Bóg daje nam miłość za darmo

(fot. Beverley Goodwin/flickr.com/CC)
Tomasz Ponikło, bp Andrzej Czaja

Musimy uważać, by w swoim myśleniu ani siebie nie potępiać, ani siebie zbawiać. Nie możemy z Miłosiernego uczynić słodkiego cukiereczka, bo miłosierdzie Boże jest niezwykle wymagające - mówi bp Andrzej Czaja.

Pewien zakonnik powiedział mi, że na podstawie prowadzonych w ostatnich latach spowiedzi widzi bardzo wyraźny wzrost pobożności mizerykordialnej. Jednak - jak zauważył - rodzą się też gorzkie owoce: u licznych penitentów widzi bowiem traktowanie miłosierdzia Bożego jako czegoś, co im się od Boga należy.

Zgadzam się z tą obserwacją, ponieważ taka druga strona medalu faktycznie istnieje, czego nieraz doświadczałem w konfesjonale i w kierownictwie duchowym. Problemem są ludzkie interpretacje, które czasem błądzą gdzieś po obrzeżach drogi wiary. Trudność tę potwierdza zresztą liczba nieporozumień, które narosły wokół teologii księdza Hryniewicza, którą niewłaściwie interpretowano jako przymus wobec Boga, by zbawił wszystkich. Odpierając tego typu zafałszowane głosy, niektórzy popadali w drugą skrajność - w pułapkę zuchwałości względem miłosierdzia Bożego.

Jedną i drugą postawę: zuchwalstwo wobec Bożego miłosierdzia i zwątpienie w miłosierdzie Boże uznaje się za konkretne formy grzechu przeciwko Duchowi Świętemu. Są to sytuacje, gdy człowiek stawia tamę Bożemu miłosierdziu. Bo miłosierdzia nie przyjmie ani człowiek w nie wątpiący - to widzimy na przykładzie Judasza, któremu Bóg niejako nie zdążył okazać miłosierdzia, w przeciwieństwie do Piotra, ani człowiek zuchwały względem Bożego miłosierdzia - tu widzimy Heroda kpiącego ze stojącego przed nim Jezusa. Herod to jedyny człowiek, wobec którego Jezus zamilknął, do którego nie odezwał się słowem. Rozmawiał z Piłatem i z Kajfaszem, ale nie przemówił do Heroda. W sytuacji kiedy ktoś kpi z miłości Boga, sam stawia jej barierę. To bardzo niebezpieczna tendencja, której nie można bagatelizować.

DEON.PL POLECA

W takiej perspektywie ujawnia się jeszcze bardziej, jak wielkim darem jest dla nas Jezus Miłosierny. Dar to jednak zawsze zobowiązanie. Nie możemy z Miłosiernego uczynić słodkiego cukiereczka, bo prawda jest taka, że miłosierdzie Boże jest niezwykle wymagające.

Czego więc domaga się od człowieka Boże miłosierdzie?

Nawrócenia i wielkiej wyobraźni. Tak krótko wyartykułował to Jan Paweł II. Jeżeli do Boga nie wrócę, tak jak wrócił syn marnotrawny, to nie wpadnę w Boże ręce. Syn wracał, a Ojciec już czekał, nawet więcej - wybiegł mu naprzeciw. Syn zaś wracał z własnej woli (por. Łk 15, 11-24). I to jest ten pierwszy krok, który musimy wykonać: nawrócić się. Natomiast gdy już człowiek dostąpi Bożego miłosierdzia, musi pamiętać, że ta wielka łaska Boga domaga się pomnożenia. Miłosierdzie Boże obliguje nas do dzielenia się nim. Stąd wołanie Kościoła o wyobraźnię miłosierdzia, o dostrzeganie ludzi w potrzebie i spieszenie im z pomocą.

Jezus bardzo wysoko zawiesza poprzeczki wymagań, kiedy mówi "Bądźcie doskonali, jak Ojciec wasz niebieski jest doskonały" oraz "Miłujcie waszych nieprzyjaciół" (por. Mt 5, 44.48). Wątpliwość jest oczywista: czy to w ogóle jest realne? Przecież mamy problemy z miłowaniem współmałżonka, dzieci, bliskich, przyjaciół. Więc jak tu jeszcze miłować wrogów? Patrząc po ludzku, stwierdzamy, że jest to niemożliwe. A jednak - taka miłość jest możliwa. Pod jednym warunkiem: najpierw muszę przyjąć od Jezusa miłość miłosierną i na tej właśnie miłości budować swój stosunek do innych. Jeżeli chcę kochać drugiego swoją ludzką miłością, to mogę nie wytrzymać licznych zranień, nawet nie celowych, ale wpisanych w ludzką miłość, na której ciążą niestety skutki grzechu pierworodnego. Miłość czysto ludzka jest pełna dobrej woli, wyznajemy ją na wiele sposobów, wypowiadamy ustami. Niestety, czasem dosłownie już za chwilę potrafimy bardzo dotknąć, zranić, skrzywdzić.

Tymczasem w tym objawia się wartość chrześcijaństwa i Kościoła, w tym widać najpiękniej wspaniałość Boga, że Bóg ofiarowuje nam swoją miłość, z całą jej potęgą! Otrzymujemy miłość tak silną, że zwycięża nasz grzech, pokonuje śmierć, piekło i szatana. I tą właśnie miłością Bożą jesteśmy w stanie kochać nawet nieprzyjaciół; już nie po ludzku, lecz po Bożemu, Jego miłością. Żeby tak jednak było, sami musimy najpierw Bożą miłość przyjąć i stale przyjmować.

Ksiądz Tischner zwracał uwagę, że nie potrafimy kochać drugiego człowieka, bo ignorujemy drugą część przykazania miłości: kochaj bliźniego swego - owszem - ale jak siebie samego. Tymczasem sami siebie kochać nie potrafimy.

Tak rzeczywiście jest, że często sami nie czujemy się godni czy gotowi, by przyjąć miłość Boga. Nasze ograniczenia, zwłaszcza w tej materii, są efektem ograniczenia ludzkiej natury skutkami grzechu pierworodnego. Mówimy, że łaska buduje na naturze. To prawda. Ale natura zakłada istnienie łaski. Musimy więc uważać, by w swoim myśleniu ani siebie nie potępiać, ani siebie nie zbawiać. Otwierajmy serce, niech Bóg ma w nim mieszkanie.

Trudność z miłością może narastać w obliczu coraz bardziej wyśrubowanych wymagań, jakie stawiamy samym sobie, innym, jakimi na przykład obciążamy dzieci...

W domach pojawia się niestety atmosfera nie tyle miłości rodzicielskiej, ile wykorzystywania dziecka dla zaspokojenia niezdrowej, ślepej miłości siebie. To pożywka dla egoizmu, sposób na polepszenie samopoczucia. Ten sam mechanizm spotykamy w seminariach duchownych, również w prezbiterium Kościoła i w domach zakonnych. Przy okazji kierownictwa duchowego widzę, że dziś największym problemem w życiu konsekrowanym nie są śluby czystości, ubóstwa, posłuszeństwa - choć są wielkim wyzwaniem - ale największym problemem jest komunia osób rozumiana jako wspólnota domu. Wśród księży zaś dramatycznie brakuje elementarnej solidarności, a solidarność to jeszcze nie miłość...

Jak już wspomniałem, kondycja ludzkiej miłości jest skutkiem grzechu pierworodnego, ale wynika też z mechanizmów świata. Króluje dziś szalona konsumpcja. Konsumpcja to branie, a nie dawanie. A więc postawa całkiem odwrotna do tej, która stanowi o prawdziwości i rozwoju chrześcijaństwa. Niestety w konfrontacji z nią chrześcijaństwo dziś wielokroć przegrywa. Pękają w szwach hipermarkety i budują się kolejne, a w niedziele coraz bardziej brakuje ludzi w świątyniach. Wielu ochrzczonych zamiast do kościoła idzie do marketu, by wziąć i użyć. Tymczasem być chrześcijaninem znaczy wziąć Boga i od Boga, Bogiem i Jego darami żyć oraz Nim i Jego darami się dzielić. To zatem nie konsumpcja, lecz egzystencja, której istotą jest caritas.

Pewien paradoks ujawnia się w tym, że kiedy Bóg daje nam miłość za darmo, tak wielu już nie chce jej wziąć, tak wielu ochrzczonym nie chce się po nią przyjść. W sklepie trzeba słono płacić, a tylu jest kupujących. To pokazuje, że nie tylko wiary w nas brak, ale coraz bardziej brak w naszym postępowaniu rozumu. Szerzy się bezmyślność. Jezus woła w stronę chciwego gospodarza: "Głupcze!", gdy ten pobudował nowe spichlerze i myślał, że się zabezpieczył na długie lata (por. Łk 12, 16-21). Nie bójmy się nazywać naszej konsumpcyjnej pazerności głupotą.

Na KUL ksiądz profesor Józef Kudasiewicz nieraz zwracał nam uwagę, jak drażniące są nadmierne starania, by kogoś nie urazić, które idą aż tak daleko, że zasłaniają prawdę. "Teraz to już nawet w Piśmie Świętym potłumaczyli »panny mądre i panny nieroztropne« - mówił. - Jakie tam nieroztropne? Są wprost nazwane głupimi! Nazywajmy rzeczy po imieniu. Skoro wiedziały, że trzeba oliwy, a o nią nie zadbały, to były głupie". Zrezygnowaliśmy z określenia, które jednak oddaje pewną prawdę. Głupotą jest przywiązanie do materii, konsumowanie przedmiotów i porzucenie strawy duchowej. Przecież my chrześcijanie doskonale wiemy, że jesteśmy pielgrzymami na tej ziemi, a wszystko, co materialne, wcześniej czy później przepadnie. Zachowajmy trzeźwe myślenie. "O głupi - mówi Jezus do uczniów uciekających do Emaus - jakże wasze serca są nieskore do wierzenia" (Łk 24, 25). Ocknęli się i przejrzeli na oczy, gdy usiedli z Nim do stołu, a On zaczął łamać chleb (por. Łk 24, 30). I nam nie wolno uciekać przed konsekwencjami wiary. To jest głupota. Niestety w markecie tego nie poznamy, że zamiast na wierze bezmyślnie budujemy na pozorach wielkiego racjonalizmu.

Bp Andrzej Czaja, "Szczerze o Kościele. Rozmawia Tomasz Ponikło" - Z książki dowiemy się, kim jest Bóg chrześcijan i o tym, co to znaczy wierzyć w Kościół - zachęca Wydawnictwo WAM, które książkę opublikowało.

- Przekonamy się, jakie są pożytki z grzechu pierworodnego. Poznamy opinię biskupa na temat odejść księży a także kondycji polskiej teologii. Przeczytamy o ewangelizowaniu proboszczów i o związkach Kościoła z polityką… >> Chcę przeczytać tę książkę

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Bóg daje nam miłość za darmo
Komentarze (1)
R
rafi
26 kwietnia 2014, 22:40
Oj, to nie jest takie proste... Moim zdaniem problem nie jest wcale z nadmiernym liczeniem na Boże miłosierdzie, tylko z pragnieniami. Jeśli ludzie chodzą do hipermarketów, to - czego tam szukają? Czy szukają tam szczęścia, sensu życia? A może tylko jakiegoś znieczullacza, co chwilowo zabije w nich poczucie pustki, poczucie braku sensu, poczucie beznadziei? Jeśli tak, to czemu, zamiast tego, nie szukają odpowiedzi na tak fundamentalne pytania - o sens życia - w Kościele? Może problem nie jest w ludziach, którzy tak chodzą do hipermarketów, tylko w Kościele, który gdzieś zagubił swoje powołanie - dawać chleb głodnym prawdziwego życia - tego życia, o którym mówi Jezus w J10, i które może dać jedynie sam Bóg?