Nazajutrz mozolnie posuwaliśmy się do przodu, przemierzając otwarte plaże pokryte gęsto kamieniami wypolerowanymi przez wodę. Strzelające ku niebu wyniosłe palmy rzucały coraz dłuższe cienie, ale wciąż było bardzo gorąco. Z mijanych kęp zarośli nie ustawał skrzek cykad. Puls walił przyspieszonym tętnem w skroniach, do oczu wdzierały się słone krople potu, a za solą jak zwariowane wciskały się muszki.
Nazajutrz mozolnie posuwaliśmy się do przodu, przemierzając otwarte plaże pokryte gęsto kamieniami wypolerowanymi przez wodę. Strzelające ku niebu wyniosłe palmy rzucały coraz dłuższe cienie, ale wciąż było bardzo gorąco. Z mijanych kęp zarośli nie ustawał skrzek cykad. Puls walił przyspieszonym tętnem w skroniach, do oczu wdzierały się słone krople potu, a za solą jak zwariowane wciskały się muszki.
Staliśmy przed chatą skleconą z tyczek bambusa i pokrytą strzechą z liści palmowych. Spojrzawszy na Piotra powiedziałem: "To chyba tu". Wetknąłem głowę do wnętrza i zawołałem: "Melvin!". Wpadające przez szpary światło rozmywało półmrok. Na rozwieszonym pod sufitem hamaku dojrzałem czyjąś postać.
Staliśmy przed chatą skleconą z tyczek bambusa i pokrytą strzechą z liści palmowych. Spojrzawszy na Piotra powiedziałem: "To chyba tu". Wetknąłem głowę do wnętrza i zawołałem: "Melvin!". Wpadające przez szpary światło rozmywało półmrok. Na rozwieszonym pod sufitem hamaku dojrzałem czyjąś postać.
{{ article.published_at }}
{{ article.source.name }}
{{ article.source_text }}
{{ article.source.name }}
{{ article.source_text }}
{{ article.description }}
{{ article.description }}