Bóg chce, żebyś komuś dodał skrzydeł

(fot. Martyna Tola Piotrowska)

- Wszystko w porządku? - zapytałam. Niby taki twardziel, a załamał się, bo zostawiła go dziewczyna. W wielkim mieście na każde: "Jak się czujesz?", odpowiadasz: "Wspaniale, super".

Pewnego razu siedziałam z koleżanką Małgosią w kawiarni Po Prostu Art Bistro na Mokotowie, rozmawiając, kiedy kilka stolików dalej zobaczyłam przystojnego mężczyznę po czterdziestce. Nienagannie dopasowany garnitur, eleganckie buty, idealnie przystrzyżone włosy, lekki zarost - wyglądał jak z reklamy szkockiej whisky. Do tego wizerunku nie pasował tylko wyraz jego twarzy i nieruchomo wpatrzone w jeden punkt smutne oczy. Pił jednego drinka za drugim, patrząc w stolik przed sobą. Od razu można było poznać, że coś jest nie tak. Po szybkiej namowie z Małgosią podeszłam do niego.

- Czy wszystko jest w porządku? - zapytałam, a on spojrzał na mnie nieobecnym wzrokiem, wyraźnie zaskoczony tym pytaniem. - Pytam, czy wszystko w porządku, czy nie trzeba panu jakoś pomóc? - A to tak widać? - zdziwił się.

DEON.PL POLECA

Bóg, z którym jeżdzę tramwajem >>

Okazało się, że interes, w który włożył duże pieniądze, nie wypalił. Stracił pieniądze, zawiódł wspólników. Do tego właśnie dowiedział się, że zdradziła go żona. Przyznał mi się, że w chwili, kiedy podeszłam, snuł właśnie w głowie scenariusze, jak mógłby się zabić. Nie pamiętam nawet, co dokładnie mu powiedziałam, ale kiedy wstawałam od stolika, miał zupełnie inny wyraz twarzy. Powiedział, że od dawna nikt nie zapytał go: "Jak się czujesz?". Tyle wystarczyło, żeby wróciła nadzieja, a jego życie nabrało znowu sensu.

Podobne spotkanie miałam kiedyś w hotelu w podróży służbowej. Uwielbiam pływać, więc po pracy postanowiłam wskoczyć do basenu. W rogu zauważyłam dobrze zbudowanego mężczyznę. Dziwnie było obserwować, jak tak pięknie umięśniony mężczyzna, zamiast pływać, stoi w wodzie nieruchomo z nieobecnym wzrokiem i miną bezbronnego chłopca, jakby nie wiedział, dlaczego się tu znalazł. Znowu podeszłam.

- Wszystko w porządku? - zapytałam. Ten sam wyraz zdziwienia i podobna rozmowa. Tym razem chodziło o uczucia. Niby taki twardziel, a załamał się, bo zostawiła go dziewczyna.

W wielkim mieście na każde: "Jak się czujesz?", odpowiadasz: "Wspaniale, super". Nie wypada, żeby nie było dobrze. Rozmawianie o rzeczach trudnych szczególnie nie jest w dobrym tonie. Za to dobrze jest pochwalić rozmówcę, zwłaszcza że pięknie wygląda albo - co już z pewnością zostanie dobrze odebrane - że schudł. Z bliżej niezrozumiałych dla mnie względów bycie chudym jest przez osoby różnej wagi traktowane jako najwyższy z komplementów.

Więc: "Co u ciebie?", "Wszystko dobrze, kochana, świetnie wyglądasz, a jak schudłaś ostatnio, kochana!". Mniej więcej tak wygląda rozmowa. Smutek i niepowodzenie są traktowane niczym zaraza - lepiej trzymać się z daleka, bo mogą zabić. Nie wiedzieć czemu o tych rzeczach się nie mówi, zupełnie jakbyśmy wszyscy dostali przymus noszenia masek zadowolenia, powodzenia i sukcesu. Więc wszyscy jesteśmy młodzi, piękni i szczęśliwi i koniecznie musimy się spotkać "na proseczko", żeby sobie o tym opowiedzieć.

Ostatnio napisał do mnie z prośbą o spotkanie i rozmowę pewien stylista. Umówiłam się z nim w porze lunchu niedaleko mojej redakcji. Przyszedł, wyglądał jak model z "Vogue'a" prosto z sesji zdjęciowej. Zadbany, pachnący, przystojny, ubrany ze smakiem, z modnymi tatuażami i dodatkami. Tylko oczy zdradzały smutek. W towarzystwie postrzegany był jako człowiek sukcesu. Tymczasem miał na koncie kilka prób samobójczych, zmagał się z depresją, bezsennością, nieustającym lękiem i zniechęceniem, brakiem radości życia. Opowiedział mi o wielkim biznesie, który okazał się wielkim niewypałem, o przyjaciołach, którzy rozpłynęli się razem z pieniędzmi, o samotności i lęku. Szukał pomocy w używkach, ale było jeszcze gorzej. Pytał mnie o mój sposób na szczęście.

Uśmiechnęłam się: - Szukam go jak każdy. Proszę Boga codziennie o prowadzenie.

Opowiedział, że próbował pójść do kościoła, ale nie umie się modlić. Zaproponowałam, że jeśli chce, możemy zmówić jedno Zdrowaś, Mario razem. Podziękował mi.

- Wiesz, ta modlitwa wcale nie jest taka trudna, jak myślałem. W sumie rozmawialiśmy może pół godziny. Poleciłam mu księdza, do którego mógłby pójść, gdyby poczuł chęć rozmowy lub spowiedzi. Wychodził z tego spotkania odmieniony, promienny. Następnego dnia wyspowiadał się i zaczął codziennie w modlitwie prosić Boga o uzdrowienie i ratunek - o szczęście. Po jakimś czasie napisał do mnie: "Dziękuję, że wysłałaś mnie wtedy do kościoła. Dzięki spowiedzi i modlitwie pierwszy raz od miesięcy poczułem prawdziwy pokój w sercu, śpię spokojnie, nadzieja wróciła, chce mi się żyć". Zrobił jeden mały kroczek w kierunku Boga, a Bóg zrobił w jego stronę siedem kroków, i to biegiem (...).

Bóg w wielkim mieście słyszy twój krzyk >>

Wielkie miasto to fabryka podróbek szczęścia. Łatwy seks nazywany jest miłością, mordercza praca bez chwili dla najbliższych — sukcesem, droga zabawka zamiast taty obecnego w domu — troską, krzyk — siłą, liczba znajomych na Facebooku — przyjaźnią i powodzeniem. Wielkie miasto pełne jest betonowych gett. Idealne prostokąty z zimnej płyty. Domy, w których jest tyle drogich gadżetów, że nie ma już miejsca na czułość i bliskość. Eleganckie apartamenty, w których bliscy kiedyś ludzie dziś jedynie mijają się przy porannej toalecie jak obcy, bo przestali o siebie dbać tak dawno, że teraz nawet nie wiadomo, od czego zacząć.

Wielka cisza. Niedzielne obiady z nosem w iPhonie. Widziałam ostatnio taką rodzinę w restauracji na warszawskim Wilanowie i nie mogłam się nadziwić. Bardzo ładna rodzinka: przystojny i dobrze ubrany tata, piękna młoda żona i dwójka rozkosznych dzieciaków. Jedli obiad, nie tylko nie rozmawiając, ale też nawet nie patrząc na siebie, każde z nosem w swoim telefonie. Ludzie sukcesu. Mają podobno wszystko.

Kluczem do szczęścia mają być pieniądze, sukces zawodowy, piękny wygląd, idealny związek i sława. Ta ostatnia działa jak magnes. Sława wydaje się jak zaczarowane lustro z Alicji w Krainie Czarów, za pomocą którego przechodzi się na drugą stronę, do bajkowego świata. Tam wszystko wygląda na lepsze, ładniejsze i ciekawsze. W pogoni za sławą wszystkie chwyty są dozwolone, bo ona otwiera przecież magiczne drzwi do krainy miłości i szczęścia, gdzie nie ma miejsca na żadne troski czy - nie daj Boże - ból.

Pigułki uśmierzające życiowy ból są dostępne wszędzie. Można je kupić wraz z drogimi butami czy kolejnym ekskluzywnym samochodem. Można ogłuszyć się wszystkimi dostępnymi używkami świata, zakupami, pracą, głośnymi imprezami i iluzorycznymi związkami. Pstryk - i jest spokój. Tylko że ten chwilowy spokój niewiele ma wspólnego z Jego pokojem. Wiem coś o tym. Próbowałam tych wszystkich podróbek szczęścia. Pękły jak bańki mydlane, jedna po drugiej. Od kiedy proszę Boga o pokój, czuję się nim otulona, bezpieczna, radosna. Czuję, jak ten pokój, którego nie znałam nigdy wcześniej, mnie przepełnia (...).

Wszyscy mamy dusze, a skoro tak, to, co materialne, nigdy nie zaspokoi do końca naszych pragnień. Mamy w sobie cząstkę nieba, więc możemy się nią dzielić. Możemy mocniej kochać i więcej wybaczać, jesteśmy do tego bardziej zdolni, niż nam się wydaje. Codziennie dostajemy małe szanse, żeby kogoś ocalić, komuś dodać skrzydeł, żeby kochać ludzi, Boga, ale też siebie samych. Żeby zaś kochać siebie, trzeba siebie znać.

Poruszyło mnie kazanie ojca Michała Adamskiego, dominikanina z klasztoru na Freta, który powiedział, że uwierzyć w Ducha Świętego, to znaczy w pewnym sensie uwierzyć w siebie. Możemy kochać prawdziwie Boga tylko wtedy, jeśli wiemy, kim jesteśmy, jakie są nasze potrzeby, jakie zranienia, dlaczego wybieramy tak, a nie inaczej - i jeśli zdecydujemy się zawalczyć o swoje szczęście. Dopiero poznanie siebie otwiera nas na działanie Ducha Świętego, który przynosi swoje dary, a wśród nich pokój, który w wielkim mieście jest chyba najbardziej poszukiwaną rzeczą. Prawdziwy pokój serca, dający siłę do zmian i odwagę, żeby się zmierzyć z prawdą o sobie.

Niespecjalnie lubię się obnosić z prawdą o sobie. Kiedy pomyślę, ile za mną pomyłek, wtop, błędów i głupich decyzji, ile osób zraniłam, ile razy zachowałam się niegodnie, robi mi się słabo. Nie odcinam się jednak od przeszłości. Ostatnio ktoś mnie zapytał, czy dane zdarzenie z mojego życia miało miejsce, kiedy byłam jeszcze "tą starą Kasią", czy już "tą nową". Zaśmiałam się, mówiąc, że ciągle jestem tą samą Kasią. Moja przeszłość i moje pomyłki z przeszłości, moja teraźniejszość i moje głupoty teraźniejszości - to wszystko jest i pozostanie częścią mnie. Nie da się wymazać tego, co było. Zresztą bez tych doświadczeń nie byłabym taka, jaka jestem.

Codziennie doświadczam tego, że Pan Bóg jest najlepszym GPS-em w poszukiwaniu drogi do szczęścia, ale mimo to ciągle zdarza mi się uwierzyć w jakiegoś innego bożka: w pracę, w sukces, w innego człowieka, czasem nawet w postać z filmu (...).

Bywa, że jest nam w jakiejś sytuacji już tak ciężko, że nie chce się iść dalej. Nie mam pojęcia, ilu znam ludzi chorych na depresję, ale jest ich całkiem sporo, chociaż oczywiście przyznać się to obciach. Sama miewam takie dni, że nawet nie chce mi się podnieść z łóżka. Daleko mi wtedy do pięknie wymalowanej, ubranej i uśmiechniętej dziewczyny z ekranu. Księga Tobiasza jest o tym, że z Bogiem wszystko, co dziś wydaje się największym nieszczęściem, jutro będzie zamienione w radość, życie i wesele, że z Nim wszystko ma sens.

Czasem myślę, co by było, gdybyśmy dziś tak naprawdę uwierzyli w siebie, w ludzi, w miłość, w powodzenie, w to, że warto być dobrym. Jakie decyzje byśmy podejmowali, wiedząc, że za naszymi plecami stoi sam Bóg, który tylko czeka, żeby pokazać nam nasze piękno, naszą wyjątkowość, nasze powołanie. Czy mając tę wiedzę, poświęcalibyśmy czas na lęk, niezgody, pretensje? Gdyby jutro był nasz ostatni dzień, jak byśmy go przeżyli? Czy żylibyśmy nadal na dwadzieścia procent, czy raczej na sto dwadzieścia?

Papież Franciszek na czuwaniu w podkrakowskich Brzegach prosił:

Bóg jest (...) nieustępliwy w nadziei: zawsze wierzy, że możemy się podnieść, i nie poddaje się, widząc nas przygaszonych i bez radości. Jesteśmy bowiem zawsze Jego umiłowanymi dziećmi. Pamiętajmy o tym na początku każdego dnia. Warto, abyśmy co rano mówili w modlitwie: "Panie, dziękuję Ci, że mnie kochasz; spraw, bym zakochał się w moim życiu!". Nie w moich wadach, które muszą być poprawione, ale w życiu, które jest wielkim darem: jest ono czasem, aby kochać i być kochanym.

Fragmenty pochodzą z książki "Bóg w wielkim mieście"

Katarzyna Olubińska - dziennikarka "Dzień dobry TVN", autorka cyklu "Kobieta w religiach świata" oraz bloga i książki "Bóg w wielkim mieście". Wpis ukazał się pierwotnie na blogu Bóg w wielkim mieście

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Bóg chce, żebyś komuś dodał skrzydeł
Komentarze (1)
MP
Marek Pawłowski
11 kwietnia 2017, 12:11
Truizmy...