Zabójcza moc języka

Piotr Żyłka

Sprawa używania komórek abortowanych dzieci w badaniach nad słodzikiem zawartym w produktach firmy Pepsi pokazuje, że zmiany, jakie zachodzą na płaszczyźnie językowej, mogą mieć katastrofalne skutki - włącznie ze stwarzaniem zagrożenia dla życia.

W ciągu ostatnich tygodni za sprawą minister sportu Joanny Muchy, w mediach rozgorzał spór o sposób, w jaki powinno się używać języka, gdy mówimy o kobietach na stanowiskach. Pani minister (lub jak woli sama zainteresowana - Pani ministra), napisała na swoim blogu, że zgadza się z Magdaleną Środą, która mówi, że zmiana mentalności zaczyna się od języka. I dodaje - zapytana przez prowadzącego z nią wywiad dziennikarza - że właśnie dlatego poprosiła o używanie w stosunku do niej formy "ministra". Nie przeszkodziło jej to w pisaniu o sobie w następnym akapicie per "Minister Sportu", co zresztą bardzo szybko zauważyli i wyśmiali internauci.

Walka na języki

DEON.PL POLECA

Przykład jest trochę groteskowy, ale sama myśl Magdaleny Środy o tym, że zmiana mentalności zaczyna się od języka jest prawdziwa i warto się nad nią chwilę zatrzymać.

Redaktor Środa rozwinęła temat w swoim najnowszym felietonie na łamach tygodnika "Wprost", gdzie napisała: Język w niewielkim stopniu odwzorowuje rzeczywistość, głównie kształtuje nasz sposób widzenia świata. Gdyby nasza wiedza, na przykład, o Polsce, pochodziła wyłącznie z "Naszego Dziennika" lub "Gazety Polskiej", to widzielibyśmy zupełnie inny kraj niż ten, który wyłania się czytelnikom "Wprost" czy "Gazety Wyborczej".

Faktycznie - autorzy "Naszego Dziennika", "Gazety Polskiej" i innych prawicowych dzienników i czasopism operują w swoich tekstach językiem specyficznym dla ich środowisk, używają pojęć i definicji bardziej konserwatywnych. Analogicznie - w tytułach lewicowych i liberalnych, takich jak wspomniana "Gazeta Wyborcza" czy "Wprost", publicyści, pisząc swoje teksty, używają języka, który wyraża ich sposób myślenia. Obie strony robią to świadomie, chcąc w ten sposób wpływać na to, jak poszczególne pojęcia będą rozumiane przez ich czytelników.

Wracając do sprawy Joanny Muchy - jeżeli kobiety chcą, żeby zwracać się do nich ministro, doktorko, a nawet kominiarko, to mają do tego pełne prawo. Nie wiem, czy to ma dla większości z nich jakieś znaczenie, bo nie siedzę w ich głowach, ale jeśli brak żeńskich form na określenie różnych zawodów i stanowisk jest postrzegany jako forma dyskryminacji, to może faktycznie trzeba się zastanowić nad pewnymi korektami.

Tolerancja i aborcja

Są jednak sfery, w których zmiany językowe mają o wiele poważniejsze skutki. Weźmy na przykład ewolucję rozumienia słowa "tolerancja". Pochodzi ono od łacińskiego "tolerare", czyli "znosić", "cierpieć", "wytrzymywać". Przez wieki, gdy ktoś mówił, że jakieś zjawisko jest przez niego tolerowane, to oznaczało, że się z nim nie zgadza, ale nie będzie go zwalczał siłą. Obecne znaczenie tego słowa jest diametralnie inne. Gdy dziś ktoś mówi, że coś toleruje, to jest to rozumiane jako "życzliwa akceptacja". Różnica jest fundamentalna.

Sprawa wygląda jeszcze groźniej, gdy przyjrzymy się "walce językowej", która toczy się między zwolennikami aborcji i obrońcami życia poczętego. Przeciwnicy aborcji powiedzą "dziecko nienarodzone", "dziecko poczęte" albo "istota ludzka". Ci, którzy chcą legalizacji aborcji, mówiąc o tym samym, użyją takich sformułowań jak "zlepek komórek" lub "płód". W tym wypadku, to, jakiego języka używamy, ma kolosalne znaczenie. Dużo łatwiej jest przekonać społeczeństwa do zabiegu przerywania niechcianej ciąży niż do zabijania dzieci w łonach matek. Mówimy tutaj o odczłowieczaniu człowieka za pomocą języka właśnie.

Do czego to może prowadzić? W mediach pojawiła się dziś informacja, nad którą trudno przejść do porządku dziennego. Otóż obrońcy życia podnoszą alarm, że w wyniku decyzji administracji prezydenta Obamy, firma PepsiCo będzie mogła legalnie wykorzystywać przy produkcji swoich napojów wzmacniacze smakowe, które zostały opracowane między innymi w oparciu o badania, w których wykorzystano linię komórek HEK 293, pochodzącą z nerki zabitego w aborcji dziecka (więcej informacji tutaj).

Gdy słyszy się o takich rzeczach, trudno nie zapytać o to, czy taki proceder byłby możliwy, gdyby wcześniej przez lata nie prowadzono powolnej, ale konsekwentnej rewolucji językowej. Dziś wielu ludzi powie, że w końcu jakaś tam linia komórek, to nie człowiek, więc o co tyle szumu? Takie są właśnie konsekwencje - wydawałoby się - mało istotnych zmian na gruncie języka. Dlatego w sporze o język odpuszczać nie można.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Zabójcza moc języka
Komentarze (5)
MR
Maciej Roszkowski
11 marca 2012, 16:10
         "Za komuny" usiłowano nam wmówić, że jak coś się inaczej nazwie, to staje się czymś innym. Obecnie kapłani politycznej poprawności stosują to na masową skalę.  Pozostaje być wyczulonym na te oszustwa i ich motywacje i wskazywać je innym. Ważna jest rzeczowa argumentacja. Np.jeśli "zlepek komórek", czy "płód", który ma swój odrębny kod DNA nie jest człowiekiem, to co ma  być dowodem na człowieczeństwo. Podobnie jest z nadużywanym masowo słowem tolerancja -" tolero, tolerare"- godzę się z, przyjmuję do wiadomości, a nie żadanie masowej zgody wszystkich na wszystko.            
7 marca 2012, 11:24
Jestem absolutną przeciwniczką aborcji, ale komórek HEK, pochodzących od jednego zabitego dziecka, używa się w setkach laboratoriów na świecie i często ludzie nie są nawet świadomi pochodzenia tej linii. Nie rozumiem tylko dlaczego Pepsi nie zmieni linii komórkowej na zwierzęcą albo nowotworową, co do nich nie ma wątpliwości etycznych. To nie Pepsi, tylko ich kontrahent, Senomyx. Dostawca. Co nie zmienia faktu, że współpraca z taką firmą jest nieetyczna, a bojkot produktów Pepsi - uzasadniony.
D
drozofila
6 marca 2012, 18:54
Jestem absolutną przeciwniczką aborcji, ale komórek HEK, pochodzących od jednego zabitego dziecka, używa się w setkach laboratoriów na świecie i często ludzie nie są nawet świadomi pochodzenia tej linii. Nie rozumiem tylko dlaczego Pepsi nie zmieni linii komórkowej na zwierzęcą albo nowotworową, co do nich nie ma wątpliwości etycznych.
KM
ks. ML
6 marca 2012, 18:50
Jeśli ktoś chce rozwiać wątpliwości, niech znajdzie wczorajszy program Tomasza Lisa - po skandalicznej w swoim zachowaniu europoseł Senyszyn w trzeciej części rozmowa z udziałem dwóch feministek: K. Szczuki (o zdecydowanych proaborcyjnych poglądach) i M. Gretkowski (pisarką porno). Pierwsza jasno powiedziała, że zmiana języka to postulat "polityczny i ideologiczny", ta druga w imię "wolności kobiet" powtórzyła jak mantrę żądanie dopuszczalności aborcji... Tak - walka językowa, w której dehumanizuje się jednych (dzieci nienarodzone - a nawet już po narodzeniu) oraz wmawia się nieustanne prześladowanie innych (kobiet). Kuriozalny był zarzut postawiony reżyserowi J. Zaorskiemu: w filmie "Matka Królów" tytułowa bohaterka "rodziła dzieci". "Seksmisja" Machulskiego staje się rzeczywistością.
L
leszek
6 marca 2012, 14:43
 A zgadza się. Wszystko zaczyna się od języka. Oczywiście, to co proponuje pani minister Mucha to akurat jest mało szkodliwe i śmieszne. Ale są przykłady mniej smieszne. Np. coś takiego jak "małżeństwo homoseksualne". Jeszcze dziesięć jat temu był to nonsen, zlepek słów pozbawionych sensu, coś jakby powiedzięć "zimny ogień" czy "gorący lód". A dzisiaj przecież wprowadzone jest do języka i w publicznym dyskursie ze śmiertelną powagą się dywaguje o "małżeństwie homoseksualnym" i "małżeństwie heteroseksualnym". Albo bardzo mi się podoba pojęcie "małżeństwo tradycyjne" - jako związek mężczyzny i kobiety. Z czego należy wynikać, że istnieje "małżeństwo nowoczesne" - wiadomo jakie.  I co z tego, że to bzdura. Od częstego powtarzania każda bzdura się w końcu przyjmie i słuchacze się oswoją. Zaś gdy uznają, że to rzecz normalna, to wejdzie do prawodawstwa.