngtonu z Moskwą. "To że już dawno nie było żadnej wizyty na wysokim szczeblu na Ukrainie, to bardziej rezultat erozji demokracji w ciągu ostatnich trzech lat" - powiedział.
"Ukrainie udzielano między 2005 a 2009 rokiem znacznie więcej uwagi niż innym krajom o podobnej pozycji, bo była bardzo pozytywną wiadomością, doskonale współgrającą z narracją drugiego mandatu administracji prezydenta George'a W. Busha, by promować demokrację na świecie" - powiedział były ambasador. Przypomniał, że on sam apelował wówczas w Kongresie o przyznanie Kijowowi mapy drogowej do NATO. "Ale od 2010 roku, kiedy prezydentem został Wiktor Janukowycz, Ukraina to negatywna wiadomość. Spadek zaangażowania USA jest tego bezpośrednim rezultatem" - uważa Pifer.
Jedną z pierwszych decyzji Janukowycza jako prezydenta było zaprzestanie starań o wejście kraju do NATO. Jednocześnie doprowadził on do zakończenia negocjacji umowy stowarzyszeniowej i o wolnym handlu z UE i zapewnia, że nie interesuje go Unia Celna z Rosją, Białorusią i Kazachstanem. Bruksela wciąż nie zdecydowała jednak, czy podpisze umowę z Kijowem. Odkłada tę decyzję od dwóch lat z powodu umotywowanego jej zdaniem politycznie uwięzienia byłej premier Julii Tymoszenko.
Pifer przyznał, że nie wie, jakie stanowisko zajmuje w tej sprawie rząd USA: czy UE powinna podpisać umowę z Ukrainą, nawet jeśli Tymoszenko nie zostanie do szczytu w Wilnie wypuszczona z więzienia. "Niewykluczone, że rząd jest w tej sprawie podzielony. Ale myślę, że zdaniem USA ta decyzja naprawdę należy tylko do UE. Kilkanaście lat temu było inaczej. Nie było dla USA wątpliwości, że Ukraina była przedmiotem gry geopolitycznej między Zachodem a Rosją. Nie uważam, by dziś Barack Obama myślał w tych kategoriach" - powiedział Pifer.
On osobiście jest przekonany, że UE "powinna domagać się od Ukrainy, by zrobiła więcej przed podpisaniem umowy", gdyż "ryzyko powrotu Ukrainy w objęcia Rosji jest dość małe". Według Pifera Janukowycz zdaje sobie sprawę z proeuropejskich nastrojów społeczeństwa i ukraińskiego biznesu; wie, jak duże kontrowersje wywołałaby decyzja o przystąpieniu do tworzonej przez Rosję Unii Celnej.
Skomentuj artykuł