Czy możliwy jest świat bez cierpienia?

(fot. Guillaume Speurt/flickr.com/CC)
Stanisław Morgalla SJ

"Czemu chce Pan wykluczyć ze swojego życia jakiekolwiek zaniepo­kojenie, wszelki ból, wszelkie przygnębienie, skoro Pan wie, co wypraco­wują w Panu te stany?" - pisał w 1904 roku w liście do młodego poety Rai­ner Maria Rilke. Cierpliwie tłumaczył mu surową i twardą lekcję życia, że cierpienie jest częścią składową ludzkiego losu i wszystko, co ma jakąś wartość na tym świecie, rodzi się najczęściej w bólach i w trudzie.

Problem cierpienia, stary niczym świat, nie znalazł do tej pory satys­fakcjonującego rozwiązania. Albo inaczej, rozwiązanie zadowalające jed­nych, zdaniem innych pozostawia wiele do życzenia lub wprost jest nie do przyjęcia. Dlatego czysto teoretyczne zmaganie się z tym problemem wymaga nie lada ekwilibrystyki umysłowej i przypomina chodzenie po cienkiej linie wiszącej nad przepaścią, w którym każdy nieskoordynowany ruch grozi katastrofą. Albo wpadniemy w tak często zarzucane chrześci­jaństwu cierpiętnictwo, albo w iluzję życia bez cierpienia, lansowaną dziś bezkrytycznie, zwłaszcza w świecie reklamy.

DEON.PL POLECA


Nie siląc się więc na żadne próby ostatecznego rozwiązania, pozwól­my sobie na konstatację oczywistej prawdy, że cierpienie jest faktem. Wszyscy cierpimy, bez względu na wiek, płeć, rasę czy status społeczny. Jeśli się czymś różnimy, to tylko podejściem do cierpienia, oscylującym gdzieś między skrajnymi "albo, albo". Spróbujmy pójść za sugestią Rilke-go i przyjrzyjmy się cierpieniu od strony pozytywnej. Zobaczmy, co ono w nas "wypracowuje".

Przede wszystkim cierpienie jest "zimnym prysznicem" dla naszego poczucia bezpieczeństwa. Wyrywa nas z wygodnego stanu rzeczy i z bez­piecznej sieci relacji międzyludzkich, gwałtownie pozbawia stałych punk­tów odniesienia i stawia w pustej przestrzeni bez punktów oparcia. Wtrąca w samotność i skupia na sobie, bo zawsze cierpimy sami i nikt nie może nas w tym zastąpić. Gdyby spojrzeć na to pozytywnie, to trzeba by powie­dzieć, że dzięki cierpieniu uświadamiamy sobie własne, jedyne, niepowta­rzalne istnienie. Oczywiście zawsze można oszukać cierpienie: fizyczny ból uśmierzyć środkami farmakologicznymi, psychiczny niepokój lub du­chową pustkę zagłuszyć jakąś przyjemnością lub innym rozproszeniem. Jednak wcześniej czy później cierpienie powróci, być może ze zdwojoną siłą. A właśnie tam, gdzie wszyscy się odruchowo wycofują, zasłaniają, znajdują dziesiątki dróg ucieczki, jest miejsce na dojrzewanie, na odkrycie prawdy o sobie i otaczającej nas rzeczywistości, że wszystko jest proble­matyczne, zawodne i niepewne.

Odkrycie problematyczności świata jest początkiem życia duchowego, wstępem do wzięcia na siebie odpowiedzialności za własne życie. To punkt zwrotny, w którym pojawiające się pytania mają charakter ostateczny. Ko­mu lub czemu mogę naprawdę zaufać? Na czym lub na kim mogę budo­wać własne, świadome istnienie? I choć takie pytania otwierają przeraża­jącą perspektywę negatywnych możliwości - nikomu i niczemu nie można ufać! - to jednocześnie odsłaniają tajemniczą i niesamowitą przestrzeń wia­ry i zaufania. Ileż to razy właśnie cierpienie - niespodziewane, nieznośne i narzucone przemocą - było początkiem głębokiego nawrócenia, odkrycia Boga i własnej, niezbywalnej godności, pochodnej tego pierwszego.

Biblijnym pierwowzorem takiej sytuacji jest historia Hioba, opisana w jednej z ksiąg Starego Testamentu, czytanej zbyt rzadko i zbyt powierz­chownie. A przecież to Hiob, nie znajdując satysfakcjonującego wyjaśnie­nia dla własnego cierpienia, rzucił odważne i wręcz świętokradzkie wy­zwanie samemu Bogu. I co ważne doczekał się odpowiedzi. Nie znalazł jej w treściach satysfakcjonujących umysł, ale w samym spotkaniu i rozmowie z Najwyższym. Co jednak oznaczają rozbrajające słowa bezwarunkowej kapitulacji, którymi wycofuje się z wszystkich poprzednich, niecierpiących zwłoki pytań i słusznych wyrzutów względem Boga? Dotąd Cię znałem ze słyszenia - mówi w kulminacyjnej scenie - teraz ujrzało Cię moje oko, dlatego odwołuję, co powiedziałem, kajam się w prochu i w popiele (Hi 42, 5-6). Czyżby tajemnicę cierpienia wyjaśniało jedynie spotkanie z Bogiem?

Religijna odpowiedź na cierpienie oczywiście zalicza się do tych mo­gących rozczarować. Chociażby ludzi, którzy właśnie z powodu niezawi­nionego cierpienia stracili wiarę w Boga, a przynajmniej w Jego dobroć i opatrzność. Zawsze przecież można powiedzieć, że nie dostąpiło się łaski spotkania Boga twarzą w twarz. Czy jednak jest to uczciwe usprawiedli­wienie, gdy weźmie się pod uwagę ostateczne i kulminacyjne słowo Boga w temacie cierpienia - czyli krzyż Jezusa Chrystusa? Być może raczej trze­ba byłoby powiedzieć, że nie dość uważnie wpatrywaliśmy się w krzyż, że zbytnio nam spowszedniał i nie dostrzegamy już postaci Tego, który na nim zawisł. Bo jeśli był On i człowiekiem, i Bogiem - jak od dwudziestu wieków niezmiennie powtarzamy my, chrześcijanie - to czas i miejsce nie są żadnym ograniczeniem dla spotkania twarzą w twarz, tu i teraz. I żadne usprawiedliwienie tego nie zmieni.

Jak spojrzeć na krzyż, by doświadczyć spotkania twarzą w twarz z Naj­wyższym? Może tak jak zaleca św. Ignacy Loyola w Ćwiczeniach duchow­nych, gdy zachęca, by stanąć pod krzyżem Chrystusa i rozmawiać z Nim "jak przyjaciel rozmawia z przyjacielem" (por. Ćd 53-54). Jakże często prawdy, które wymykają się naszej wybujałej z pozoru racjonalności, ak­ceptujemy bez problemu, gdy tylko wytłumaczy nam je ktoś bliski i ser­deczny. Cierpienie do tego rodzaju prawd się zalicza, a intymne dialogi z Jezusem wiszącym na krzyżu to nie przywilej Don Camillo, zabawnego proboszcza z powieści Giovanniego Guareschiego, ale perspektywa otwar­ta dla każdego.

Tyle tylko, że niewielu się na to zdobywa. Tymczasem w przyjacielskim dialogu odkryć można, że w tym na wskroś negatywnym doświadczeniu, w które wtrąca nas cierpienie, w tej pozbawionej bezpiecznych punktów oparcia przestrzeni, nie jesteśmy sami. Właśnie tam odnajdujemy Boga i to Boga, jakiego być może nigdy nie spotkaliśmy - Boga cierpiącego. A On, uwięziony z premedytacją w niemożliwej do życia przestrzeni, okazał się większy i rozsadził ją od środka swoim Zmartwychwstaniem. Otworzył nowy wymiar, z perspektywy którego każde cierpienie, nawet najbardziej absurdalne, nabiera sensu i zyskuje na znaczeniu.

Trzeba tylko zwrócić się w stronę krzyża i na poważnie przyjąć to we­zwanie: Przyjdźcie do Mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię. Weźcie na siebie moje jarzmo i uczcie się ode Mnie, bo jestem cichy i pokornego serca, a znajdziecie ukojenie dla dusz waszych. Albowiem słodkie jest moje jarzmo, a moje brzemię lekkie (Mt 11, 28-30). To słowa Przyjaciela.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Czy możliwy jest świat bez cierpienia?
Komentarze (10)
C
cierpiący
10 marca 2014, 18:28
Cierpienie i choroba całkiem odwróciły mnie od wiary w boga i stałem się przez to CZYSTYM/PRAWDZIWYM ateistą. Im więcej cierpienia przeżywam, tym bardziej krystalizuje się we mnie prawdziwy ateizm. Cierpienie zrywa wszelkie półprawdy, bajki, mity religijne. Nie pozostanie nic. Nie ma boga,  Chrystusa i innych wymysłów ludzkiej wyobraźni. Pozostaję tylko ja i moje cierpienie. Ja i to, że nie wiem nic, nie rozumiem niczego. I muszę to zaakceptować. Bóg to tylko środek przeciwbólowy na moją niewiedzę - działa tylko do czasu.
A
Andrzej
9 marca 2014, 18:41
Przenigdy nie przyjmę żadnego cierpienia wymodlonego mi przez człowieka, przez księdza, zakonnicę, takiego czy owego fanatyka - za wszystkie będę przeklinać was i waszego boga który jest szatanem, za każde takie cierpienie odpłacę mu grzechem i popełnię samobójstwo, kiedy mnie już zupełnie zniszczy ten wasz demon nienawiści i niesprawiedliwości, którego stworzyliście na wasze podobieństwo.  ...Uwierzyłeś w diabła przebranego za Boga. on lubi udawać Boga i fałszować Jego wizerunek. W takim bogu jakiego znasz nie odnajdziesz szczęścia i miłości, która cię permanentnie wypełni, tak że już nie będziesz niczego innego pragnął. Fałszywy bóg nie uczy jak żyć miłością i być dla ludzi dobry. Faszywy napełnia człowieka żądzami, gniewem, goryczą, żalem i nienawiścią. Skutkiem czego człowiek pragnie przeklinać, złorzeczyć, czynić innym szkodę jawnie lub skrycie oraz płoną w nim ciągle jakieś żądze. Neipokój serca to pierwszy znak, że człowiek staje się marionetką zła i traci swą wolność. Kto wie może nawet na wieki.
P
PRZENIGDY
11 marca 2014, 04:41
We mnie nie ma żadnych żądz. Żądze są w tobie skoro o nich piszesz.  "Fałszywy bóg nie uczy jak żyć miłością i być dla ludzi dobry. Faszywy napełnia człowieka żądzami, gniewem, goryczą, żalem i nienawiścią." Jesteście w 100% podobni do waszego boga. 
P
PRZENIGDY
9 marca 2014, 00:44
Przenigdy nie przyjmę żadnego cierpienia wymodlonego mi przez człowieka, przez księdza, zakonnicę, takiego czy owego fanatyka - za wszystkie będę przeklinać was i waszego boga który jest szatanem, za każde takie cierpienie odpłacę mu grzechem i popełnię samobójstwo, kiedy mnie już zupełnie zniszczy ten wasz demon nienawiści i niesprawiedliwości, którego stworzyliście na wasze podobieństwo. 
DB
Danuta B.
17 marca 2014, 07:52
Do "Przenigdy" Wydaje mi się - jest Ci bardziej niż normalnie ciężko, a cierpienie po prostu Cię powaliło. Nie jestem fanatykiem, ale wierzę w Boga i w to, że i Tobie życie przyniesie dobro. Serdecznie pozdrawiam!
T
tak
8 marca 2014, 23:26
Dlaczego w takim razie Jezuici nie cierpią? Nie wystarczy napisać milion tekstów o cierpieniu, trzeba też dac przykład własnego niesienia ciężkiego krzyża, bez tego wszystkie Wasze słowa są warte tyle co słoma. 
R
rdr
12 marca 2014, 03:30
Nie modlą się o krzyz dla siebie tylko dla innych, najchetniej dla ludzi których bezpodstawnie posądzają o grzechy, "żądze" etc, żeby się wywyższyc ich kosztem, nie cierpią bo nie są tacy głupi żeby brać na siebie cierpienie, wręcz przeciwnie - zwalają je na innych i pouczają ich że mają cierpieć a sami nie poczuwają się do takiego obowiązku. System wymagań jak zwykle podwójny, tak samo jak moralność.
P
Piotr
8 marca 2014, 20:38
  Musimy uświadomić sobie, że Bóg nie ponosi odpowiedzialności za powszechne dziś zło. Osobom wierzącym często wpaja się, że Bóg jest władcą tego świata, że dawno temu zadecydował o naszym losie i że z jakichś tajemniczych, niezbadanych powodów zsyła na ludzkość udręki. Nauki te są fałszywe. Co więcej, zniesławiają Boga i obarczają Go winą za zło i cierpienia. Być może przyjdzie nam ‛wyprostować’ tę sprawę z pomocą Słowa Bożego (2 Tymoteusza 3,16). To nie Bóg jest władcą obecnego złego systemu rzeczy — jest nim Szatan Diabeł (1 Jana 5,19). Bóg nie ustala z góry losu stworzeń rozumnych — każdemu daje swobodę wyboru pomiędzy dobrem a złem (Powtórzonego Prawa 30,19).   Ponadto nigdy nie jest źródłem zła — nienawidzi go i troszczy się o tych, którzy niewinnie cierpią     1 Piotra 5,7).
P
Piotr
8 marca 2014, 20:26
OBIETNICE DOTYCZĄCE PRZYSZŁOŚCI Biblia zapowiada, że Bóg w słusznym czasie zajmie się sprawami ludzkości. ‛Niegodziwi będą wycięci z ziemi, a zdradzieccy będą z niej wyrwani’ (Prz. 2,22). A co się stanie z tymi, którzy chcą być wolni od ubóstwa i niesprawiedliwości? „Potulni (...) posiądą ziemię i naprawdę zachwycać się będą dostatkiem pokoju. Sami sprawiedliwi posiądą ziemię i zamieszkają na niej na zawsze” (Ps. 37,11, 29). Kto nie chciałby żyć na ziemi w takich cudownych warunkach? Wyobraźmy  sobie świat bez ubóstwa i konfliktów międzynarodowych, bez dyskryminacji rasowej i ucisku. Ale na tym jeszcze nie koniec. Bóg zapewnia w swoim Słowie, że usunie też choroby, cierpienia i smutek. Nawet śmierć należeć będzie do przeszłości! Czy może być jeszcze większe wyzwolenie? (Obj. 21,4).
N
Niezhuty
8 marca 2014, 19:47
Komunały. Szkoda.