Niektórzy chrześcijanie doświadczają specyficznego poczucia winy, że zbyt mało czasu poświęcają Bogu, bo troszczą się o dom i ciężko pracują w firmie.
"W dalszej ich podróży przyszedł do jednej wsi. Tam pewna niewiasta, imieniem Marta, przyjęła Go do swego domu. Miała ona siostrę, imieniem Maria, która siadła u nóg Pana i przysłuchiwała się Jego mowie"( Łk 10, 38-39)
Spotkanie Jezusa z Martą i Marią w Betanii pojawia się w ciekawym kontekście w Ewangelii według św. Łukasza. Pomiędzy opowieścią o miłosiernym Samarytaninie a sceną, kiedy Jezus wdraża apostołów w modlitwę "Ojcze nasz", bo sami Go o to proszą: "Panie, naucz nas modlić się". Jeśli Chrystus odpowiada Marcie, że jej siostra, Maria, zajęła właściwą postawę, czyli słuchała i patrzyła na Pana, to trudno się dziwić, że tuż po tej scenie Ewangelista ukazuje nam uczniów, którzy chcą modlić się tak jak Jezus. A więc chodzi o naukę, o wejście na drogę. Całe życie jesteśmy uczniami. Musimy się nauczyć jak kochać czynami, a nie tylko w słowach, ale także, jak się modlić, by nasze czyny nie były zwykłą bieganiną i kręceniem się wokół siebie.
Tę scenę szczególnie upodobali sobie Ojcowie Kościoła, kaznodzieje i mistycy. Dlatego doczekała się wielu interpretacji. I wciąż nie przestaje intrygować. Najczęściej widziano w dwóch siostrach Łazarza dwa modele chrześcijańskiego życia: kontemplację i działanie. Niestety, przez wieki w Kościele niektórzy autorzy wynosząc życie mnisze i celibat na piedestał, przesadnie wyostrzali różnice między życiem czynnym, czyli poświęconym służbie bliźniego, pracy i codziennym obowiązkom a życiem modlitwy, gdzie człowiek w spokoju oddaje się "cały" Bogu. Prawdziwe życie duchowe miało realizować się głównie podczas modlitwy i w oderwaniu od ludzi, a przyziemne zajęcia, których uosobieniem rzekomo jest Marta, odciągały od jego istoty.
Życie duchowe biblijnie
Marta i Maria są siostrami. Różnią się, ale nie można ich radykalnie oddzielać od siebie. Tworzą między sobą pewnego rodzaju pomost łączący służbę bliźniemu z modlitwą, ściślej ze słuchaniem Pana. Marta i Maria to dwa zawiasy życia duchowego. Jeśli jeden się oberwie, to po pewnym czasie, runie cała reszta.
Sobór Watykański II na powrót włącza to, co "przyziemne" w obręb chrześcijańskiej doskonałości, przypominając, że "ani troski rodzinne, ani inne zadania doczesne nie powinny pozostawać poza sferą życia duchowego" (Apostolicam actuositatem, 4) Życie duchowe to modlitwa, kult, praca i dom. Wszystkie elementy różnią się między sobą, ale nie wykluczają. Bo chrześcijanin jest człowiekiem, który cały żyje w Duchu. Zdarza się, że jeszcze dzisiaj życie duchowe utożsamiamy głównie z modlitwą, sakramentami i nie kojarzymy go z codziennymi obowiązkami, pracą i relacjami. Stąd pojawia się w nas rozdwojenie. A niektórzy doświadczają specyficznego poczucia winy, że zbyt mało czasu poświęcają Bogu, bo muszą troszczyć się o dom i ciężko pracują w firmie.
Ale święci myśleli inaczej. Na przykład, św. Teresa z Avili twierdzi, że Marta i Maria mieszkają w każdym chrześcijaninie: "Chcąc dobrze ugościć Pana i zatrzymać Go u siebie, potrzeba by Marią z Marta zawsze szły w parze".
W codzienności odzywają się w nas dwa pragnienia: służenia bliźnim i modlitwy. Gdzieś w głębi serca chcemy być pomocni bliźnim, nawet jeśli czasem nam się nie chce. Tęsknimy również za modlitwą i wyciszeniem, chociaż z różnych powodów ich unikamy.
Ewangelia mówi wyraźnie: problemem jest nie tyle brak tych pragnień, co fakt, że często nie wiemy, jak je realizować w konkretnej sytuacji życiowej, aby nie popaść w jakieś skrajności lub zaniedbania. Nie zawsze wiemy, jak pogodzić pracę z modlitwą, a czasem gubimy się w ustaleniu, co ma być pierwsze, a co drugie. Myślę, że to dobry punkt wyjścia: uznać, że jestem uczniem w tej dziedzinie. Dobry uczeń musi chcieć, ale niekoniecznie musi wszystko od razu umieć. Ewangelista chce więc powiedzieć, że opowieść o Marcie i Marii jest próbą odpowiedzi na te pytania, jak uczyć się łączenia służby z modlitwą, aby zachować pokój i równowagę w życiu.
Jezus przyparty do muru
Popatrzmy najpierw na Martę. Panie się tutaj częściej odnajdują, ale lepiej potraktować Martę jako pewną postawę, która dotyczy także mężczyzn niż koncentrować się na jej kobiecości. W Marcie kumuluje się natłok zajęć i miesza z pewną gwałtownością.
Św. Łukasz pisze, że Marta uwijała się wokół rozmaitych posług. "Uwijać się" to tłumaczenie greckiego słowa "perispao" pochodzącego od "spao", które oznacza, na przykład, szybkie dobycie miecza z pochwy. Przedrostek "peri" to nasze "zewsząd", "wkoło". Z kolei "perispao" dosłownie można oddać jako "rysowanie wokół", a w przenośni bycie rozproszonym, ciągniętym we wszystkie kierunki. Krzątanina Marty jest naznaczona nerwowością i rozproszeniem. Trochę Martę rozumiem. Nagle w jej domu pojawiło się przynajmniej 13 mężczyzn, bo Jezus przyszedł tam razem z uczniami, którzy byli z nim w drodze do Jerozolimy. Kobieta się przejęła. Chciała jak najlepiej. Nie chodzi więc o to, żeby ją potępiać czy uznawać, że jej starania są niepotrzebne.
W pewnym momencie w Marcie się zagotowało. A problemem głównym, według Marty, jest... Maria. Marta ma jakąś ukrytą pretensję do Marii, swojej siostry. Bezczynność Marii drażni Martę, ale przy okazji obrywa się też Jezusowi: "Czy Ci to obojętne, że moja siostra zostawiła mnie samą przy usługiwaniu?" Marta nie mówi wprost do Marii, lecz chce załatwić problem, odwołując się do autorytetu Jezusa. Próbuje wzbudzić w Jezusie poczucie winy, że pozwala Marii na taką beztroskę: "Czy Ci to obojętne? Nie zauważasz tego? Taki jesteś nieczuły? Nie widzisz, że sama się staram, a wy sobie tam siedzicie i gadacie?". Wciąga Jezusa w swój wewnętrzny chaos i nakazuje Mu: "Powiedz jej, żeby mi pomogła". Namiętność skupiona na sobie sprawia, że to nie gość jest ważny, lecz "ja" Marty i jej problemy.
Ten zarzut Marty jest niegrzeczny wobec Jezusa. Nota bene, widać, że jest między nimi jakaś głębsza zażyłość, skoro Marta zdobywa się na takie bezpośrednie pytania. Ale czego oczekuje Marta? W dobrej wierze chce, żeby Maria zostawiła Jezusa i zajęła się swoją siostrą, chociaż oczywiście wszystko z myślą o Panu.
Wojna w głowie
Czy coś takiego często nie rozgrywa się w naszych głowach? Wewnętrzne dyskusje: "Jak mam się modlić, skoro nie mam czasu, bo taki jestem zajęty? Może bym się i pomodlił, ale kto za mnie zrobi to czy tamto? To przez innych nie potrafię się skupić. Tyle rzeczy mam na głowie, nikt mi nie pomaga, to jak można sobie bezczynnie siedzieć". Często wciągamy w te wewnętrzne walki samego Boga, który staje się adresatem pretensji, jak Jezus dla Marty. Tak właśnie objawia się brak wewnętrznego pokoju.
Jezus nie krytykuje Marty za jej praktyczne podejście do życia, za staranie, ale mówi jej z życzliwością, choć stanowczo: "Marto, robisz za wiele". Jezus uświadamia jej, że się troszczy i niepokoi o "wiele", a nie potrzeba aż tyle w tym momencie. Problem nie tkwi w Marii czy w Jezusie, ale w głowie Marty. Ona jest przekonana, że tyle musi zrobić. Tak sobie to wykoncypowała. Jezus podkreśla, że człowiek pokoju rozeznaje, nie może robić wszystkiego, nawet jeśli są to dobre rzeczy. Musi patrzeć na to, co się dzieje na zewnątrz, ocenić właściwie potrzeby, ale też patrzeć, co się dzieje wewnątrz, w umyśle i uczuciach. Jeśli jest czegoś za "wiele", nawet w dobrej wierze, to na pewno zrodzi się niepokój, pretensje i rozdrażnienie. A potem jeszcze poczucie winy, że nie mam już siły i czasu na modlitwę.
W ramach wielkopostnych ćwiczeń można się przyjrzeć, jakie troski wywołują we mnie niepokój. Co jest moim "wiele"? Nie oceniajmy od razu, tylko się przypatrzmy, bo spora część tych trosk może być konieczna. Zauważmy raczej, gdzie doświadczamy takiego nadmiaru trosk i natłoku? Kiedy zaczyna w nas wrzeć? Kiedy czujemy się przytłoczeni, pozostawieni sami sobie, pod presją różnych obowiązków? Kiedy czujemy, że nie jesteśmy zauważeni i mamy o to pretensje do bliskich czy współpracowników?
Postawa Marii jest w tej scenie totalnym przeciwieństwem nastawienia Marty. Maria siedzi, patrzy i słucha. Nic nie mówi. Nie reaguje na zaczepki Marty. To jest jedno z kryteriów pokoju w sercu, kiedy człowiek zdolny jest do słuchania i patrzenia, zwracania uwagi na drugiego człowieka, okazywania zainteresowania. Marta kręci się wokół siebie, swojego niepokoju. A Jezus mówi, że "Maria wybrała lepszą cząstkę". Zwróćmy uwagę na słowo "wybrała" od greckiego "eklegomai". To jest słowo, które pojawia się wtedy, gdy Pan wybiera apostołów spośród uczniów, gdy Bóg wybiera uczniów spośród pogan. Kiedy wybieram kogoś lub coś przestaję koncentrować się na sobie. Bóg przedkłada jednych na drugich, ale nie twierdzi, że ci niewybrani są gorsi. Postawa Marii nie jest lepsza od Marty w tym sensie, że służba jest gorsza, ale w tym konkretnym momencie jest bardziej zgodna z wolą Boga, bardziej właściwa.
Działacz czy miłośnik ciszy
Czasem warto też przyjrzeć się, do jakiego aspektu życia duchowego mam z natury większe predyspozycje. Do czego mnie bardziej ciągnie, bo pewnych barier nie przeskoczę. Św. Tomasz z Akwinu pisze w Sumie teologicznej: "Spośród ludzi jedni są bardziej usposobieni do życia czynnego, a to z powodu niespokojności ducha, przejawiającej się w naporze do działania i wzmożonej popędliwości czy uczuciowości. Grzegorz Wielki tak o tym pisze: "Niektórzy ludzie są tak niespokojni, że bardziej czują się zmęczeni, gdy nie mają nic do roboty, bo im więcej mają wolnego czasu na myślenie, tym gorszy cierpią zamęt w duszy". Innych ludzi z natury cechuje czystość i spokój ducha, dzięki czemu są raczej usposobieni do kontemplacji. Takim wyrządzono by wielką szkodę, gdyby ich skierowano całkowicie do działalności".
Ale, z drugiej strony "niektórzy ludzie z usposobienia swego ducha nie są ludźmi czynu, wolą spokój; i gdyby ich rzucono w wir zajęć zewnętrznych, wykończyliby się ledwo zacząwszy tę działalność".
Bardzo ważne jest, aby wiedzieć, w którą stronę przeważa we mnie szala życia duchowego. Bo to że nie byłbym w stanie wysiedzieć parę godzin w ciszy niekoniecznie jest czymś złym. Może jestem bardziej praktykiem, działaczem, muszę rozwiązywać ciągle jakieś problemy, a nie być tylko teoretykiem, kimś kto myśli i lubi ciszę. Jedno z drugim musi się jednak jakoś uzupełniać. Marta i Maria w nas nie mogą żyć w totalnej separacji. Zarówno Jezus jak i święci uczą, że codzienność ma nas prowadzić i przygotować do modlitwy, i na odwrót z modlitwy ma płynąć nasza odpowiednia służba wobec bliźnich. Wtedy będzie w nas więcej pokoju.
Vojtěch Kodet - Marta i Maria. Jak żyć z Bogiem w bezbożnym świecie
Skomentuj artykuł