Wybór przed wyborami
Zdaje się, że coraz więcej Polaków w obliczu zbliżających się wyborów staje przed podwójnym dylematem. Musi zdecydować, czy w ogóle wrzucić swój głos do urny, a następnie, jeśli decyzja będzie pozytywna, pomyśleć, kogo skreślić na liście do głosowania.
Winą za takie zniechęcenie należy obarczyć zarówno polityków, którzy od kilku lat toczą emocjonalne potyczki, ale również media, które polaryzują i przekazują niepełny obraz poczynań polityków i stanu państwa. Najsmaczniejszym "kąskiem" są oczywiście antagonizmy, kłótnie i obrzucanie się inwektywami. Im wypowiedź jest skrajniejsza, tym medialnie atrakcyjniejsza. Słyszymy zazwyczaj o tym, czego dana partia nie robi, a nie to, co z trudem próbuje wcielać w życie. Wszystko jedno, kto będzie stał u sterów władzy. Problem polega również na tym, że u nas przeważa tendencja do głosowania raczej "przeciwko" niż "za". Nie idę do wyborów, bo chcę wyrazić dezaprobatę lub idę, aby wyeliminować przeciwnika, którego nie lubię. Co w związku z tym robić?
Nie zgadzam się z poglądem Ryszarda Bugaja, iż pójście do wyborów to przyklepanie patologii w naszym kraju. To niezwykle defetystyczna teza. Argument, że udział w wyborach jest w świetle Konstytucji prawem, a nie obowiązkiem, wydaje mi się słaby i upraszczający sprawę. Wystarczy zajrzeć do tekstu ustawy zasadniczej, by się przekonać, że kategoria "prawa" odnoszona jest do większości sfer życia społeczno-politycznego, jak chociażby"prawo do ochrony prawnej życia prywatnego, rodzinnego, czci i dobrego imienia oraz do decydowania o swoim życiu osobistym". Oczywistym jest, że państwo demokratyczne nie zobowiąże żadnego człowieka do tego, aby chronił swoje życie czy dobre imię. Więc teoretycznie mógłby on nie skorzystać z tego przywileju. Ale jakiż rozsądny człowiek tak by postąpił?
Rzadko pojawia się w Konstytucji formuła obowiązku. W sumie, pięć razy, co pokazuje, że ten dokument liczy jednak na pewną dojrzałość obywateli. Czytamy bowiem w artykułach 82-86, że obowiązkiem obywatela polskiego jest wierność Rzeczypospolitej Polskiej, obrona Polski, dbałość o stan środowiska, troska o dobro wspólne, a także przestrzeganie prawa oraz płacenie podatków i innych świadczeń.
Czy chrześcijanin ma obowiązek głosowania w systemie demokratycznym? To zależy. Jan Paweł II w encyklice "Centesimus Annus" (CA) poniekąd zwalnia chrześcijan od uczestnictwa w wyborach, jeśli doszłoby do sytuacji, w której demokracja, utraciwszy swój żywotny kontakt z chrześcijańskimi wartościami, przeobraziłaby się "w jawny lub zakamuflowany totalitaryzm (CA, 46). Zauważa również, że "tego rodzaju odstępstwa od zasad moralności politycznej prowadzą z czasem do zniechęcenia i apatii, a w konsekwencji do zaniku zaangażowania politycznego i ducha obywatelskiego ludności, która czuje się poszkodowana i zawiedziona'' (CA, 47).
Interesujące, że przed wyborami do Sejmu polskiego w 1946 roku, łudząc się jeszcze co do ich wolnego charakteru, Kościół opublikował list, w którym pisze, że "katolicy nie mogą powstrzymywać się od głosowania bez słusznej i rozumnej przyczyny". A takowa przyczyna nie może wspierać się jedynie na emocjonalnych reakcjach, lecz na namyśle. Póki co, nie wydaje się, aby demokracja w Polsce miała formę "zakamuflowanego" totalitaryzmu. Owszem, jest ona raczkująca, wciąż niedojrzała, ale nie przeżarta całkowitym zepsuciem. Udało nam się pomimo słabości systemu wiele osiągnąć. I trzeba to docenić.
Ten sam Papież pisze w cytowanej encyklice, że "wiara chrześcijańska nie sądzi, by mogła ująć w sztywny schemat tak bardzo różnorodną rzeczywistość społeczno-polityczną i uznaje, że życie ludzkie w historii realizuje się na różne sposoby, które bynajmniej nie są doskonałe (CA, 46). I dodaje, że demokracja nie jest wolna od sprzeczności, ale jak na razie nie wypracowaliśmy lepszego ustroju. Przeciwnie, musimy robić wszystko, aby go udoskonalać, bo także i demokracja, jak wiele spraw na tej ziemi, może się zdegenerować.
Karol Wojtyła, pisząc "Osobę i czyn", sprzeciwia się marksistowskiemu determinizmowi i "uświadomionej konieczności". Promuje natomiast ideę uczestnictwa w życiu społecznym opartym na godności osoby, wolności i solidarności, czyli spełnianiu obowiązków i gotowości do poświęcenia. Uważa jednak, że czasami solidarność zakłada również sprzeciw, jeśli władza się degeneruje i ustala niesprawiedliwe i niszczące człowieka prawa. Moralny protest w formie odmowy uczestnictwa w wyborach byłby więc uprawniony, gdyby chrześcijanin doszedł do wniosku, po gruntowej refleksji i analizie faktów, że aktualna władza i wszyscy ubiegający się o nią kandydaci, stwarzają poważne zagrożenie dla fundamentalnych wartości. Trzeba więc sobie uczciwie odpowiedzieć na to pytanie, zanim podejmie się wybór o niegłosowaniu bądź głosowaniu.
Osobiście nie widzę, poza społecznym zniechęceniem, przekonujących racjonalnych powodów, aby chrześcijanin w Polsce z zasady uchylał się w obecnej sytuacji od wyborów. Odkąd uzyskałem prawo do głosowania, staram się uczestniczyć w wyborach, czasem trochę mnie to nawet kosztuje zachodu. I nie rozpatruję tego w kategoriach przymusu czy obowiązku wyborczego lub moralnego. Obowiązek kojarzy mi się bardzo negatywnie i zniechęcająco.
W mojej opinii nigdy nie mamy do dyspozycji idealnych kandydatów. Takie oczekiwanie wydaje mi się nieco naiwne. W systemie komunistycznym wybory były farsą, więc słusznie je zbywano. Jeśli uznamy, że obecnie również mamy do czynienia z farsą, że w gruncie rzeczy nie ma na kogo głosować, tym samym potwierdzamy, że żyjemy w podobnym systemie, co chyba jest pewnym nadużyciem. I jest przejawem wybujałego idealizmu.
Skomentuj artykuł