Czy cierpienie może być karą za grzechy?

(fot. shutterstock.com)
Jerzy Zakrzewski SJ / Józef Augustyn SJ

Słyszysz diagnozę. Nagle twoje życie rozpada się na kawałeczki. Cierpienie, niemoc, ból, w końcu bunt. Czy modlić się o uzdrowienie? - posłuchaj jezuity, który przez kilkadziesiąt lat był całkowicie sparaliżowany.

Józef Augustyn SJ: Często spotykam się z ludźmi młodymi, zdrowymi. Wydawałoby się, że mają oni wielkie perspektywy życiowe oraz wszelkie atuty, aby cieszyć się życiem, a jednak nierzadko ogarnia ich zniechęcenie czy nawet depresja. Tymczasem przebywając i rozmawiając z tobą w ciągu tych kilku dni, pomimo wielkiego cierpienia, jakie dźwigasz, widzę, że cieszysz się życiem, a nawet wręcz go smakujesz.

DEON.PL POLECA

Jerzy Zakrzewski SJ: Sądzę, że przede wszystkim jest to dar łaski Bożej, bo człowiek sam w sobie nie wypracuje wszystkiego, a nawet jeśli chodzi o życie duchowe, to zawsze jest więcej brania niż dawania. Myślę, że moja droga, prowadząca przez cierpienie, niewiele się różni od dróg innych osób. Każdy z nas stając się inwalidą, rozpoczyna swą drogę od okresu buntu. Znamienne, że w tym właśnie momencie człowiek zaczyna dialogować. Nie ze swoim otoczeniem, rodzicami czy najbliższymi - tak naprawdę ten istotny, głęboki dialog odbywa się między Bogiem a człowiekiem. Dialog ten, choć z początku wydaje się bezimienny, w rzeczywistości ma ściśle określonego rozmówcę, a jest nim Bóg. Człowiek jest przekonany, że Bóg go skrzywdził stawiając na tej właśnie drodze. Sądzę, że również dla księdza przyjęcie życia naznaczonego całkowitą niemocą fizyczną, a przede wszystkim przyjęcie tego, że aby w ogóle egzystować, musi on codziennie angażować wokół siebie wielu ludzi, też jest bardzo trudne. I tu rozpoczyna się droga buntu, niechęci, niemożliwości pogodzenia się z tym, co nas spotkało. A objawia się to w nieustannym pytaniu: "Dlaczego ja? Dlaczego to właśnie ja?".

Gdy w końcu po długich badaniach padnie z ust lekarza diagnoza, że jest to choroba nieuleczalna, wówczas następuje moment przerażenia, lęku. Człowiek czuje się mniej więcej tak jak skazaniec, na którego padł nieodwołalny wyrok, od którego nie ma już odwrotu. I tylko jedno jest pewne, a mianowicie, że stan zdrowia sukcesywnie będzie się pogarszał. Oczywiście z wyjątkiem cudów, których Pan Bóg w swej dobroci dokonuje. A więc, jak już wspomniałem, pierwszy okres charakteryzuje się spieraniem się z Bogiem i trudnością przyjęcia Jego woli. W związku z tym również modlitwa staje się krótkowzroczna, bardzo ograniczona, bo w człowieku wciąż tkwi pragnienie, żeby Pan Bóg go uzdrowił.

Co jest istotą tego buntu i właściwie przeciwko czemu tak naprawdę człowiek się buntuje. Wydaje mi się, że łatwiej jest zrozumieć istotę takiego buntu w twojej sytuacji, czy też u kogoś, kto znajduje się w podobnym do twojego położeniu. Myślę, że młodzi, zdrowi, inteligentni ludzie, mający przed sobą życie, nie zastanawiają się nad istotą swego buntu, tylko podejmują go w sposób bezwiedny, a wręcz bezmyślny.

Trudno mi wczuć się w sytuację ludzi młodych, sprawnych, bo ja sam duchowo daleko już od tego odszedłem. Myślę jednak, że podobieństwo buntu tkwi w jakiejś niemożności woli, w braku chęci dopatrzenia się tego, że poprzez wszystko, co nas dotyka i co tak boli na co dzień, Pan Bóg naprawdę nie chce nas skrzywdzić. I w równym stopniu dotyczy to młodego, zdrowego człowieka, jak też inwalidy, człowieka świeckiego, kapłana czy zakonnicy... W każdym przypadku brak jest zawierzenia, znalezienia w sobie iskierki wiary. Długo trzeba czekać na uspokojenie, zawierzenie, pogodzenie... To naprawdę nie przychodzi łatwo. Dawniej duchowni sprowadzali to wszystko do poddania się woli Bożej. Ja to odczuwam, że faktycznie muszę się przekonać, że Pan Bóg nie chce dla mnie zła, ale z wszystkiego, co mnie dotyka, chce wydobyć jakieś dobro.

Życie naznaczone cierpieniem w rzeczywistości nie różni się od życia większości ludzi. Każde z nich jest walką o sens, walką o dopuszczenie Boga do własnej codzienności, jest walką o wiarę, że właśnie w tej codzienności dokonuje się zbawienie. Bardzo długo człowiek stawia siebie na pierwszym miejscu i chce zawłaszczyć to pierwsze miejsce w sobie, w swojej przestrzeni duchowej. Jest przekonany, że to on sam będzie autorem wszelkiego dobra, które ma się dokonać. Człowiek młody, kochający drugiego człowieka, nawet jeśli to jest wbrew przykazaniom Bożym, nie zważa na to, mniemając, że to on sam ma być autorem swojego życia. Kapłan, którego dotyka nieuleczalna choroba, mimo że przez wiele lat był kształtowany duchowo, nie potrafi pogodzić się z tym, że jego ofiara już raz złożona Bogu ma przybrać zupełnie inne kształty, aby - w jego przypadku - stała się prawdziwa. Tak naprawdę duchowny też nie dorósł do tego, by pierwsze miejsce w sobie, w tym, co się w człowieku dzieje, oddać Bogu, a nie zawłaszczać dla siebie.

A może zechciałbyś podzielić się doświadczeniem swojego buntu. Z codziennego świadectwa twojego życia widać, że masz to już za sobą.

Pewnym wyjaśnieniem mojej drogi było szukanie odpowiedzi na pytanie, w jakiej mierze i za co Pan Bóg mnie karze. Wiadomo, że z jednej strony cierpienie jest karą za grzech. Sam wiedziałem, że nie stoję na wysokości zadań podjętych w zakonie, że moje życie jest marne, nijakie. Była to gonitwa za sobą, za własnym "ja", a nie chęć zbliżenia się do Chrystusa i dania Mu konkretnej ofiary. Tak bardzo ciążyła mi własna seksualność, z którą nie potrafiłem się uporać. To wszystko było murem wyrastającym przede mną. Dopatrywałem się kary za wszelkie możliwe grzechy. Z całą świadomością wiem, że nadal jestem grzeszny, że obarcza mnie wiele wad, ale wiem też, że ja sam nie mogę dać sobie uzdrowienia, ale naprawdę potrzebuję Zbawcy i to nie w czasach eschatologicznych, jak to wyrażamy w Credo czy przy innych okazjach, mówiąc o naszej wierze.

Grzeszność nie wywołuje lęku i strachu. Sam widzę, że mój Zbawca żyje, że On obecny jest w moim życiu tu i teraz, że naprawdę działa. Widzę, że ja sam nie jestem w stanie budować własnej przyszłości. Nie zwalnia mnie to oczywiście z obowiązku robienia tego, co jestem w stanie robić. Z drugiej strony o wiele ważniejsze jest nasze pasywne oddanie się w ręce Boga, który, jak sam tego doświadczam, odpuszcza nasze grzechy. Pragnę, żeby Bóg wprowadził mnie w krąg większej bliskości ze sobą. Trudno o tym mówić, bo w zasadzie święci żyją całkowitą, pełną bliskością Boga. Uczę się wytrwałości, uczę się oczekiwać, iż to, co naprawdę istotne, nadejdzie nie ode mnie, ale od Pana mego i Stwórcy, i Zbawcy.

Człowiek nagle dostrzega, że jest inny, to znaczy, że ci stojący obok nadal są zdrowi i sprawni, a ja - dotknięty chorobą - zostaję wyłączony z nurtu życia, z życia zewnętrznego, społecznego czy wspólnotowego.

Myślę, że jest to także walka ze swoją zgryzotą, ze smutkiem, popadaniem w depresję, odcinaniem się od innych. Dużo też zależy od spotkania z ludźmi, których stawia na naszej drodze Jezus. Bez wątpienia jest to łaska, która zostaje nam podarowana bez naszych zasług. Ja sam mam pełną świadomość i pamiętam, że w pierwszym okresie choroby byłem przekonany, że mnie się wszystko należy. A żądania te mogły rosnąć i rozszerzać się na coraz większą ilość dziedzin. Jednak kiedy łaska zaczyna dotykać, kiedy człowiek przekonuje się, że Bóg odpuszcza grzechy, wtedy jako widoczny skutek tego objawia się większa radość. Wówczas widząc innych, zdrowych, wcale im tego nie zazdroszczę. Fakt, że jestem w takiej, a nie innej sytuacji, nie jest wynikiem moich własnych działań, ale wiem to na pewno, że jest skutkiem łaski Bożej. Nie ma żadnej wątpliwości, że cierpienie jest jakąś karą za grzechy, ale nie wyłącznie nią. Jeśli pomyśli się, że Jezus stał się tym przeklętym, tym odrzuconym przez wszystkich, tym, który konał tam, gdzie ginęli najwięksi złoczyńcy, którzy byli uważani za odrzuconych przez Boga, chociaż Jezus nic złego nie uczynił, to na pewno ja, grzesznik, muszę tę karę też nieść za zło, jakie ja sam popełniłem, jakie przeze mnie popełnili inni, jakie ja popełniłem wobec innych, stając się dla nich powodem grzechu.

Gdy widzę, że samodzielnie nie uporam się z tym, gdy postrzegam, że sam nie dam sobie z tym rady, wówczas nie pozostaje mi nic innego jak tylko albo skończyć ze sobą, albo otworzyć się na łaskę. To łaska sprawia, że doświadczam odpuszczenia win, oraz daje radość i uspokojenie. Jest to coś zupełnie nieoczekiwanego, co przychodzi do mnie i uczy mnie tego, że naprawdę nie wszystko mi się należy. Jeden otrzymuje takie dary, drugi inne. Za tym, co jest mi dane postrzegam, że jest Ktoś, kto kieruje tym rozdawnictwem, kto mi przewodzi, bo nie ja jestem autorem tych wszystkich zdarzeń, które pojawiają się w moim życiu.

Z dużym naciskiem podkreślasz, odnosząc się do osobistego doświadczenia, że cierpienie jest także, choć nie wyłącznie, karą za grzechy. Poruszanie tego problemu jest - że się tak wyrażę - bardzo niemodne, nawet w środowisku księży rozprawiających o doświadczeniu duchowym. Przypomina mi się antyfona z dwudziestej szóstej niedzieli zwykłej: "Wszystko, co na nas dopuściłeś, Panie, spotkało nas według sprawiedliwego wyroku, bo zgrzeszyliśmy przeciw Tobie i nie strzegliśmy Twoich przykazań. Lecz zechciej wsławić swe imię i postąp z nami według wielkiego miłosierdzia swego" (por. Dn 3, 29nn). Gdy obserwuje się pewne cierpienia, widzimy jasno, że ich powodem jest grzech, lekceważenie Bożych przykazań. Człowiek sam poprzez grzech komplikuje swoje życie.

Chciałbym dodać, że mówienie o karze jest tylko jedną stroną medalu. To, o czym mówią prorocy, ma też inny aspekt. Zawsze ilekroć prorocy mówili o karze, o tym, że nie byliśmy posłuszni Bogu, który postąpił z nami sprawiedliwie i słusznie, nigdy się na karze nie zatrzymywali. Pokazywali, że istnieje droga przebaczenia i odpuszczenia win.

Pójdźmy dalej. Przecież wielu ludzi cierpi nie z powodu swoich grzechów. Klasycznym przykładem tego są niewinne dzieci.

Trudno mi mówić ogólnie o tajemnicy cierpienia i nie chciałbym wdawać się w sferę rozważań metafizycznych. W moim przypadku powolne zbliżanie się ku tajemnicy cierpienia następowało poprzez zrozumienie, że Chrystusowi jest ono na coś potrzebne. Nie potrafię tego przedstawić, ale On sam powiedział, że jeśli ktoś chce pójść za Nim, musi wziąć swój krzyż. Jest to wskazówka, jak ma się dokonywać zbliżanie się ku tajemnicy. Ewangelie pokazują, ile Jezus wycierpiał ze strony uczniów, a także ze strony tych ludzi, którzy Go nienawidzili i którzy sprawiali Mu tak wielkie cierpienie, posądzając Go o współdziałanie z Belzebubem. Było to cierpienie zadane miłości, ale jeszcze nie cierpienie fizyczne. Później nastąpiło przyjęcie męki, przyjęcie krzyża, przed którym Jezus mógł przecież usunąć się, umknąć, a jednak go podjął.

Obserwujemy, że wielu świętych zyskiwało największe, najpełniejsze łaski, przyjmując na siebie cierpienia, które ich dotknęły. W życiu każdego człowieka obecne jest cierpienie. U mnie więcej jest cierpienia fizycznego, ale ktoś inny stojący obok mnie może bardziej cierpieć z powodu bólu psychicznego. Albo młody człowiek, który wydaje się silny psychicznie, może cierpieć dlatego, że nie może pogodzić się z zakłamaniem ludzi, których spotyka. W każdym razie, w moim osobistym odczuciu, godzenie się z cierpieniem, z niewytłumaczalnością krzyża w życiu niewinnych ludzi rysuje się jako potrzeba Chrystusa, który sam cierpi aż do skończenia świata. Nie potrafię tego bliżej wyjaśnić. W każdym razie ta intuicja towarzyszyła mi i sprawiała, że mogłem stawać się trochę bardziej promienny, a mniej egoistyczny.

Ładnie powiedziałeś na początku o potrzebie pokornego przyjmowania zależności od innych. Świadomość, że jest się dla kogoś ciężarem, też jest formą krzyża.

Myślę, że Pan Bóg tak urządził świat, że zależymy od siebie wzajemnie. Ja, podobnie jak wszyscy chrześcijanie, wiem, że wiara, że jej budzenie, że przekazywanie łaski nie istniałoby bez udziału innych osób stojących obok, tzn. bez udziału ludzi, którzy podejmują się zadania tego przekazu. Moje konkretne możliwości zredukowane są prawie do zera. To, że coś zjem, to tylko dzięki innym. To, że siedzę, że mogę spać, to też jedynie dzięki nim. Wszelka pomoc to nie tylko gest zewnętrzny, ale i łaska. Oczywiście jeden ma więcej dobrej woli, inny mniej, jeden umie dopomóc, a inny zabiera się do tego i zupełnie mu to nie wychodzi, bo zamiast posadzić mnie na wózku, posadzi mnie na ziemi. Ale taka sytuacja nie powinna mnie zaraz denerwować, doprowadzać do szału. Muszę sam z sobą walczyć, bo wiem, jak łatwo wpadam w gniew.

Wiem, że w odnoszeniu się do pomocników mam wiele sobie do zarzucenia, wiele grzechów. Przez wszystkie lata, kiedy jestem zdany na pomoc innych, stało się tak, że również oni nauczyli mnie czegoś, nawet w sferze duchowej. Jako kapłani musimy pamiętać o tym, że ludzie świeccy też wiele nas nauczą, jeżeli tylko zechcemy przyjąć tę naukę, jaka przez nich jest do nas skierowana. Już dawniej rosło we mnie przekonanie, że cierpienia moje i mnie podobnych, że cierpienia niewinnych dzieci, o których już wspominaliśmy, potrzebne są Chrystusowi.

Chciałbym w tym miejscu wspomnieć o pewnej sprawie. Jedna z osób z naszego grona chorych na SM została cudownie uzdrowiona za przyczyną bł. ks. Wincentego Frelichowskiego. Miało to miejsce trzy lata temu. Joasia, bo o niej mówię, była w najcięższym z nas wszystkich stanie, bo oprócz tego, że miała całkowity niedowład (nie mogła ruszać ani rękami, ani nogami), to choroba zaatakowała również mięśnie układu oddechowego. Powodowało to, że nie mogła przyjąć nawet półleżącej pozycji, bo natychmiast się dusiła. Stale musiała mieć w pobliżu butlę z tlenem. Taki stan, kiedy Joasia leżała na wznak, całkowicie i we wszystkim uzależniona od opieki mamy, trwał trzy lata (wcześniej osiem lat spędziła na wózku inwalidzkim). Joasia zawsze była osobą bardzo wierzącą, głęboko ufającą i kochającą Boga, była bardzo pokorna we wszystkim, co znosiła w związku z chorobą, i nigdy nie prosiła Boga o uzdrowienie, a wręcz przeciwnie, wszystkie cierpienia ofiarowywała Bogu za innych.

O jej uzdrowienie postanowili modlić się klerycy z toruńskiego seminarium duchownego, którzy mieli z nią codzienny kontakt. Trzeciego dnia nowenny odprawianej przez kleryków, nowenny za przyczyną wspomnianego już ks. Wincentego Frelichowskiego, Bóg w swoim miłosierdziu zechciał Joasię uzdrowić. Stało się to w jednej chwili, kiedy to Joasia niespodziewanie zaczęła ruszać wszystkimi kończynami i samodzielnie usiadła. Oczywiście sama rekonwalescencja, tzn. rozciąganie ścięgien i wzmocnienie mięśni trochę trwało, ale była już całkowicie zdrowa. Wbrew temu, co można by sądzić, po uzdrowieniu nie wróciła do czynnego życia, lecz wstąpiła do Karmelu w Łasinie koło Grudziądza. Gdy spotkaliśmy się z Joasią podczas ostatnich przed jej wstąpieniem do zakonu rekolekcji dla chorych, to pragnienie większości z nas, ludzi chorych, było takie, żeby być uzdrowionym tak jak ona. Nikt nie wyraził pragnienia, żeby mieć wiarę i ufność w Bogu takie, jakie miała ona.

We mnie nie zrodziła się chęć uzdrowienia. Wiedziałem, że na tym etapie, na jakim jestem, moje miejsce jest właśnie tu, na wózku. Nie oczekuję już takich czy innych możliwości. Nie, bo może byłbym nieznośnym mówcą albo też stałbym się nieznośnym katechetą. Nie muszę prowadzić wielkiej aktywności, aby być Jezusowi potrzebnym. Dawniej wyobrażałem sobie swoją drogę w zakonie zupełnie inaczej. Ale podczas odprawiania rekolekcji wspólnie z chorymi, pełniej trafiły do mnie słowa o pójściu za Jezusem, biorąc własny krzyż. Jestem przekonany, że właśnie na tej drodze jestem Jezusowi potrzebny. Wiem, że Bóg oczekuje ode mnie większej ufności na co dzień, ale widocznie nie jest Jego wolą zmiana mojego obecnego życia.

Mówisz, że Pan Jezus potrzebuje przede wszystkim Twojego cierpienia. Ale nie tylko, bo jednak pracujesz. Jeździsz, udzielasz rekolekcji, spotykasz się z chorymi, jesteś spowiednikiem, tłumaczysz książki.

Zacznę od tego, że jakikolwiek udział w tych apostolskich czy tłumaczeniowych działaniach nie jest moim pomysłem, lecz innych ludzi, którzy uznali, że mogę przydać się i na tym polu. Jest to bardzo ważne, żeby człowieka chorego wciągać w jakąś aktywność. Chory z natury rzeczy wycofuje się z czynnego życia, uważając, że już nikomu na nic się nie przyda. A przecież każdy chce czuć się potrzebny... Jestem bardzo wdzięczny wszystkim, którzy pomogli mi podjąć jakąkolwiek aktywność. Ja sam bardzo lękałem się kazań i publicznych wystąpień, wiedząc o spowodowanej chorobą mojej powolnej, skandowanej mowie, gdyż uważam, że może być to trudne dla słuchacza. Nie jestem też tłumaczem zawodowym, a moja znajomość języka opiera się na tym, czego nauczyłem się, będąc już w zakonie. Pierwsze prowadzone przeze mnie rekolekcje dla chorych odbyły się dzięki inicjatywie wspomnianej wyżej Joasi. Tłumaczenia zacząłem podejmować dzięki życzliwości i pomysłowi innych. Na początku były to drobne artykuły, a z czasem większe publikacje książkowe. W końcu przecież to Pan Bóg działa za pośrednictwem innych.

Wiem, że miałeś kontakt z von Balthasarem i tłumaczyłeś go.

Tak, próbuję. W związku z moją znajomością z Balthasarem trzeba oddzielić dwie rzeczy. Po pierwsze możliwość osobistego spotkania z nim i doznania z jego strony konkretnej pomocy. Specjalnie dla mnie, na moje potrzeby, tłumaczył łacińskie teksty de Lubaca. Jednak myślę, że nie jest to ważne i nie o tym należy mówić, lecz o wrażeniu, jakie zrobił na mnie pierwszy tom wielkiej trylogii von Balthasara Herrlichkeit, czyli Chwała Boga. Starałem się wydobyć to, co już na ostatnim roku teologii wydawało mi się ważne, tzn. mówienie o pięknie Boga. W teologii wiele mówi się o prawdzie, dobru, a najmniej o pięknie Boga. Mój promotor zgodził się, bym w swej końcowej pracy przedstawił tę myśl von Balthasara. Na tamtym etapie pracowałem na podstawie tłumaczenia francuskiego, a nie oryginału niemieckiego. Naukę języka niemieckiego dopiero rozpoczynałem. Dzieło von Balthasara przemówiło do mnie. Nie potrafię powiedzieć dlaczego, bo przecież człowiek nie przeprowadza jakichś sylogizmów, nie dedukuje, ale intuicyjnie czułem, że mówienie o pięknie Boga jest ważne i że właśnie tym mam się zająć. Jest to autor, w którego teksty trzeba się wgryzać i dopiero wówczas zaczyna się go podziwiać. Jego teksty są czymś piękniejszym i wspanialszym niż to, z czym student styka się na wykładach z teologii. Być może wykłady te musiały mieć miejsce, aby przedstawić treść teologiczną, jednak mówione były do nas w sposób tak bezduszny i nieprzekonujący, że wielu słuchaczy czytało literaturę sportową, gazety, a ja uczyłem się słówek francuskich wypisanych na małych karteczkach.

Mówienie o Bogu jako o Prawdzie - sam Jezus mówi o sobie, że jest Prawdą - nie budzi żadnych wątpliwości. Mówienie o Bogu jako o Dobru, dla wszystkich jest znane i oczywiste. Natomiast mówienie o Bogu jako o Pięknie budzi wątpliwości, bo piękno jest dzisiaj odbierane jako kategoria wręcz niebezpieczna. Przecież owoc zakazany też był piękny.

Jedną z wielkich intuicji von Balthasara jest pokazanie, że właśnie na krzyżu Jezus objawił istotne piękno Boga. I to Boga miłosiernego, Boga, który zamiast nas, karze swego Syna, Boga, który przyjmuje ofiarę Syna, abyśmy wszyscy stali się uczestnikami życia Trójjedynego Boga. Mówienie o pięknie Boga dokonuje się oczywiście zawsze w przenośniach, bo przecież jako stworzenia rozumne nie mamy odpowiednich "narzędzi", aby objąć Boga, aby pojąć choć odrobinę z Jego istoty. Jednakże Jego piękno pokazuje się nam w sposób niezasłużony, darmowy, wolny ze strony Boga, bo jest ono przecież tym samym, co miłość. Widzimy je w trosce pasterza szukającego zagubionej owcy; pasterza, który pozostawia 99 owiec, a szuka tej jednej zagubionej, którą jestem ja. Nie możemy mówić o pięknie istoty Boga tak, jak mówiliśmy o pięknie tego świata, które zresztą tu, na ziemi, można uchwycić tylko przelotnie, a wówczas doznaje się uczucia zachwycenia, podziwu.

Jeśli chodzi o Boga, człowiek zostaje porwany Jego działaniem, Jego obecnością. Piękno Boga fascynuje nas na pierwszym miejscu w Jezusie. Dalej prześwituje ono przez świętych, którzy w swej prostocie, w swej szczerości działali w imię Boga, a w końcu pokazywali w jakiś sposób Jego samego. Bóg obecny w świętych postrzegany jest nie tylko jako dobro czy miłosierdzie, ale porywa nas swym pięknem. Trudno zwięźle mówić o pięknie Boga, ale nie zapominajmy o tym aspekcie, gdy mówimy do Boga, gdy zwracamy się do Niego, bo gdy jesteśmy zachwyceni Jego Osobą, wówczas łatwiej nam nawiązać bliskość z Bogiem. Gdy jesteśmy zachwyceni pięknem duchowym, łatwiej nawiązujemy kontakt z innymi ludźmi, bo automatycznie rodzi się jego łatwość. Stawiamy sobie pytanie, dlaczego swe piękno Bóg ujawnia właśnie na krzyżu. Dzieje się tak dlatego, że jest zatroskany o mnie, że nie mści się na swoim synu ludzkim, a wszystko to czyni po to, żeby doprowadzić mnie do siebie. Trudno mi pojąć, jak ludzie religijni, widząc dobro Jezusa, czystość Jego uczynków i oddanie Bogu, mogli tak łatwo Go oskarżać o to, że współdziała z Belzebubem. Nie bardzo mieści mi się to w głowie, ale przecież im było dane obcowanie z kimś jedynym w ciągu całej historii. Jakie rozmiary może osiągnąć zła wola człowieka!... Przecież nie z głupoty, ale całkiem świadomie ludzie współcześni Jezusowi wykazali, że nie rozumieją ani Mojżesza, ani Abrahama, ani żadnego z proroków. Dostrzegali w Jezusie tylko zło, brzydotę, które przecież są obce Bogu samemu.

Mówiłeś o pięknie Boga, ale przecież piękno Boga tak naprawdę odkrywamy poprzez piękno człowieka, przez piękno jedynego sprawiedliwego, Jezusa Chrystusa. Boga poznajemy przez piękno, które jest w każdym z nas. Jesteśmy przecież stworzeni na obraz pięknego Boga. Dzisiejsza cywilizacja jest niewrażliwa na najgłębsze, prawdziwe piękno człowieka, koncentrując się wyłącznie na pięknie zewnętrznym, na fizyczności człowieka. Cała kultura audiowizualna ściąga na siebie uwagę, pokazując wyłącznie piękno fizyczne. W rzeczywistości jest to skoncentrowanie uwagi na sferze zmysłowej. Piękno zmysłowe odcięte od samej istoty piękna człowieka - pięknej duszy, staje się okazją do pożądania, użycia i wykorzystania własnego ciała i ciała bliźniego. Jest to postawa przeciwna do postawy Jezusa na krzyżu. Człowiek ulegający pożądliwości ciała nie tylko nie poświęca się dla innych, ale ograbia innych. W sumie to zniekształcone piękno służy temu, by wykorzystywać drugiego. Człowiek jest piękny, także pod względem fizycznym, ale jest to tylko jeden z elementów piękna i wcale nie najważniejszy.

Nie da się zaprzeczyć, że zakazany owoc, o którym mówiłeś, stworzony jest przez Boga, a przecież każda rzecz stworzona jest piękna. Kiedy jednak człowiek zaczyna manipulować stworzeniem i usiłuje wejść w rolę Stwórcy, wtedy rzeczy stworzone tracą swe piękno, które otrzymały od Boga. Nie da się mówić o pięknie Boga, o Jego dobru, o zatroskaniu o nas tak długo, dopóki człowiek mniema, że wszystko, co jest mu istotnie potrzebne, co dla niego jest najważniejsze, może "stworzyć" sam. Niestety, jest to ułuda czasów, w których żyjemy. Być może właśnie stąd bierze się niechęć, ukrywanie inwalidów, bo oni są brzydcy, nie pasują do wizerunku człowieka młodego, sprawnego, pięknego... Współczesny świat gloryfikuje właśnie takiego człowieka, a nie pokazuje, że życie ma o wiele więcej wymiarów, nie mówiąc już o tym, że absolutnie nie dostrzega się, iż czasem można nauczyć się czegoś również od człowieka siedzącego na wózku inwalidzkim czy od takiego, którego twarz oszpecona jest chorobą albo starością. Przypomnijmy sobie, że samego Boga wprawiła w zachwyt uboga wdowa, niemająca nic, czym mogłaby zaimponować światu.

Myślę, że za łaską Boga nadejdzie jakieś otrzeźwienie, nawrócenie. Ty sam całymi latami zajmowałeś się prowadzeniem ludzi na tę drogę, a były to prowadzone przez ciebie rekolekcje dla osób duchownych i świeckich. Owocem wszelkich ćwiczeń duchowych jest dostrzeżenie w życiu każdego z nas obecności i działania Boga. Bóg działa najpierw we mnie, żebym potrafił dostrzec Jego działanie również w innych. Przede wszystkim muszę dopuścić do swej świadomości, że jestem kimś danym, czyli inaczej mówiąc, że jestem stworzony, że tego, co najważniejsze, nie zawdzięczam sobie. Bunt przeciwko chorobie, który na początku był również moim udziałem, bierze się z tego, że człowiek myśli, iż sam mógłby wszystkiego dokonać i wypełnić życie swym własnym działaniem. Choroba bardzo dobitnie pokazuje, a trzeba to przyjąć z całą pokorą, że pierwszym działającym, obdarowującym, dającym wszystko jest sam Bóg. Jego dobroć uwidacznia się w tym, że zechciał spojrzeć na mnie, że przychodzi, że zaprasza do swego życia. Źle jest, gdy rodzice wyręczają swe piękne dzieci we wszystkim i nie nakazują ani nie zakazują niczego. Gdy nie ma karności ani posłuchu, to człowiek nigdy nie nauczy się słuchać najpierw kogoś innego, zanim zacznie słuchać siebie. Wcale nie jest rzeczą łatwą stawianie młodych ludzi przed wyborem: patrz człowieku, stawiam przed tobą dobro i zło, a twoją rzeczą jest, żebyś wybrał, ale wybieraj dobro, a nie zło.

Błogosławieństwo i przekleństwo. Piękno i brzydota. Myślę, że to będzie bardzo dobre zestawienie na zakończenie naszej rozmowy. W życiu, jakie przyszło ci nieść, mimo wszystko czujesz ból i trud. Czujesz krzyż, którego nie da się odrzucić, czujesz cierpienie, którego nie da się ukryć, nie da się go "posłodzić". Ból pozostaje bólem, cierpienie cierpieniem, niemoc niemocą. A mimo wszystko prześwieca w tym coś pięknego. To jest Twój wybór, decyzje.

Myślę, że podprowadzają do tej drogi ludzie siejący, przekazujący dobro. Poprzez nich najbardziej ukazuje się miłosierdzie Boga. Bóg nie brzydzi się mną, mimo całej mojej słabości wewnętrznej i duchowej, przychodzi nieustannie, a Jego największym pragnieniem jest wciągnięcie mnie w sferę swojego życia i piękna. I jeżeli ta perspektywa, mimo całej naszej słabości i grzeszności, zaczyna się przed nami zarysowywać, to znaczy, że wchodzimy na drogę pokoju i rzeczywistego liczenia się z Bogiem. U jej kresu czeka mnie coś najpiękniejszego, niewyobrażalnego, coś, o czym mogę tylko pobełkotać, ale tak naprawdę nie jestem w stanie powiedzieć niczego przekonującego, sensownego. Mogą to dokonać tylko święci, a więc ci, przez których zaczyna się dostrzegać piękno i dobroć Boga.

Jerzy Zakrzewski SJ (1947-2016) zachorował na stwardnienie rozsiane niedługo po święceniach kapłańskich w czasie swoich studiów w Niemczech. Przez kilkadziesiat lat był całkowicie sparaliżowany.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Tematy w artykule

Skomentuj artykuł

Czy cierpienie może być karą za grzechy?
Komentarze (35)
MB
~Maria Bednarek
21 października 2019, 16:37
Myślę, że życie jest wyzwaniem. Każdy z nas otrzymuje różne dary i talenty. Niektóre trudne. Takie zadania, które mamy do wykonania. Wskutek trudności bywa, że cierpienie rządzi naszym umysłem. Ja znam co to jest cierpienie. Pomogły mi też słowa księdza, że trzeba odnaleźć swoje powołanie. Ja odnalazłam je w modlitwie i w różnych czytaniach. Dlatego znalazłam pociechę. Myślę, że Bóg mnie nie karze ale dał mi zadanie do wykonania.
22 kwietnia 2016, 12:29
Widzę tutaj sprzeczności. "Przecież wielu ludzi cierpi nie z powodu swoich grzechów. Klasycznym przykładem tego są niewinne dzieci." - to jaka w końcu jest definicja cierpienia? A no taka, że ogranicza nas jedynie nasz umysł, który potrafi sam stwarzać nam cierpienie, a nie żaden grzech, który jest wymysłem, złą interpretacją przez ludzi. W przypadku dzieci, to jest to nic innego jak realizacja pewnej drogi życiowej, jaką sobie ustliliśmy, byśmy mogli doświadczać - każdy ma swoją niepowtarzalną ścieżkę życiową, co ma się nijak do pojęcia "grzech". Inny fragment "Mogą to dokonać tylko święci, a więc ci, przez których zaczyna się dostrzegać piękno i dobroć Boga." - skoro wszyscy jesteśmy "dziećmi Boga", to dlaczego "święci" są lepszymi w oczach Boga od innych? Gdzie tu sprawiedliwość Boża? Bo traktowanie jednych lepiej a innych gorzej jest zaprzeczeniem sprawiedliwości, jeśli przyjmuje się za oczywiste, że każdy ma swoją indywidualną ścięzkę życiową, ma doświadczać, a więc także "dobra i zła". Co więcej, to ludzie ustalają, kto jest "świętym", a nie Bóg. Miłosierdzie Boga nie polega na wyróżnianiu jednych nad innymi, bo to wtedy nie ma nic wspólnego z prawdziwą Miłością.
A
andrzej_a
21 kwietnia 2016, 00:51
Wspaniały artykuł przybliżający tajemnicę cierpienia, jakże trudną do zrozumienia przez nas wszystkich i jeszcze bardziej do zaakceptowania. A przecież wiara w czyściec, który jest na drodze do wymiaru Boga jest zarówno szansą jak i przestrzenią oczyszczania oraz doskonalenia naszych dusz. Tak więc cierpienie stoi na naszej drodze do osiągnięcia zbawienia i nikt temu cierpieniu się nie uchyli. Warto też zrozumieć to, iż cierpienie na drodze do zbawienia nie jest tak ogromne, jak cierpienia dusz, które poprzez swoje grzechy same się niejako skazują na potępienie i na dodatek wieczne. Czasami nasze cierpienie jeszcze tu na ziemi jest jakąś formą doskonalenia naszych dusz i przybliżającą nas ku Bogu w jakimś ważnym dla Niego celu. I w tej kategorii postrzegam cierpienie Ś.P. o. Jerzego.  Przecież wielu Świętych na drodze zjednoczenia się z Bogiem doświadczali jakiś cierpień np w formie stygmatów, ale nie tylko. Jest tak, być może dlatego, iż pomiędzy naszą cielesnością, a Świętością Boga jest ogromna "przepaść" i niestety właśnie cierpienie może tą przepaść skrócić. W innych przypadkach to nasze cierpienie może być skutkiem istniejącego zła w naszym życiu. Co oznacza, iż nie jest nam cierpienie zadane dla naszego doskonalenia dusz, lecz jest skutkiem bliskiej obecności złego. Z tej formy cierpień (niepotrzebnych) Jezus wybawia nas poprzez wypędzenie zła, tzw uzdrowienia (razem z uwolnieniami). cz II w odpowiedziach
Andrzej Ak
21 kwietnia 2016, 00:51
Są też i tacy co otrzymują cierpienia jakby w spadku po przodkach w formie skutków ich grzechów. Nie są to cierpienia pochodzące bezpośrednio od złego, ani też od Boga; są one jakby formą Prawa i zarazem częścią nas samych. I to są najtrudniejsze do pojęcia dla nas cierpienia, bo bardzo często dotykają niewinne dzieci. W takich przypadkach trzeba by było zająć się grzechami przodków, aby złagodzić ich skutki tutaj. Dopiero potem  można by było wypraszać u Boga o uzdrowienie takiego dziecka. Jest to bardzo długa droga modlitw i powierzania własnych cierpień Bogu. Ważne jest też to, aby członkowie (żyjący) takiej rodziny dążyli do jak najbliższych kontaktów z Bogiem. Jest to wręcz warunkiem. Bóg uzdrawia zazwyczaj tych co się całym sobą otworzą na Niego, tak jak to można uczynić na Mszach Uwielbienia. Dlatego tak bardzo polecam właśnie te Msze, a także i inne we Wspólnotach Charyzmatycznych. Droga cierpienia, które może być częścią naszego życia, powinna być tylko i wyłącznie drogą, na której doznamy jakiegoś oczyszczenia lub przemiany serca z korzyścią dla naszej duszy i większej bliskości z Bogiem. Z innymi cierpieniami powinniśmy się starać walczyć i modlić się do Boga, aby nas do takiej walki uzdalniał.
21 kwietnia 2016, 06:15
Czy ty jesteś wynajętym naganiaczem na msze o uwolnienie? Bo jak się czyta twoje teksty to naprawdę mozna się załamać i podupaść psychicznie, tyle jest w tym przygnębienia i pesymizmu. Cały czas się zastanawiam, gdzie jest w twoim przypadku to uzdrowienie jakiego doświadczyłeś od Jezusa a o którym ciągle piszesz. Przecież to jest tak ponuro zatrważające że naprawdę kogoś możesz tym powaznie pognębić. Dla odmiany w innm wątku  "Duch Święty nie jest energią" piszesz do mnie : Amelio, może to już czas , aby zmienić te "okulary" na jakieś pogodniejsze? Świat naprawdę ma o wiele piękniejszych barw. A zatem jesteś niewolnikiem siebie samego, pouczasz innych samemu  będąc uwikłanym w niewyobrazalne wręcz przygnębienie. Dlatego twoje wpisy nie mogą byc dla nikogo żadną pomocą wrecz przeciwnie, sam masz poważne kłopoty ze sobą. Stąd  wnoszę, że jesteś albo niezrównoważony psychicznie albo zwyczajnie umyślnie robisz tu ludziom wodę z mózgu, co na jedno wychodzi.
Andrzej Ak
21 kwietnia 2016, 16:49
Amelio nie baw się proszę w psychologa, przyklejając "łatki" uczestnikom tego portalu. Spróbuj bez negatywnego oceniania innych poszukać tutaj wartościowych odpowiedzi na swoje własne pytania.
21 kwietnia 2016, 16:56
O mnie się nie martw, odpowiedzi na swoje pytania znajduję w swiecie poza komputerem, nieustając źródło inspiracji. Wczoraj zbijałam drewniany  płotek i tak się walnęłam młotkiem w palec że chyba będzie schodzoł paznokieć. Przy okazji znalazłam odpowiedź na pytanie - z(bić) dalej płotek czy nie z(bić) oto jest pytanie, ale został pomyślnie ukończony :-) Andrzej, ożyj człowieku, wiosna, słonce zielen a ty ciagle tym powłóczystym krokiem, raduj się !
Andrzej Ak
21 kwietnia 2016, 17:14
Oj współczuję cierpienia. A co do mojego postu, to strałem się jedynie uzupełnić go o brakujące treści, jakże ważne w życiu wielu cierpiących ludzi. Czasami wciąż udaję się do Jezusa z prośbami o uzdrowienie jakiegoś człowieka, bo ja bym chciał, aby po tym świecie chodzili sami radośni i uśmiechnięci ludzie. Jednak ten nasz Ziemski wymiar Rajem poprostu nie jest.
21 kwietnia 2016, 17:24
Jak ty będziesz radosny to i ludzie wokół ciebie będą radośni. Nikt ci nie uwierzy, ręczę, że Jezus jest uzdrowicielem jeśli będzie widział tak smętnego i zrezygnowanego człowieka  jak tu się prezentujesz. Odwagi, jak to mówią Allleluja i do przodu!
Andrzej Ak
21 kwietnia 2016, 19:45
:)
19 kwietnia 2016, 16:10
Uważam, że myślenie iż cierpienie jest karą za grzechy w niczym człowiekowi nie pomaga, wręcz przeciwnie. Ono po prostu przychodzi i odchodzi, tak jak wszystko w życiu.
Kamila
19 kwietnia 2016, 15:20
Przez Ciebie, Ojcze Jerzy, widać było piękno i dobroć Boga.
AA
Akada Asaki
19 kwietnia 2016, 16:49
Którego Boga? Tego, który poraził pierworodnych w Egipcie? Tego, który kazał Abrahamowi zabić syna? Tego, Boga złodziejów, który mówi "21 Sprawię też, że Egipcjanie okażą życzliwość ludowi temu, tak iż nie pójdziecie z niczym, gdy będziecie wychodzić. 22 Każda bowiem kobieta pożyczy od swojej sąsiadki i od pani domu swego srebrnych i złotych naczyń oraz szat. Nałożycie to na synów i córki wasze i złupicie Egipcjan»." Boga, który zachowuje się jak opętany nienawiścią schizofrenik raz zabijający dzieci a za chwilę dający innym cukerki? Nic nie wiecie o Tym Bogu, NIC. A najgorsze, że nic nie wiecie o Chrystusie i o OJCU. I grzęźniecie w kłamstwie służąc kłamstwu. BIBLIA Starego Testamentu jest Trójwymiarowa! Nauczcie się ją wreszcie czytać bo minęło 2500 lat i nadal nie wiecie, że tam są zawarte dwie rzeczywistości. Jak w hologramie zakodowane dwie rzeczywistości a wy ciągle czytacie to tak jakby to była jedna opowieść. Dyletanci.  
19 kwietnia 2016, 17:03
Kolejny znerwicowany i zakompleksiony facet na deonie, istna plaga. A co do Egipjcan, to bardzo dobrze, nalezy złupic przede wszystkim Egipcjan w sobie, puscic ich z torbami, niech idą precz. naucz się czytać wreszcie Biblię bo umysł twój śpi. Póki tego nie uczynisz będziesz cierpiał i unieszczęścliwiał innych obwiniając ich za zło, które ci się przydarza, bo sam tego chcesz.
AA
Akada Asaki
19 kwietnia 2016, 17:55
Amelio, podpowiedz mi. Przypuśćmy, że widzę Biblię jako kartkę papieru, która została sklejona z dwóch. Tekst się nałożył i mamy wrażenie, że to jedna kartka ale tekst jest przez to enigmatyczny i pełen niedomówień. Gdybyś była na moim miejscu jak byś powiedziała komuś o tym? Jak ukazałabyś, że Biblia to dwie oddzielne rzeczywistości sklejone w jedną przez niedoskonałość umysłu autora natchnionego? Masz jakiś pomysł? I proszę Cię zachowaj swoje nieadekwatne do Twojego wieku i poziomu intelektualnego docinki.
19 kwietnia 2016, 19:39
A co ma wiek do tego? Przede wszystkim to z twojego pisania nie pierwszy raz zresztą wynika, że Bóg jest mordercą i psychopatą. Bóg nigdy nikogo nie zamordował i jest dobry. Kocha wszystkei stworzenia i chce dobra dla kazdego bez względu kim jest. Ale niech sobie nikt nie myśli, że to oznacza że będzie łatwo, bo nie będzie i to jest super. :-) Każdy kto ma dzieci i je kocha wie, że jego dziecko jest dla niego kimś wyjątkowym i zależy mu na tym, żeby to dziecko samodzielnie myślało, główkowało, rozwiazywało zagadki bo tylko tak odkryje co tak naprawdę lubi robić, co sprawia mu radiość,  a nie jak mamusia i tatuś podsuną gotową odpowiedź pod nosek. I tak samo jest z Bogiem tzn. z ludźmi jest tak, jak robi Bóg w stosunku do człowieka  - czyli myśl człowieku. W Biblii wszystko jest zaszyfrowane i to jest super. Ale z ludźmi jest tak, że nie chcą słuchać co  Ojciec mówi bo są najmądrzejsi, nie chce im się rozwiazywać zagadek i potem taki Filip Golarz czyta, że jakieś kobitki w Egipcie kradły a jeszcze Bóg ich do tego zachęcał. Egipcjanie to całe nasze nieuporządkowane wnętrze, pożądliwości ciała, myśli i pycha tego żywota, która tak człowieka pociąga, wady i wszystko, co nie pozwala żeby człowiek był szczęślwiy itd. I to ich należy złupić a potem pogonić, bo to one oddalają człowieka od Boga .:-)
AA
Akada Asaki
19 kwietnia 2016, 20:34
Amelio, kochana moja Amelio. Polecę Ci kursy biblijne. Może poszukaj w internecie czy nadal odbywają się spotkania u Benedyktynek. Takie zajęcia prowadzą s.Judyta Pudełko PPDM oraz ks. Andrzej Tulej (trochę ostatnio niezdysponowany). Nie odniosę się do tego co napisałaś ale osobiście proponuję Ci dokonywać ciut skromniejszej egzegezy. I nie wynika z mojego pisania, że Bóg jest psychopatą i mordercą gdyż nigdy czegoś takiego nie napisałam. Jednakże permanentnie zadaję pytanie czemu jest On w taki sposób przedstawiony w ST a czego namacalną konsekwencją jest teologia Marcina Lutra.
19 kwietnia 2016, 20:49
Przecież to mitologia żydowskich plemion wędrowniczych. Opisywali to co sie zdarzyło w taki sposób jakby to ich Bóg to wszystko im rozkazał. W ten sposób usprawiedliwiali wszelkie niegodziwości jakich dokonywali, włącznie z rzeziami których dokonywali. 
AA
Akada Asaki
19 kwietnia 2016, 21:06
I masz rację i nie masz racji. Owszem, przeokrutny Bóg jest doskonałym usprawiedliwieniem własnej nikczemności. Można wtedy spokojnie powiedzieć - och nie jestem nawet w połowie tak okrutny jak okrutny może być Bóg. I ten schemat doskonale funkcjonował do czasu rozpoczęcia nauczania przez Chrystusa. Inkarnacja Jezusa Chrystusa poważnie skomplikowała sprawę. Gdyż jeśli Bóg aby ukazać swoją boskość stał się człowiekiem to poprzez życie i nauczanie Chrystusa ukazuje nam smutną prawdę o nas samych, że Bóg jest bardziej ludzki niż każdy człowiek. 
19 kwietnia 2016, 21:48
Po co mi kursy? Napisałeś , że Bóg zachowuje się opętany nienawiścią schizofrenik. Nigdy w życiu nie przyszłoby mi do głowy coś takeigo pomyśleć o Bogu. Może powinieneś udać się na kurs biblijny do benedyktynek? Wyglądasz na potwornie nieszczęśliwego człowieka i smutnego zarazem.
19 kwietnia 2016, 22:11
Dlaczego Bóg jest tak przedstawiany  w ST? To bardzo proste. Twoje widzenie Boga niewiele zresztą się różni od starotestamentowego, skoro cały czas dręczy cię to pytanie dlaczego Bóg tak właśnie był przedstawiany. Nie znano wtedy Jezusa, podobnie jest z człowiekiem który liczy na siebie, kiedy coś nie idzie po jego myśli obwinia cały świat i wtedy, chociaż nie wierzy w Boga mówi, że to Bóg jest winien jego nieszczęścia i dlatego tym bardziej nie ma zamiaru mu ufać a jego stan w rezultacie się jeszcze bardziej pogarsza a on pogrąża w rozpaczy. Boga nie ma a jeśli jest to jest okrutny, tak myśli człowiek który nie zna Pana Jezusa. Człowiek ze Starego Testamentu to podobnie jak dzisiejszy człowiek, ktoś, kto czuje się sam jak palec odseparowany od całego świata, a wszystko co złe przypisuje zewnętrznym okolicznościom, ludziom, zdarzeniom itd. majac poczucie bycia jakby na zewnatrz tego wszystkiego. I podobnie widzieli to ludzie z czasów ST- oni i po drugiej stronie wszystko na co nie mają wpływu, nie wiedza co z tym zrobić, jak zrozumieć, wpleść w swoje życie. Nazwali to Bogiem. Potem przychodzi Jezus i zmienia całkiem ludzkie myślenie. Okazuje się wtedy, że Bóg jest dobry, nawet wtedy kiedy coś się nie udaje, jest cierpienie, ból, Jezus daje nadzieję, zmienia wszystko.
19 kwietnia 2016, 22:16
Łatwo można poznać czy ktoś kto stale pisze o Panu Jezusie, sypie cytatami na lewo i prawo faktycznie poznał Jezusa. Można to poznać po tym co mówi i pisze, to widać od razu gołym okiem, to że tu się wypowiadasz tak mądrze jeszcze wcale nic nie oznacza. 
AA
Akada Asaki
19 kwietnia 2016, 22:38
Gratuluję Ci wiary Amelio. Dzięcięco naiwnej ale jednak głębokiej wiary. I jestem naprawdę dobrze wytrenowana w tym bla bla bla biblijnym o Hesed, Rahamim, Ruhama tylko, że ST zawiera dwie symetryczne spolaryzowane przeciwnie rzeczywistości i mam nadzieję, że da się to obronić naukowo. 
19 kwietnia 2016, 22:51
Filipku, jak można komuś gratulować wiary?? Wiara jest łaską. Jeśli chcesz udowodnić Boga naukowo to nie uda ci się to nigdy, bo włąśnie rozum będzie ci w doświadczeniu Boga przeszkadzał. A Amelia? No cóż, tak masz rację, to ukochane dziecko Boga, a to o czym tu piszesz nie jest Amelce do niczego potrzebne. :-)
AA
Akada Asaki
20 kwietnia 2016, 09:47
No więc można poznać po tym jak ktoś się wypowiada o Chrystusie na forum w jakiej jest do Niego relacji czy niie można? To znaczy, że jak jedna osoba, która zdobędzie Twoją łaskawość pisze o Jezusie to jest wiarygodna a inna nie jest :-). Amelio, cenię postać, którą jesteś na tym portalu za dojrzałość i za to piękne składanie myśli, które płynie z serca. Nie słodzę Ci ale piszę jak to widzę. Natomiast chciałabym abyś przyjęła jedną informację. Bóg uwielbia się posługiwać nikczemnikami. Wiesz czemu? Bo morderca i łajdak jakim był św. Paweł znał zło do tego stopnia, że wiedział że nie ma ono smaku. Hulaka i swawolnik jakim był św. Augustyn tak samo jak św. Paweł poznał zło do samego końca. I widzisz mnie nikczemnicę Bóg zaprosił do relacji w ten sam sposób jak innego nikczemnika tj. św. Mateusza. Przyszedł i powiedział "pójdź za mną". Ja nie wierzę w Chrystusa. On dla mnie Jest tak jak mój samochód, jak komputer, z którego piszę. Ale skoro mogę Go dotkąć to pytam się - Boże skoro mnie znasz i mówisz do mnie tak abym Cię zrozumiała to czemu nie rozumiem Ciebie w Starym Testamencie? I On mi dał odpowiedź. Nie od razu bo to jest proces. Proces zjednoczenia po to aby Go Wiedzieć. Dlatego chciałam Cię poznać bo chciałam abyś Ty poznała mnie. Dotknęła mnie i wiedziała. Ostatnio rozmawiałam z panem Grzegorzem Braunem. Cmok w rąsię itd ale mówię mu - Niech pan się nie rusza. Muszę pana dotknąć abym wiedziała kim pan jest. Muszę położyć na panu swoją dłoń i spojrzeć w oczy abym wiedziała. Ot cała tajemnica Golarza Filipa. Będzie mi bardzo przyjemnie jeśli będę mogła z Tobą zamienić kilka słów nt. fotografii. 800m od mojego domu bieliki mają gniazda. Ale to taki wątek poboczny.  Pozdrawiam Cię także w imieniu brata Michała OFMConv z naszego miejsca duchowego :-).
20 kwietnia 2016, 21:37
To też jedynie interpretacja życia wędrownego rabbe. 
20 kwietnia 2016, 21:49
I tak na marginesie. Nie ma dowodów, że Jezus istniał ... a co dopiero, że był Bogem. Mozna sobie w to wierzyć. Podobnie jak można wierzyć, że krasnoludki są takie fajniutkie.
21 kwietnia 2016, 06:27
Oczywiście, że można poznać po tym co ktoś mówi a tu w internecie pisze, w jakiej pozostaje relacji do Chrystusa. Ja nikogo nie obdarzam jakimiś specjalnymi łaskami, to bzdura, na jakiej podstawie takie wnioski ? W sieci jest wiele miejsc, gdzie piszą osoby duchowne i nie trzeba zaraz ich dotykać fizycznie, żeby wiedzieć że istnieją a to czym się dzielą jest najlepszym dowodem ich relacji do Chrystusa, podobnie ma sie rzecz z komenytujacymi. Twoje zaczepianie mnie to zwyczajny podryw, tu nie jest portal randkowy, pomyliły ci się adresy. Każdy piszący powinien mieć zagwarantowany komfort pisania, bez obawy, że jakieś napalone typy piszą teksty w stylu jak napisał to @andrzej_a "Młoda, atrakcyjna to i powodzenie ma" albo jak ty pałasz chęcią dotknięcia mnie.  Więc wyprowadzam z błędu wszelkich adoratorów - już nie taka młoda i w dodatku zajęta. 
G
Golarz_Filip
21 kwietnia 2016, 09:45
Każdemu tutaj piszesz, że jest chory psychicznie, zakompleksiony, znerwicowany. Z tego co piszesz jesteś tutaj jedyną oazą racjonalności, ostoją miłości i łaski Ducha Świętego. Istnym wzorcem metra dla wszystkich Chrześcijan. Amelio czasem piszesz naprawdę z sensem. Ale te Twoje nieustanne konotacje do podrywu, chorób psychicznych są nudne najzwyczajniej w świecie. Może to jest tęsknota za tym co bezpowrotnie minęło? "Och księże Grzegorzu jak ksiądz się cudnie prezentuje och, ach..." (Na głowie cudny mam wianek a w ręku trzymam rumianek).  Moze to jednak twoje własne projekcje? Poczytaj czasem siebie bo odnoszę wrażenie, że osobą, która ma tutaj problem jesteś raczej Ty. I to Ty jednak żyjesz w słoju z formaliną i miałam rację. A jeśli chodzi o mnie to nie podkochuję się w starych babach ani nawet w młodych. Tak się akurat niefortunnie złożyło, że też jestem kobietą, po prostu staram się być dla Ciebie tak samo miła jak dla innych ale tylko Ty dokonujesz w swojej głowie tak chorych konstrukcji. Ja pałam chęcią dotknięcia Cię? Nie umiesz odróżnić relacji miłości od relacji pożądliwości. Bardzo źle to swiadczy o Twojej zdolności do wchodzenia w relacje. Mój profesor, powiedziałby, że to czego boisz się obsesyjnie w innych tego sama boisz się w sobie. W moim świecie jednym z przejawów relacji miłości jest to, że się tulimy do siebie, bez aberracji. Nikt się tego nie boi. Jezus Chrystus dla mnie Jest. Nie muszę w niego wierzyć, jest dla mnie empirią, codziennym doświadczeniem. Może to coś czego Ty najzwyczajniej w świecie nie zrozumiesz. Że to jest najgłębsza osobowa relacja jaką można przeżywać. To jest jak pisał św. Augustyn w Wyznaniach "[Boże] Niekiedy dajesz mi zakosztować w duszy tak niezwłykłego uczucia nieokreslonej słodyczy, że gdyby ona doszła we mnie do doskonałości, nie wiem co by było, ale nie byłoby to już życie ziemskie". To się nazywa zjednoczenie.  c.d.n.
AA
Akada Asaki
21 kwietnia 2016, 09:52
I moja droga, tak, przeszłam psychoterapię na swoje własne życzenie. I jest we mnie mało afektu, który mógłby mnie podświadomie poruszyć. A pożądliwości, która jest podstawowym przyczynkiem do "podrywania kogoś" jest we mnie ZERO. Ja panuję nad sobą i to się nazywa integracja. Oczywiście daleko mi do mojego ukochanego wykładowcy o. Kotlewskiego SJ /Jezuici to cwaniaki ale ich lubię bo to szczwane cwaniaki/ I teraz Ci napiszę coś najwazniejszego. UWAŻAM, ŻE JESTEŚ ZAMKNIĘTA NA DRUGIEGO CZŁOWIEKA. TO ZNACZY, ŻE SAMA NIE MASZ PRAWDZIWYCH RELACJI Z CHRYSTUSEM. TY SIĘ GO BOISZ, BOISZ SIĘ BOGA TAK JAK BOISZ SIĘ RELACJI Z INNYMI LUDŹMI. IDZIESZ TAM GDZIE LUDZIE SĄ CAŁKOWICIE BEZRADNI BO TYLKO WTEDY CZUJESZ SIĘ BEZPIECZNIE. Ten krótki wpis do Jana777 obnażył Cię. Obnażył biedę jaka w Tobie panuje. To było tak jakbyś włączyła kamerkę i nagle tu na forum DEON pokazała cycki. Wszystkich by zatkało a Ty udajesz, że nic się nie stało. Odnośnie Jana Sądzisz, że dla świętych życie nie było udręką? Sądzisz, że nie modlili się o śmierć? To są dwa światy. Świat zewnętrzny Szatana i świat wewnętrzny Chrystusa. Nie da się być naraz 100% w obydwu. To jest dla nas cielesnych fizycznie prawie niemożliwe. Tak mógł tylko Chrystus. Jak wybierzesz Chrystusa to znikasz ze świata zewnętrznego a raczej ten świat przestaje istnieć. Choć nadal w nim funkcjonujesz i samo to funkcjonowanie generuje cierpienie o ile nie wypełnisz sobie 100% czasu zadaniami aby nie odczuwać, nie myśleć. Edyta Stein, sądzisz, że poszła do Karmelu bo nie miała szans na profesurę? Czy też brat Michał, którego nie znasz przyszedł tutaj do pustelni bo go pod przysznicem obmacywali w zgromadzeniu? Dla wielu osób Zjednoczenie się to nie jest hosanna za mikrofonem na REO. To jest przeżycie całkowicie niszczące świat zewnętrzny. Bo ten prawdziwy jest w środku, bo tylko Chrystus, który jest w naszym świecie wewnętrznym jest Prawdą.
AA
Akada Asaki
21 kwietnia 2016, 09:54
i tutaj ostatnia część. *** Zawrę w tej wypowiedzi wszystko bo kolejnych nie będzie. [url]http://cdwp.caritas.pl/spotkanie-oplatkowe-wolontariuszy-pzc/[/url] Za kadencji Ewy Mróz robiłam dla Caritas DWP zdjęcia. Fotografuję. Dla czasopism, instytucji, ludzi. Mam ładne imię, jestem ładną kobietą. Bardzo atrakcyjną co wiem gdyż tak samo jak Ty lubię przeglądać się w oczach mężczyzn. I mam w sobie za dużo miłości aby każdą osobę, która mnie adoruje straszyć chorobą psychiczną lub administracją. Po prostu wytyczam granice. Tak się łatwiej funkcjonuje i mniej jest nieporozumień. I udanych fotografii życzę. Przyroda to nie moja domena, ja jestem portrecistką. I zmień teleobiektyw bo mydli na długim końcu. Polecam używać stałek. ​Króluj w Nas Chryste 
AA
Akada Asaki
21 kwietnia 2016, 10:09
Po co tutaj jesteś? Po to aby udowodnić mi, że Chrystus nie jest postacią historyczną pomimo, że rzymskie kroniki wspominają o Nim i o kulcie Jego osoby? Czemu tak bardzo zajmujesz się Bogiem skoro uważasz, że On nie istnieje? Napisz mi jak to jest; zajmować się nieistnieniem? To przecież z jednej strony groteskowe ale z drugiej nawet magiczne. A może... A może jest tak, że widzisz bezsens i cierpienie tego świata. Odczuwasz swój nieskończony pęd ku miłości ale nie umiesz tego zracjonalizować w swoim umyśle. Nie znajdujesz pomimo wszystko logicznych narzędzi aby to sobie wyjaśnić. Więc w takim razie Ty jesteś tutaj aby uwierzyć. Ale nie ma pod ręką żadnego Chrystusa, któremu mógłbys włożyć rękę w ranę i dlatego tak bardzo cierpisz. Bo być może Ty Go naprawdę szukasz. Przecież gdybyś Go nie szukał nie byłoby Cię tutaj. Może jesteś jak dziecko, które mówi do matki "nienawidzę cię" gdy nie dała mu cukierka. Dziecko, które tak bardzo pragnie jej miłości a jest opanowane przez gniew ze strachu przed odrzuceniem w miłości. Tak ja Cię widzę. I chciałabym dać Ci więcej. Ale jak to pisał wieszcz "Że z głębi serca błogosławić chciałbym, Chciałbym... to tyle mogę... resztę nie ja, Bo ja tam kończę się, gdzie możność moja" Bo tylko Ty Bazyli możesz podjąć tę decycję czy pozwolisz się Bogu kochać czy nie. 
21 kwietnia 2016, 15:38
Nie wszystkim piszę, że są chorzy psychicznie a niektórym. Moze to jest tęskonota za tym co bezpowrotnie minęło? Człowiek ma prawo czuć się bezpiecznie w każdej przestrzeni w internecie tez, zwłaszcza, że swoje uwagi co do zachowań na tym portalu, czyli zasypywania mnie wiadomościami na skrzynkę, zamieściłam min. w wątku o wykorzystywaniu kobiet przez Polaków, więc na temat. Tak się składa, że sensem mojego życia nie jest łowienie męskich spojrzeń. a uwaga o tym, że kobiety lubią przeglądać się w męskich spojrzeniach napisałam dodając na końcu zdania dwa uśmiechy. Nigdy nie byłam typem kokietki ani nadal nią nie jestem. Tęskonota za tym co minęło bezpowrotnie, czyli czym? Dla mnie życie dopiero kilkanaście lat temu zaczęło się tak naprawdę, w obecnym życiu taka kwestia jak wygląd jest wypadkową raczej tego, co dzieje się we wnętrzu. I muszę przyznać, ze lat przybyło a ja obecnie czuję się o niebo lepiej ze sobą niż kiedyś. Bo kiedyś może i faktycznie samopoczucie uzależniałam od cudzej opinii. Sama się sobie podobam i lubię i akceptuję jaka jestem teraz. I czuję się kimś wyjątkowym, nie ukrywam, ale to nie jest zarozumialstwo, czuję się kochana. Co do tulenia, dla mnie słowo tulić jest zarezerwowane na inne okazje niz przypadkowe spotkanie kogoś drogą internetową, ja mogę kogoś uściskać ale nie tulić. Tulić mogę męża , dzieci, teściwoą już np. uściskuję ale nie tulę. Niczego nie boję się obsesyjnie, powiedz swojemu profesorowi gdyby o mnie pytał. Jeszcze dopiszę - wygląd zewnętrzny nie stanowi o wartości i atrakcyjności człowieka, dotyczy to zarówno kobiet jak i mężczyzn. Być atrakcyjnym to nie znaczy mieć ładną buzie i duży biust czy muskularną klatę aczkolwiek jak tak jest to jeszcze lepiej :-))
21 kwietnia 2016, 15:46
Idziesz tam gdzie ludzie są bezradni bo tylko wtedy czujesz się bezpiecznie. Aby napewno zakończyłas swoja psychoterapię? Większych bredni dawno nie czytałam, czyli lekarz, nauczyciel, ksiądz, misjonarz służy innym bo tylko wtedy czuje się bezpiecznie? Jak może pomagać komuś ktoś, kto sam ze soba ma  problem? Zastanów się co piszesz. Predzej czy poźniej ludziom zaczęłąbuy się dziać krzywda dzięk,i pomocy kogoś takiego, albo sam załamałby się przy pierwszej okazji kiedy to nazwano by go głupkiem albo innym. Wpis do jana777 jest do niego nie do ciebie, więc racz łaskawie się nie wtrącać. Dalsze twoje wynurzenia to stek dalszych bredni, egzaltowana gatka i nic poza tym. Zycie duchowe w chrześcijaństwie oznacza życie tu i teraz, a tu i teraz będąc trzeba funkcjonować tam gdzie aktualnie jesteś. Ja czerpię z życia przyjemnośc, jest dla mnie ono darem, radością, przyjemnościa, zachwytem, cudem.
21 kwietnia 2016, 15:57
Za kadencji Ewy Mróz... Mnie nie interesują szczegóły twojego życia, albo że Tomasz Braun pocałował cię w ręke, sypiesz nazwiskami, na mnie nie robi to wrażenia. Bardzo atrakcyjną co wiem gdyż tak samo jak Ty lubię przegladać się w oczach mężczyzn. Już ci napisałam , że uwagę odnośnie przeglądania się kobiet w męskich oczach napisałam z dwoma uśmiechami jako żart, w odpowiedzi na uwagę czytelnika że czyta co ja piszę. Więc napisałam, że jak czyta to ja od razu czuję sie taka ładna i dwa uśmiechy na końcu o takie :-)) lub nawet takie ;-)) Ja sama czuję się dobrze ze soba i nawet jak mąż zapomni kupić kwiatki nie lamentuję po x latach małżenstwa, kupuję wtedy sama bo lubię kwiaty w domu i wszędzie. Każdy ma prawo do bezpieczeństwa w sieci i w realu pisałam wcześniej, nie mam żadengo obowiazku przekładać pisania tutaj na znajomości poza internetem. Lubię swój teleobiektyw jaki jest. Dzisiaj urodziny Królowej Elżbiety - wszystkiego najlepszego dla Królowej.:-) Ciekawe czy Chrystus króluje w Królowej Anglii.