Turcja: obserwacja rosyjskich okrętów na Bosforze
"Nadchodzi Ropucha“ - brzmiał tweet wysłany przez Yoruka Isika do małej grupy stambulskich shipspotterów, czyli obserwatorów statków, ktorzy śledzą ruch przez cieśniny tureckie łączące Morze Czarne z morzami Marmara i Egejskim.
Kilka minut później w sobotę po południu na Twitterze pojawiło się więcej szczegółów i fotografia.
Widniał na niej "Cezar Kunnikow", wielki desantowiec rosyjskiej Floty Czarnomorskiej, typu Ropucha, przepływający właśnie pod oknami domu Isika, w stambulskiej dzielnicy Emirgan.
Na pokładzie "Kunnikowa", zbudowanego w latach 80. ubiegłego stulecia w Gdańsku, stał w towarzystwie marynarza wysoki mężczyzna w czarnej sutannie, prawdopodobnie oczekujący, że lada chwila zobaczy przed sobą legendarną bizantyjską bazylikę św. Zofii i Błękitny Meczet.
"Prawosławny ksiądz bierze udział w operacji +Syryjski ekspres+ - skomentował jego obecność autor zdjęcia. - Niech Bóg opiekuje się +Kunnikowem+ w dalszej podróży". Isik, z zawodu konsultant międzynarodowy, zaczął obserwować statki przepływające przez Bosfor już jako dziecko.
Od kilku lat robi to z grupą podobnych sobie entuzjastów. Specjalizują się głównie w okrętach wojennych przepływających przez sam środek tureckiej stolicy. Ostatnio są to przeważnie okręty rosyjskiej marynarki wojennej, udające się z portów rosyjskich na Morzu Czarnym (z Noworosyjska i okupywanego przez Rosję ukraińskiego Sewastopola) do syryjskiego portu Tartus nad Morzem Śródziemnym, gdzie od lat znajduje się rosyjska baza morska.
Od kilku dni już oficjalnie jest wiadomo, że ładunek znajdujący się na tych okrętach jest przeznaczony dla nowo otwartego rosyjskiego lotniska wojskowego, położonego blisko Lataki. To stamtąd rosyjskie samoloty bombardują pozycje syryjskich rebeliantów, walczących przeciwko popieranemu przez Moskwę prezydentowi Syrii Baszarowi el-Asadowi.
Rząd rosyjski twierdzi, że jego bombowce atakują jedynie cele Państwa Islamskiego, jednak NATO uważa, że ofiarą nalotów padają też inne umiarkowane ugrupowania rebelianckie, a także ludność cywilna.
Trasę między Noworosyjskiem i Sewastopolem a Tartusem, znaną jako "Syryjski ekspres", od 2013 r. pokonało prawie 150 rosyjskich okrętów wojennych. Tylko od początku tego roku - ponad 70.
"Początkowo rosyjski okręt można było zobaczyć w Stambule raz na tydzień, w ciągu ostatnich dwóch miesięcy - prawie co dziennie, w ostatnich dniach - dwa, trzy razy dziennie“ - powiedział PAP Isik, zapisujący skrupulatnie nazwy wszystkich okrętów wojennych, które uda mu się zauważyć.
Członkowie grupy, do której należy, starają się też wszystkie je sfotografować. Swoje zdjęcia zamieszczają na Twitterze, dołączając do nich często szczegółowe informacje. Piszą o tym, co widzą: radarach, działach pokładowych, ładunku, który często znajduje się nie tylko w pomieszczeniach pod pokładem, ale także pod plandekami lub siatkami maskującymi na pokładzie.
Isik i jego koledzy wyspecjalizowali się w rozpoznawaniu różnych typów rosyjskich ciężarówek wojskowych. Znają się na rodzajach prefabrykatów, których rosyjska armia używa do budowania małych domów. Wiedzą też dokładnie, które z rosyjskich okrętów wchodzą w skład Floty Czarnomorskiej, a które zostały ostatnio przez nią "wypożyczone" z Floty Bałtyckiej czy Północnej.
Wymieniają się też informacjami z innymi obserwatorami ruchów okrętów wojennych na całym świecie.
Dzięki temu Isik już zawczasu wiedział, że na Morze Czarne nadciąga niedawno zmodernizowany duży transportowiec "Jauza", który wypłynął z Siewieromorska, głównej bazy Floty Północnej, 10 września. Stambulczyk opowiada, że podróż z Morza Barentsa do Turcji zajęła "Jauzie" prawie trzy tygodnie. W tej chwili jest już w Noworosyjsku. Isik oczekuje, że lada moment znowu pojawi się pod jego oknami. Na sto procent z dużym ładunkiem przeznaczonym do rosyjskiej bazy lotniczej w Syrii.
Isik opisuje swoją pasję do shipspottingu jako "fascynującą obserwację rozwoju międzynarodowej sytuacji politycznej dokonującą się bezpośrednio na jego oczach". "Szczególnie ostatnio mam wrażenie, że to, o czym czytam w gazetach, dzieje się tuż pod moim oknem, na Bosforze - mówi. - Nigdy dotąd nie było tutaj tylu rosyjskich desantowców, fregat czy korwet. Czasem pojawia się nawet krążownik. W czwartek udało mi się sfotografować aż trzy okręty jednocześnie. W sumie w ciągu całego dnia przepłynęły cztery".
Isik przyznaje jednak, że choć temat go fascynuje, to wzmożony ruch rosyjskiej marynarki wojennej na Bosforze w połączeniu z coraz bardziej napiętą atmosferą międzynarodową napawa go niepokojem.
"To jest moje miasto i przez jego środek przepływa codziennie uzbrojona po zęby rosyjska armada, udająca się na pomoc Asadowi. Pozycje Rosji i Turcji są pod tym względem diametralnie różne, ale rząd turecki nie może nic w tej sprawie zrobić, bo o tym, co się na Bosforze dzieje, decyduje przestarzała konwencja morska z 1936 r. Nie podoba mi się to ani pod względem ideologicznym, ani politycznym" - tłumaczy Isik. Wskazuje na fakt, że 70 lat temu przez Bosfor przepływało dziennie 17 statków, a teraz prawie 200.
"Zresztą zapomnijmy na chwilę o wojnie w Syrii, pomyślmy tylko o ochronie środowiska. Przecież przez Stambuł bez żadnej kontroli codziennie przepływają tysiące statków rocznie, a my nie mamy żadnego pojęcia o tym, jaki jest ich poziom emisji gazów cieplarnianych. A jeśli nastąpi jakaś katastrofa, wyciek ropy, co wtedy? Kto zapłaci za skutki takiej tragedii? Ile lat potrwa czyszczenie cieśnin?" - pyta Isik.
Dodaje, że uważa konwencję z Montreux za "dinozaura z przeszłości, którego trzeba jak najszybciej zreformować".
Według konwencji kontrolę nad Bosforem i Dardanelami sprawuje Turcja, jednak w czasach pokoju nie ma ona prawa ograniczać swobody przepływu ani statkom cywilnym innych państw, ani okrętom wojennym, w tym ostatnim przypadku pod warunkiem, że nie przekroczą one pewnego tonażu i uprzedzą Ankarę 15 dni wcześniej o swoich zamiarach. Dodatkowo okręty wojenne należące do państw, które nie leżą nad Morzem Czarnym, mogą przebywać na tym morzu tylko 21 dni.
W razie wybuchu wojny sytuacja jest podobna, pod warunkiem że Turcja zachowa neutralność. Tylko państwa, które znajdują się w stanie wojny nie mają prawa wpływać w cieśniny. Natomiast wtedy, gdy Turcja sama przystąpi do wojny, decyzja na ten temat należy już tylko do Ankary.
"Dlatego póki Turcja nie jest w stanie wojny, Rosjanie doskonale zdają sobie sprawę z faktu, że są na Bosforze nietykalni - tłumaczy Isik. - Turcja ze względu na bezpieczeństwo lub warunki pogodowe ma prawo ruch przez cieśniny trochę ograniczyć, ale nawet wtedy okręty wojenne mają pierwszeństwo przed jednostkami handlowymi. Nie możemy nikogo zatrzymać. Możemy tylko patrzeć, jak sobie płyną".
Skomentuj artykuł